Piłkarska Polska nie zachwyciła się Bergiem

redakcja

Autor:redakcja

20 grudnia 2013, 10:00 • 15 min czytania

Piątkowe wydania gazet, jak można było się spodziewać, oszalały na punkcie wczorajszej rewolucji w Legii. Osoba Henninga Berga, mimo że to póki co nic innego jak wróżenie z fusów, analizowana jest na setki sposobów. Dziesiątki osób wypowiadają się o jego kandydaturze. I co warto zauważyć, większość z nich robi to sceptycznie albo chociaż ostrożnie. Panuje ogólne zdziwienie dymisją Jana Urbana, a trenerskie CV Norwega nie zapewnia mu peanów i miękkiego lądowania w Polsce. – Wiele osób podkreśla, że nazwisko Berga robi wrażenie. Nieprawda, nie robi żadnego – kontruje chociażby Kazimierz Węgrzyn.

Piłkarska Polska nie zachwyciła się Bergiem
Reklama

FAKT

Byliśmy ciekawi jak Fakt sprzeda dziś informację o zatrudnieniu Berga i trzeba mu oddać, że zrobił to, co do tabloidu należało. Jest tekst, jest felieton i są przede wszystkim dobre zdjęcia, między innymi z przylotu Norwega do Polski. Przemysław Rudzki pisze o nim w takich słowach:

Reklama

– Czasem w futbolu trzeba podejmować odważne decyzje, jeśli chce się zagrać o coś więcej niż mistrzostwo Polski, które – umówmy się – wartości w Europie nie ma praktycznie żadnej. Zatrudnienie norweskiego menedżera (celowo nie piszę „trenera”) jest obarczone pewnym ryzykiem, jak każda zmiana szkoleniowca, ale generalnie może nam przynieść więcej korzyści niż strat. Nam – kibicom polskiej piłki, polskiej ligi, a nawet, w pewnym sensie, reprezentacji. Henning Berg to nowy standard i, według mnie, dobry kierunek rozwoju ekstraklasy. Nie sądzę, by facet o takim doświadczeniu był w stanie popsuć coś w Legii.

Relacja z przylotu Berga nie jest bogata w treść, ale akurat niczego innego się nie spodziewaliśmy. Norweski szkoleniowiec po wylądowaniu był w bardzo dobrym humorze. – Podróż nie była męcząca, czuję się bardzo dobrze – powiedział i wsiadł do samochodu, którego wysłał po niego na lotnisko prezes Bogusław Leśnodorski (38 l.). Prosto z Okęcia Berg udał się do jednego z warszawskich hoteli na krótki odpoczynek. Wieczorem został przywieziony na stadion Legii, gdzie spotkał się z szefami klubu. Po raz pierwszy mógł zobaczyć swój gabinet, pozostawiony przez zwolnionego wczoraj Jana Urbana (51 l.).

W małej ramce na dole strony mamy informację, że Mariusz Rumak wiosną będzie nadal prowadził zespół Lecha, a na kolejnej znajdujemy informację, że Wisła potraktowała Roberta Maaskanta jak intruza. Dlaczego? Poczytajmy. Otóż Holender zgłosił się do klubu z prośbą o wejściówke na mecz z Pogonią, ale usłyszał, że ma sobie wyrobić kartę kibica i kupić bilet. – Duży klub, ale myślenie jak w małym – mówi zniesmaczony. – Chciałem pokazać przyjaciołom stadion. Chciałem by poczuli atmosferę trybun. Zadzwoniłem do Jarka (Krzoski, kierownika) z prośbą o bilet. Powiedział, że nie ma sprawy. Rano w dniu meczu zadzwonił, że jednak tych biletów nie może załatwić. Musieliśmy pójść wyrobić sobie kartę kibica i kupić normalny bilet.

Wyjątkowy brak klasy. Prowincja.

