Dlaczego Legia nie jest już jego faworytem do mistrzostwa Polski i co gwarantował Urban? Czemu polskie kluby charakteryzuje brak stylu i brak długofalowego planu? Jak długo zatrudnianiem trenerów w Ekstraklasie będzie rządził przypadek? Za ile lat Cracovia może z powodzeniem walczyć o Ligę Mistrzów? Dlaczego trenerzy wstydzą się swoich marzeń i nie mówią o nich głośno w obawie przed medialnym linczem? Jak Saidi Ntibazonkiza odzwyczajał się w Krakowie od luksusów? I dlaczego tylko tchórze kopią dołki pod Stawowym, a on sam nigdy nie zamierza myśleć o dymisji? Na te i inne pytania w obszernej rozmowie z Weszło odpowiadał trener Cracovii Wojciech Stawowy. Zapraszamy do lektury.
Zagadkowo żegnał się pan z dziennikarzami. Dokładnie jak Jan Urban, którego głowa spadła parę godzin później. “Do zobaczenia w lutym, choć może być różnie…”. Czemu w taki sposób?
– Trener musi mieć świadomość, że w każdej chwili coś się może skończyć. W lutym trenerem Cracovii mogę być ja, a może być ktoś inny i przykład Janka Urbana świetnie to pokazuje. Trenerzy mniej więcej wyczuwają, co się wokół nich dzieje, chociaż ja miałem na myśli tylko to, że w naszej pracy nigdy nie można być pewnym następnego dnia. Taka specyfika zawodu.
Pan akurat jest jednym z wygranych zakończonej rundy.
– Absolutnie się nim nie czuję.
Bez fałszywej skromności?
– Całkiem szczerze. Liga trwa dalej, sytuacja jest dynamiczna, w tabeli wszystko się płynnie zmienia. Oczywiście, że na ten moment jestem zadowolony z faktu, że jako beniaminek radzimy sobie nieźle, ale wiem też, że przed nami ogrom pracy. Jeszcze wiele rzeczy robimy źle i popełniamy wiele błędów. Gdybym mimo tej świadomości czuł się wygranym, to by oznaczało, że chodzę z głową w chmurach. Mógłbym zaczynać szybką jazdę na sankach na sam dół.
Lech i Legia w minionej rundzie ostro ustawiły was do pionu, ale pan podkreśla, że to nie jest powód, żeby zbaczać z obranego toru. Cracovia gra swoje i w tym stylu będzie grała nadal?
– Ł»adna z tych porażek nie jest powodem do paniki. Niczego nie zmieniamy. To były surowe lekcje, które musi ponieść każdy, kto się czegoś uczy. Obraliśmy taką a nie inną drogę, chcemy grać otwarty, ofensywny futbol, idziemy na wymiany ciosów i nadal będziemy nad tym pracowali. Paradoksalnie uważam, że najsłabiej zagraliśmy w Gdańsku z Lechią. W meczu z Lechem przegraliśmy wysoko, ale mieliśmy też swoje momenty i nie wiadomo jakby się skończyło, gdybyśmy stwarzane sytuacje umieli zamieniać na bramki. Podobnie zresztą było z Legią. To były dwie wysokie porażki, ale z symptomami dobrej gry. Cieszy mnie, że w każdym spotkaniu prezentowaliśmy swój styl, który jest już w Polsce rozpoznawalny.
Większość drużyn naszej Ekstraklasy charakteryzuje brak stylu?
– Większość przygotowuje się pod konkretnego przeciwnika i pod niego ustala taktykę, przez co ciężko mówić o powtarzalnym stylu. Ale są też zespoły rozpoznawalne – Cracovia, Górnik, Legia…
Legia ma styl?
– Jest zespołem przewidywalnym. Wiadomo, że zawsze będzie chciała kreować grę i atakować. Te trzy drużyny, które wymieniłem, moim zdaniem swój styl mają. Większość pozostałych raz gra z kontry, raz atakiem pozycyjnym, a wtedy trudno mówić o wyrazistym stylu.
Skąd przekonanie, że Cracovia powinna grać akurat w ten sposób?
– Każdy trener ma swój pomysł na grę. Ja mam swój i będę się go trzymał, bo bardzo mi się on podoba. Lubię grać piłkę kreatywną, do przodu. Wiem, że to jest trudne i wymaga czasu…
Niesie za sobą ryzyko.
