W „Przeglądzie Sportowym” przeczytaliśmy, że Widzew Łódź nie rezygnuje z zatrudnienia Czesława Michniewicza, a rozmowy trwają już od kilku tygodni. Nam się zdaje, że to kompletny nonsens i że żadne rozmowy nie trwają. Wystarczy spokojnie przeanalizować sytuację i odpowiedzieć sobie na pytanie: co dzisiaj może zaoferować jakiemukolwiek trenerowi taki klub jak Widzew?
Mógłby zaoferować zarobki, ale jak wiadomo mało kto idąc do Widzewa myśli akurat o zarobkach, ponieważ początkowe obietnice mogą pozostać na zawsze w sferze obietnic. Widzew utracił wiarygodność biznesową. Skoro więc pieniądze nie mogą być motywacją, to może nią być…
Sukces sportowy. Czy w Widzewie można osiągnąć sukces? Niekoniecznie. Powiedzmy, że zawsze istnieje szansa na cud, tak i w tym wypadku można brać pod uwagę możliwość zaistnienia cudu. Ale prawdopodobieństwo nie jest wielkie. Każdy rozsądny człowiek wie, że ta drużyna jest jedną nogą w pierwszej lidze.
Idąc do Widzewa, ryzykuje się więc, że:
a) nie osiągnie się sukcesu finansowego (prawie pewne)
b) nie osiągnie się sukcesu sportowego (prawie pewne)
Mówiąc krótko – łatwo schlapać dupę i to za darmo. Ponadto każdy w środowisku wie, że jeśli jakimś cudem osiągniesz sukces, to zza ściany wyjdzie Sylwester Cacek i powie, że to wszystko jego zasługa i że tak świetnie zorganizowany klub po prostu miał obowiązek utrzymać się w ekstraklasie. Natomiast jeśli zwyczajnie spadniesz z ligi – przy czym z ligi w tej sytuacji mógłby spaść i Hiddink – publicznie zrobią z ciebie idiotę. Warto pamiętać, że Michniewicz już raz przejął Widzew – w listopadzie 2010 roku, kiedy łodzianie byli na przedostatnim miejscu w tabeli. Od tamtej pory drużyna zaczęła punktować dokładnie tak jak Legia Warszawa (28 punktów w 17 meczach), zakończyła rozgrywki na 9. miejscu, a przed ostatnią serią spotkań miała nawet szansę na europejskie puchary. Co Michniewicz dostał w zamian? Wyrolowano go przy przedłużaniu umowy, a potem stwierdzono, że punktował w sposób niedostatecznie efektowny.
Teraz ktoś chyba sobie ubzdurał, że facet o tym zapomniał.
Widzew może liczyć tylko na trenerskich desperatów. Michniewicz jest o tyle poza zasięgiem, że do czerwca płacić mu musi Podbeskidzie i jest to większa suma niż ta, którą mógłby zaoferować łódzki klub. Wniosek – żeby pracować w Łodzi Michniewicz musiałby się zrzec pewnych pieniędzy z Bielska na rzecz bardzo niepewnych z Widzewa. To już chyba lepiej iść do kasyna i postawić na czerwone. Dopłacić do tego, by w CV dopisać sobie spadek – to mógłby zrobić tylko idiota.
Fot. Foto Pyk