– Oczywiście, ale ja wolę wygrać mecz 5:4 niż 1:0. Na coś trzeba postawić. Można się skrupulatnie bronić, tracić mało goli, ale też mało strzelać, a można zrobić tak jak ja w Cracovii. Liczę, że kiedyś dopracujemy to do takiego poziomu, że i w naszych tyłach będzie lepiej. Na razie wszystkim dookoła powtarzam, że bardzo ważna jest skromność i pokora.
Powtarza pan też, że zawsze chce grać swoje. Czy to oznacza, że w praktyce wasz mikrocykl przed meczem z Podbeskidziem nie różni się od mikrocyklu przed Legią albo Lechem?
– O różnicach w mikrocyklu decyduje wyłącznie czas między meczami. Sama treść, jakość tego mikrocyklu absolutnie się nie różnią. Jest to praca podporządkowana pod nas, a nie pod rywala i myślę, że w Ekstraklasie jesteśmy pod tym względem w zdecydowanej mniejszości. Mamy zresztą takie powiedzenie: nieważne z kim, nieważne gdzie, nieważne o co, gramy zawsze swoją piłkę.
Sam pan to wymyślił?
– Tak, to nasze motto, które wyszło ode mnie.
Ma pan jakieś konkretne inspiracje? Obrazy, z których czerpie?
– Nigdy nikogo nie powielam, nie naśladuję, nie kopiuję. Wszystko co robię, opracowałem sam. Niczego nie ściągam z Zachodu, z płyt czy książek. Siadam i sam piszę. Chociaż oczywiście, kiedy uczyliśmy się naszego sposobu gry, puszczałem zawodnikom fragmenty meczów innych drużyn.
Jakich?
– Nie ukrywam, że często była to Barcelona. Zmontowaliśmy płytę z wybranymi elementami jej gry ofensywnej i defensywnej. Ale to jest tylko inspiracja. Kierunek. Kopiować jeden do jeden się tego oczywiście nie da.
Ile Cracovii dziś brakuje do rytmu rock and rolla, o którym pan kiedyś tak barwnie mówił?
– Do pełnego rock and rolla brakuje bardzo dużo. Z tym jest trochę jak na balu, za chwilę zacznie się akurat okres karnawału. Jak pan popatrzy na taniec jednej pary to się pan będzie z niego śmiał. Gdzieś obok zatańczy inna, która będzie już bardziej zbliżona do ideału. A jak nagle na parkiet wyjdą zawodowcy to okaże się, że pan zacznie im bić brawo. Cracovia na razie jest na etapie tego amatora, u którego nieźle to wygląda, ale do zawodowstwa jeszcze daleka droga.
Czyli ciągle jesteście na etapie Shakin Stevensa i “You drive me crazy”.
– Podtrzymuję.
Poszliśmy w klimaty muzyczne, ale wiem, że pan nieraz stosuje np. motywy filmowe. Chociażby w czasie odpraw. To działa? Są trenerzy, którzy uważają takie metody za zbyt wydumane.
– Staram się, żeby oddziaływanie na piłkarzy było zróżnicowane, nie można przed każdym meczem używać tych samych bodźców, więc filmy motywacyjne też od czasu do czasu stosujemy. Bardzo fajnie zmontowane sceny batalistyczne z filmów typu “Gladiator”, wplecione w sytuacje boiskowe. Różne są w szatni charaktery, każdego pobudza coś innego, ale po takim filmie – krótkim, z dużą dawką adrenaliny, odpowiednią muzyką i nagłośnieniem – nigdy nie widziałem śmiechów czy znudzenia. Zdecydowaną większość zawodników jest to w stanie zmotywować.
Jeśli prześledzić tabelę jesieni, mecze domowe dla większości drużyn były zdecydowanym atutem. Cracovia nie dość, że ma u siebie ujemny bilans bramek, to i mniej zdobytych punktów. Pan to analizuje, to jest jakiś kłopot czy liczy się tylko efekt finalny?
– Liczy się ilość punktów w sezonie i miejsce w tabeli. Nigdy nie rozbieram tego na pośrednie statystyki. Powtórzę jeszcze raz to, co powiedziałem: bez względu na to z kim, bez względu na to GDZIE, bez względu na to o co, gramy swoją piłkę. U siebie w tym sezonie też rozgrywaliśmy dobre mecze i nieraz przegrywaliśmy na własne życzenie lub przy dużym udziale pecha.
Mimo wszystko, waszej gra defensywna to tykająca bomba.
– Dlatego przed nami ogrom pracy. W tej rundzie zdecydowanie postawiliśmy na ofensywę. To może jeszcze nie przekłada się na wielką liczbę zdobywanych bramek, ale niech pan popatrzy na procent posiadania piłki. Cracovia ma zdecydowanie najwyższy w Ekstraklasie…
No, Legia jest blisko.
– Ale za nami. Mocno postawiliśmy na kreowanie, ofensywę, poruszanie w ataku pozycyjnym. Poświęciliśmy na to masę czasu i ciągle nie robimy tego idealnie, ale coraz lepiej. Zimą będziemy mocno pracowali, żeby tego nie zgubić, a przy tym znacząco poprawić grę defensywną.
Całą grę defensywną. Bo tu nie chodzi tylko o obrońców.
– Oczywiście. O grę defensywną całego zespołu, o wyrównanie proporcji.
Niedawno w wywiadzie dla Dziennika Polskiego mówi pan: jeśli ktoś oczekuje od Cracovii walki o mistrza czy puchary, to ma bardzo słabą pamięć. Trochę pan zwalnia z deklaracjami, do których pan już przyzwyczaił?
– A co ja takiego obiecywałem? Podtrzymuję, że jeśli ktoś myśli, że Cracovia może być mistrzem Polski w tym sezonie czy nawet już w kolejnym to ma bardzo krótką pamięć albo nie umie racjonalnie myśleć. Cracovia ponownie uczy się Ekstraklasy, w obecnym kształcie rozegrała w niej 21 meczów, wcale nie ma najlepszej kadry w kraju i póki co może mieć jeden, główny cel – spokojne utrzymanie. W mojej ocenie dopiero za dwa, trzy lata będzie można mieć większe apetyty. W Polsce zdecydowanie za szybko zapomina się o tym co było, nie doceniając tego, co jest teraz.
Przecież pan sam nieraz te apetyty podsycał. Głośno i emocjonalnie mówił o swoich celach.
– Mam swoje cele, plany i marzenia, ale nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek mówił, że przyjdę do klubu i z miejsca zrobimy tu nie wiadomo jaki wynik. Czasem ocenia się mnie jako osobę daleko poza rzeczywistością, ale ja naprawdę umiem oceniać racjonalnie. Chciałbym z Cracovią powalczyć o mistrzostwo czy o Ligę Mistrzów, ale wiem, że na to potrzeba czasu.
Dwa, trzy lata?
– Długoterminowo tak to sobie wyobrażam. Chociaż nie wiem czy to wykonalne, bo musiałbym pracować z drużyną przez cztery i pół roku, a na dziś takiego trenera w Ekstraklasie nie ma. Byłbym chyba rekordzistą. Ale takie są moje założenia. Nie znam trenera, który takich nie ma, tylko jedni o nich mówią głośno, a inni nie, bo boją się, że później ktoś im to wyciągnie i zostaną wyśmiani. Ja swoich marzeń się nie wstydzę, są realne. Chcę walczyć z Cracovią o mistrzostwo Polski, nie mówię, że za trzy lata znajdę się w kosmosie i tam stworzę drużynę. Będę z nią stamtąd zjeżdżał i łoił wszystkich jak popadnie. Wtedy naprawdę można by się nade mną zastanawiać.
Nieraz się zastanawialiśmy, kiedy mówił pan chociażby, że czuje, że Cracovia może być pierwszym polskim klubem, który po latach awansuje do Ligi Mistrzów. Brzmiało dość niewiarygodnie. Zwłaszcza w momencie, kiedy pan te słowa wypowiadał, a Cracovia była praktycznie na dnie.
– I co, to takie niemożliwe? Nie życzę tego nikomu, bo chciałbym, żeby polski klub już w przyszłym sezonie się do Ligi Mistrzów zakwalifikował, ale jakoś co roku próbujemy i ciągle czegoś nam brakuje. W dalszym ciągu może się okazać, że pierwszym klubem, któremu się to uda, będzie Cracovia. Jestem przekonany, że wszyscy trenerzy walczący o mistrzostwo Polski myślą sobie: “to właśnie moja drużyna będzie tą, która wreszcie się zakwalifikuje”, tylko oni tego nie mówią na głos, żeby nie zostać brutalnie rozliczonym, żeby nie narażać się na drwiny.
Gdyby pan miał dziś drużynę gotową do walki o mistrza to by pan o tym otwarcie mówił czy zasłaniał się, jak większość, dyplomatycznymi formułkami?
– Mówiłbym. Tak jak dzisiaj mówię, że w mojej ocenie za trzy lata Cracovia jest w stanie bić się o Ligę Mistrzów. Pod warunkiem, że będzie sukcesywnie wzmacniana i dobrze prowadzona.
Brak czasu – czy to dziś nie największa przeszkoda trenerów w Ekstraklasie?
– Oczywiście. Proszę mi powiedzieć: dlaczego zwalnia się trenera Urbana? Bo nie poszło mu w Lidze Europejskiej? A może nie poszło mu dlatego, że miał jeszcze zbyt słaby zespół na podbijanie Europy? A skoro miał za słaby, to może swojego zadanie nie wykonali inni ludzie, odpowiedzialni za jego wzmacnianie. Legia jest liderem Ekstraklasy ze znaczącą przewagą. Do tej pory była dla mnie głównym kandydatem do tytułu, ale teraz… Teraz już nie.
Nie jest?
– Na konferencji po naszym meczu z Legią powiedziałem, że życzę Legii kolejnego mistrzostwa i udanej walki o Ligę Mistrzów. Dziś, po zwolnieniu Urbana, już bym tego nie powiedział. Moim zdaniem to był szkoleniowiec, który mistrzostwo Polski gwarantował. I nagle zostaje zwolniony. Bardzo chciałbym się dowiedzieć: czemu? Przez tego typy ruchy w polskiej piłce nigdy nie będzie dobrze. To że Legia odpadła z Ligi Europejskiej – zdarza się. Ale ja nie przypominam sobie jednego meczu w Europie, w którym przyniosłaby nam wstyd.
Uważa pan, że Legia nie przyniosła wstydu w tej edycji pucharów? Naprawdę?
– Przegranie prawie wszystkich meczów chluby nie przynosi, ale może Legia była jeszcze zbyt słaba na ten poziom. Nie można powiedzieć, że była zespołem, którym pomiatano i w żadnym meczu nie miała nic do powiedzenia. Zwolnienie Urbana jest dla mnie ogromnym błędem. Ogromnym. I jeszcze raz powtórzę: na dziś Legia nie jest już dla mnie głównym faworytem do mistrzostwa.
W takim razie kto?
– Za moment mamy podział punktów – na pewno walczyć do samego końca będzie Wisła, na pewno będzie walczył Lech, mający zespół silny kadrowo. Nie wiadomo co się w tej lidze jeszcze zdarzy. Kto by na przykład niedawno pomyślał, że Ruch Chorzów nagle zacznie tak punktować?
Akurat przykład Ruchu mógłby służyć za alibi dla tych, którzy popierają zwolnienie Urbana. Tam też przyszedł trener zupełnie nieznający realiów ligi, zawodników i szybko wszystko poukładał.
– Tak, tylko że o Henningu Bergu jako trenerze nie wiemy zupełnie niczego, a o trenerze Ruchu wiedzieliśmy całkiem dużo. Moim zdaniem Legia nie powinna sobie na tak ryzykowny ruch pozwalać. No ale ja mam tu swój zespół i swoje problemy, nie siedzę w gabinetach Legii.
Trudno się nie zgodzić. Powiedział pan ostatnio: stoimy nad przepaścią.
– Powiedziałem tak, bo jest spora grupa zawodników, którym w czerwcu kończą się kontrakty, a są to gracze podstawowi, na bazie których chciałbym dalej budować drużynę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której odchodzi od nas dwóch, trzech kluczowych piłkarzy. Wtedy nie możemy mówić o żadnej sensownej budowie. Mecz z Legią idealnie to pokazał. Nie ma Nowaka, Boljevicia, Strausa i to już jest dla nas bardzo duże osłabienie. Gdyby jeszcze zabrać z tego Saidiego i Kosanovicia, to jest dramat. Nie dość, że o nowych, klasowych zawodników dziś na rynku ciężko, to jeszcze byłoby to uwsteczniające w procesie, który rozpoczęliśmy. Trzeba by ich na nowo wszystkiego uczyć. Dlatego moja wypowiedź, może dosyć obrazowa, oddaje stan sytuacji.
Naciska pan na działaczy, żeby doprowadzili sprawy do końca?
– Nie muszę tego robić. Naciski trzeba czynić w stosunku do ludzi, którym brakuje świadomości albo takich, którzy mają powolne ruchy…
Wasze ruchy nie są powolne?
– Nie są. Na zewnątrz tak może to wyglądać, bo nie ma oficjalnych informacji, ale rozmowy od dawna się toczą. A co najważniejsze, zawodnicy, którzy nas interesują, chcą w Cracovii zostać.
Wrażenie z zewnątrz jest takie, że za moment przestaniecie kontrolować sytuację, bo w styczniu będą mogli negocjować swoje nowe umowy i odchodzić latem bez słowa waszego sprzeciwu.
– To jest właśnie ta świadomość zewnętrzna, bez wiedzy o tym, co się dokładnie dzieje w środku. Rozmowy są prowadzone, w wielu przypadkach są mocno zaawansowane, a przede wszystkim widać obustronną chęć, żeby te negocjacje zakończyć po naszej myśli.
Kosanović, Saidi Ntibazonkiza – oni też tę chęć mają?
– Obaj chcą w Cracovii zostać.
Czyżby?
– Oczywiście. Tylko że jeśli do Cracovii wpłynie oferta ze znacznie silniejszego, rozwojowego klubu, to nawet ja nie będę miał mocy, która może takiego zawodnika u nas zatrzymać.
Kosanović takich ofert nie ma?
– Według mojej wiedzy – nie.
To nie oznacza, że nie będzie miał ich za chwilę. I tym bardziej nie oznacza, że chce zostać.
– Wiem od niego, że jeśli miałby przejść do przeciętnego klubu innej ligi, niewiele różniącego się od Cracovii, to on takiego ruchu wykonywać nie chce. Odszedłby, gdyby miał trafić do jakiegoś znaczącego klubu ligi niemieckiej, francuskiej czy holenderskiej. Wtedy ja sam miałbym z tego dużą satysfakcję. Ale według mojej wiedzy na razie nic takiego się nie dzieje. Rozmawiam i z “Kosą”, i z Saidim, i wiem, jakie są ich plany. Kosanović to jest piłkarz z tak poukładaną głową, że w wieku 23 lat to aż rzadko się spotyka. W mojej ocenie ten chłopak nigdy nie zboczy z odpowiedniego szlaku. Wróżę mu dużą karierę i spokojne życie po jej zakończeniu, bo jest po prostu mądrym człowiekiem, dobrze wychowanym.
A Saidi? Wasza współpraca miała już różne zakręty.
– Docierała się, bo Saidi był przyzwyczajony w Cracovii do czegoś zupełnie innego niż ja mogłem mu zaoferować. Wcześniej był inaczej prowadzony, wyróżniany ponad zespół, a u mnie nagle musiał się wkomponować. Przestał być najważniejszym ogniwem i nie ukrywam – odzwyczajanie się od tego luksusu nie było dla niego łatwe, ale się dogadaliśmy. Przyjął nasze reguły, zrozumiał, że na pierwszym planie jest drużyna, a dopiero później piłkarz. Najlepszy dowód, że wcześniej skład ustalało się od Saidiego, a u mnie nieraz brakowało go w 18-stce.
Nie widzi pan u niego zniechęcenia perspektywą dalszej gry w Polsce?
– Nie. Myślę, że widzi szansę na dalszy rozwój w Cracovii. W piłce też trzeba mieć wyczucie, bo jednego dnia możesz trafić do ligi holenderskiej, ale możesz też popracować rok, dwa z tym samym zespołem i awansować na przykład do angielskiej.
W kontekście transferów powiedział pan ostatnio, że przydałoby się dwóch, trzech klasowych zawodników, ale jednocześnie w wywiadzie dla Dziennika Polskiego stwierdził, że nie można spodziewać się żadnych spektakularnych zakupów. Jak da się to pogodzić?
– Profesor Filipiak chce, aby ryzyko pomyłki transferowej zminimalizować praktycznie do zera. Wiadomo, że to trudne, ale jak się dobrze nad tym popracuje, to nie jest niemożliwe. Profesorowi zależy na tym, żebyśmy sprowadzali do Cracovii albo zawodników młodych, którzy mają duży potencjał rozwoju, albo takich, którzy będą od razu grać i wygrywać rywalizację. Mówiąc o tym, że transfery nie będą spektakularne, miałem na myśli coś innego. Chciałbym na przykład pozyskać Pawła Olkowskiego z Górnika Zabrze. Bardzo chciałbym go mieć u siebie. Albo Masłowskiego z Zawiszy – też bardzo chętnie. Tylko że to praktycznie niewykonalne, między innymi finansowo. Bardziej nastawiam się na mniej znane nazwiska, które w perspektywie mogą stać się znane poprzez grę w Cracovii. Tak jak w przypadku Krzyśka Danielewicza.
Filipiak dużo bardziej niż wcześniej stara się kontrolować każdy transfer?
– Były już takie czasy, kiedy w Cracovii wydawano ogromne pieniądze na transfery i kontrakty, i wcale nie spowodowało to poprawy sytuacji w klubie. Profesor Filipiak to widzi, on też w jakiś sposób dojrzewa z każdym rokiem i może dlatego bardzo uważnie teraz wszystko sprawdza.
I nie wiąże wam tym rąk?
– Nie. Jeśli coś jest w jego zasięgu, to się na to godzi. Nie zgodzi się, jeśli jest okraszone dużym ryzykiem. Z prostej przyczyny – to jego pieniądze, które sam ciężko zarabia i chce inwestować w rzeczy dające nadzieję na przyszłość. Jako trener też muszę się nieprawdopodobnie nagłowić ściągając do klubu jakiegoś zawodnika, bo przecież później za taką decyzję jestem współodpowiedzialny. Ale tak powinno być. I tym bardziej dziwie się, że nie działa to na odwrót – że ci, którzy zatrudniają trenerów, zupełnie się nad tym nie zastanawiają.
Ruletka, karuzela – często tak to u nas wygląda.
– Ł»eby pan wiedział. Zatrudnianie trenerów w Polsce jest kompletnie przypadkowe. W ogóle nie istnieje coś takiego, jak określony styl obowiązujący przez lata w danym klubie. Przy każdej zmianie trenera wszystko wywraca się do góry nogami. Jeden gra skrajnie defensywnie, pół roku później jest już inny, który chce grać ofensywnie, wymieniać zawodników i we władzach nikt się nad tym nie zastanawia. Bałagan, brak stabilizacji, brak określonej drogi. A przecież w klubach powinno zatrudniać się trenerów według określonej wizji pracy, konkretnego klucza.
Trudno się nie zgodzić.
– Do niedawna myślałem, że jakaś wizja – albo chociaż zalążek tej wizji – jest w Legii, ale jak dziś słyszę o zwolnieniu trenera Urbana, to zaczynam mieć poważne wątpliwości. Wszyscy mówią o szkoleniu młodzieży i pracy u podstaw, bardzo fajnie, zgadzam się w stu procentach, ale też należy pracować nad tym, żeby w końcu mieć jakiś styl. Ł»eby wiedzieć, w jakim kierunku podążamy i co my tak naprawdę chcemy robić. Długofalowo, a nie przez dwa czy trzy miesiące.
Jak, także w kontekście tego wszystkiego, co pan właśnie powiedział, wyglądają dziś w Cracovii relacje na linii Wojciech Stawowy – Janusz Filipiak?
– Uważam, że relacje są dobre. Trudno, żebyśmy na co dzień mieli ciągły kontakt, bo prezes jest człowiekiem będącym cały czas w rozjazdach. Prowadzi ogromną firmę, robi interesy i to też wpływa na to, że my tu w Krakowie możemy spokojnie pracować. Jednak kiedy pojawia się w Polsce, to się spotykamy i te rozmowy są często bardzo męskie, bo obaj mamy swoje zdanie. Nieraz czytam o tym, że profesor Filipiak jest ze mnie niezadowolony, że myśli o jakiejś zmianie, ale wydaje mi się, że często są to rzeczy z nie do końca wiarygodnych źródeł. Nigdy nie powiedział tego otwarcie przed kamerami, ani tym bardziej mnie w rozmowie w cztery oczy.
I co, pan naprawdę w ostatnich miesiącach ani razu nie czuł się bliski wylotu?
– Nigdy o takich rzeczach nie myślę. Mówię to zupełnie szczerze.
Nie wierzę.
– Klęska ludzi polega na tym, że myślą o czymś, na co nie mają wpływu. Wtedy im się źle pracuje, brakuje im energii. Proszę pomyśleć, co by było gdyby moja drużyna widziała załamanego trenera, który trzęsie się nad doniesieniami mediów o swoim zwolnieniu? Ja nie myślę o rzeczach, na które nie mam wpływu. Jak prezes Filipiak będzie chciał mnie zwolnić, to mnie zwolni i wtedy się o tym dowiem. Wcześniej nie będę się nad tym zastanawiał.
Póki co sugeruje pan, że doniesienia o zwolnieniu mogły być wymysłem. A mi się wydaje, że wcale nim nie były, tylko miał pan trochę szczęścia, a później rzutem na taśmę się obronił.
– Może to być prawdą. Niemniej nigdy nie dostałem żadnego ultimatum, a sam nie będę przecież wydzwaniał do prezesa z pytaniami czy przypadkiem nie chce mnie wyrzucić. Jakbym się przejmował wszystkim, co o mnie już napisano, to byłbym dziś człowiekiem, któremu się kiwa głowa i trzęsą ręce, a tak nie jest. Mam emocjonalny stosunek do Cracovii, to jest klub, z którego wypływałem na szersze wody, ale muszę też zachować do takich spraw zdrowy dystans.
A propos zdrowego dystansu: niedawno, w kontekście minionej rundy, oświadczył pan, że nie czuje się rozczarowany żadnym swoim zawodnikiem. To też jakaś trenerska retoryka? Gra?
– Powiedziałem to zupełnie szczerze. Nikt mnie nie zawiódł. Nie widzę takich, którzy zamiast się rozwijać, stoją w miejscu albo się cofają.
Ale widzi pan takich, którzy w przekroju całej rundy okazali się nieprzydatni.
– Marek Wasiluk, Tomek Wełna czy Bartek Ł»urek przyszli do nas dosyć późno, ciężko było im się przebijać bez przepracowania pełnego okresu przygotowań. Poza tym trafili na sytuację, w której forma zawodników, którzy grali na danych pozycjach, była zadowalająca.
Jest pan zadowolony z pary Ł»ytko – Kosanović?
– Byli w dobrej formie. Solidna para stoperów, która szybko złapała nasz sposób gry. Jeśli na środku obrony istnieje jakiś problem, to wyłącznie ilościowy.
W kontekście niektórych transferów pojawiają się jednak teorie spiskowe – o problemie na łączach, na linii trener – dyrektor sportowy. Kiedyś łączyła was dość szorstka przyjaźń.
– Wielokrotnie dementowałem i zdementuję znowu. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ludzie pracujący w jednym klubie mogliby ciągnąć wózek w przeciwną stronę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której kłócimy się z dyrektorem Burlikowskim i nie możemy dojść do porozumienia.
Ale możecie mieć zupełnie sprzeczne wizje.
– Możemy mieć inne zdanie. I bardzo dobrze, przynajmniej dochodzi do konstruktywnej burzy mózgów. Poza tym, ja staram się pracować uczciwie i sferę osobistą oddzielać od życia zawodowego. Bardzo fajnie jest, kiedy przyjeżdża się do klubu i pracę łączy z ułożonymi stosunkami personalnymi, ale też nie zawsze jest to wykonalne. Między mną a dyrektorem były w przeszłości pewne zaszłości, jednak jesteśmy mężczyznami i nie możemy sobie tego w kółko wytykać. Jesteśmy w jednym klubie i musimy dla niego wspólnie pracować. A jeśli ktoś tego nie chce lub nie rozumie, to sam powinien odejść.
Są w środowisku związanym z Cracovią ludzie, którzy kopią dołki pod Stawowym?
– Myślę, że są tacy, którzy zawsze będą nieprzychylni, będą krytykować, zwalniać. Pytanie: które osoby są w przewadze? Te życzliwe, które chcą pomagać czy te, które chcą wyrzucać? Nieraz słyszę z VIP-ów różne okrzyki pod swoim adresem, ale dla mnie tego typu rzeczy robią tylko tchórze. Ludzie, których nie stać na to, by do mnie podejść i powiedzieć w cztery oczy.
Wśród doradców Filipiaka, też są tacy, którzy pana próbują luzować?
– Obawiam się, że są tacy, którzy nie rozumieją tego, co teraz dzieje się w Cracovii. Nie rozumieją gry, taktyki, a mimo to głośno wyrażają swoje zdanie. Zastanawia mnie czym te osoby się kierują i dochodzę do wniosku, że wyłącznie złą wolą. Mam dość sprawdzone informacje o tym, że są osoby, które próbują się o mnie wyrażać mocno krytycznie. Cóż, widocznie mają w tym jakiś ukryty, destrukcyjny cel. Dla mnie najważniejsze i tak jest zdanie zawodników. Gdybym widział, że szatnia mnie nie toleruje, nie może na mnie patrzeć, odszedłbym dla świętego spokoju. Mam żelazne zasady i ci którzy mnie znają, dobrze o tym wiedzą.
Jakie to zasady?
– Powszechne, którymi każdy powinien się cechować. Dyscyplina, punktualność, sumienność, sprawiedliwość.
Dawno temu w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego powiedział pan – uwielbiam pracować z trudnymi piłkarzami. Takimi, którzy nie chcą słuchać, którzy pozjadali wszystkie rozumy i uważają, że niczego nie muszą się już uczyć. To rodzaj wyzwania?
– Oczywiście, bo praca z zawodnikiem bezproblemowym nie jest żadną sztuką. Sztuką jest praca z człowiekiem trudnym, niepokornym, który przy tym świetnie potrafi grać w piłkę. Łatwo jest takiego ukarać czy odsunąć od drużyny, trudniej do niego przemówić. Tym bardziej cieszę się, że w nasz zespół wkomponował się Saidi, bo wcale tak być nie musiało. Sprawia mi to satysfakcję, bo to był chłopak niepokorny, żyjący w swoim świecie, który pod wpływem wielu rozmów, tłumaczeń, potrafił swoje zachowanie zmienić.
Jak ma się do tego niedawny problem z Marcinem Budzińskim?
– Marcin nie ma problemu tego typu, że czegoś nie chce robić. U niego wychodzą inne względy, także sprawy prywatne i absolutnie nie czuję się upoważniony, żeby publicznie o tym mówić. Jest na etapie stabilizowania swoich emocji i sportowej formy. Musi stać się powtarzalny, a ja próbuję mu w tym pomóc.
Trener musi być psychologiem wyczuwającym moment i sposób oddziaływania. Ten, który zawsze tylko krzyczy, to w mojej ocenie żaden trener, bo są zawodnicy, na których to nigdy dobrze nie podziała. Nawet przerwa w meczu jest tego doskonałym przykładem. Są momenty, kiedy trzeba wejść do szatni – krzyczeć, przestawiać na wszystkie strony, używać wulgaryzmów, rzucać czym popadnie. A niekiedy trzeba podejść do sprawy merytorycznie.
Wchodzi pan do szatni w przerwie meczu z Lechem. Macie za sobą burzliwe 45 minut, dzieje się sporo złego, przegrywacie, ale macie przy tym trochę pecha. Jak pan reaguje?
– Spokojnie układamy sobie tę drugą połowę w głowach. Gra jest niezła, można jeszcze coś w tym meczu zdziałać. W takiej sytuacji jakieś nadmierne, niekontrolowane reakcje albo bodźce mogą wiele zepsuć. Chociaż trzeba sobie powiedzieć, że moja reakcja w przerwie tamtego spotkania chyba też nie była optymalna, bo tuż po przerwie straciliśmy kolejnego gola.
Podkreśla pan, że zmarnowanie tego, co zbudowaliście w ostatnich miesiącach byłoby wielkim grzechem. Co byłoby nim w pierwszej kolejności? Nieutrzymanie obecnej kadry? Brak wzmocnień?
– Mam raczej na myśli ogół sytuacji. Doprowadzenie do osłabienia zespołu i trudności ze znalezieniem następców. Trzeba pamiętać, że my już funkcjonujemy w ramach określonego stylu, który teraz należy szlifować, a nie uczyć go od zera. Zmarnowanie tej ciężkiej półtorarocznej pracy poprzez wypuszczenie kilku zawodników do przeciętnych klubów, byłoby fatalnym posunięciem. Tym bardziej mocno pracujemy, żeby do tego nie dopuścić.
Ale efekt tej pracy także dla pana jest na razie znakiem zapytania?
– Jest, bo nie wiem jakie zimą pojawią się oferty. Jeśli trafią się naprawdę interesujące to rzeczą naturalną będzie, że nasi piłkarze z nich skorzystają. Wtedy to ja będę miał problem, który będę musiał jakoś przełknąć. Przede wszystkim chciałbym uniknąć jednak sytuacji, w której oferty są przeciętne, a mimo wszystko ktoś się na nie decyduje. Tym bardziej, że Cracovia nie jest klubem, który musi sprzedawać zawodników, żeby funkcjonować przez kolejne pół roku.
Wygasających umów jest w tej chwili 15. Części z pewnością sami nie planujecie przedłużać.
– To prawda, ale domyśla się pan, że nie będę teraz mówił o personaliach. Tym bardziej, że jest jeszcze wiosna, kiedy ci piłkarze mają czas na przekonanie nas do siebie. Dziś rozmawiamy przede wszystkim z zawodnikami, o których myślimy w perspektywie kilku najbliższych sezonów.
To duży procent tej piętnastki?
– Duży. Więcej niż połowa.
I jak rozumiem, temat pańskiego kontraktu zostawiacie już na deser…
– Tym zupełnie nie zaprzątamy sobie głowy. Na nic się nie umawialiśmy, nie wyznaczaliśmy terminów rozmów. Wychodzę z założenia, że jak prezes będzie zadowolony z mojej pracy, to kontrakt zostanie przedłużony. Chcę pracować z ludźmi, którzy do mojej pracy mają przekonanie, którym ona się podoba, bo czują, że przynosi efekt. Dlatego poczekajmy. Na dziś najważniejsze jest przedłużenia umów zawodników, którzy przez ostatnie półtora roku stworzyli zalążki naprawdę dobrego zespołu.
Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA
Fot. FotoPyK