Piłkarskie tematy w dzisiejszym Fakcie dopełnia tekst pt. Reforma ligi zostaje na przyszły rok. Krótko mówiąc: Jeszcze nie wiadomo, czy budzący emocje eksperyment z 37 kolejkami ekstraklasy się sprawdzi, ale szefowie ligowej spółki w zaciszu gabinetów już postanowili: w sezonie 2014/15 będą obowiązywać takie same zasady: dzielenie ligi na dwie 8-zespołowe grupy po 30 kolejkach, redukowanie dorobku punktowego o połowę i rozgrywanie siedmiu meczów w rundzie finałowej. W tej chwili najpoważniejszy zarzut odnośnie do reformy to ogólne zmęczenie rozgrywkami. Piłkarze czują się wyeksploatowani i są bardziej podatni na kontuzje. A kibicom nie chce się oglądać aż takiej dawki futbolu w ligowym, czyli wciąż bardzo przeciętnym, wydaniu. Wandzel twierdzi, że to medialne mity, które łatwo obalić. Przywołuje dane spółki, które pokazują, że po 21 kolejkach frekwencja na stadionach była wręcz wyższa (o 2 procent) niż w identycznym okresie poprzedniego sezonu. Jego zdaniem wrażenie intensywności bierze się stąd, że aż trzy kolejki były rozgrywane w środku tygodnia. Wiosną zdarzy się to tylko raz.

RZECZPOSPOLITA

Aktywny dziś Stefan Szczepłek. Najpierw przepisuje Wikipedię w temacie Henninga Berga, później dorzuca krótką informację o tym, że jury wybrało trzy prace konkursowe na pomnik Kazimierza Górskiego.

Do finału zakwalifikowano trzy prace: Władysława Dudka z Krakowa, Marka Maślańca także z Krakowa oraz Mariana Molendy z Nysy. Do 27 stycznia artyści przedstawią ponownie swoje projekty, w skali 1:5 a jury ogłosi swoją decyzję 31 stycznia. Pomnik stanie w pobliżu jedynej rzeźby zdobiącej Stadion Narodowy, o nazwie „Sztafeta”. Najprawdopodobniej na końcu szerokiej alei, prowadzącej na stadion od strony Ronda Waszyngtona. W przyszłości ma to być Aleja Sławy polskiego futbolu, na której umieszczone zostaną tabliczki z nazwiskami najwybitniejszych zawodników. Postać Kazimierza Górskiego zostanie wykonana z brązu a cokół z granitu lub piaskowca. Na każdym z trzech wybranych projektów trener jest w postaci stojącej, z piłką u nogi. Koszt rzeźby wynosić ma ok. 500 tys. złotych. Pieniądze na ten cel zbiera Fundacja Kazimierza Górskiego. Pomnik ma zostać odsłonięty w czerwcu 2014 roku, w 40 rocznicę zdobycia przez Polskę trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Niemczech.

GAZETA WYBORCZA

Otwieramy GW z obawą, że za moment przeczytamy o Henningu Bergu wszystko to, co już zostało napisane i niestety – raczej się w tym względzie nie mylimy. Podobają nam się tylko krótkie fragmenty. Zacytujmy jeden, bo cała reszta mocno wtórna: Lepszą opinię 44-letni szkoleniowiec ma w ojczyźnie. – Kiedy we wrześniu federacja szukała następcy selekcjonera Egila Olsena, Henning był w czwórce kandydatów. To czołowy przedstawiciel „Pokolenia 69”, jak nazywamy grupę, która awansowała na mundial w USA. Henning był jej filarem. Teraz jest chętnym do nauki, robiącym postępy trenerem. Adaptuje się do zespołów, które prowadzi. Pewnie już zaczął oglądać mecze Legii, poznaje zawodników. I dopiero po obserwacji znajdzie system gry, który najbardziej pasuje do drużyny. Ale jestem pewien, że zacznie od organizacji defensywy. Na pewno obrona będzie grała strefą – mówi Morten Pedersen, dziennikarz „Dagbladet”.

Poza tym – nic nowego.

Tym samym tematem gra Gazeta stołeczna. Najpierw materiał o zagranincznych trenerach, którzy w przeszłości prowadzili Legię. Berg jest 42. trenerem w historii klubu oraz 11. z zagranicy. Poprzedników miał różnych – pierwszy szkoleniowiec Legii, Czech Jozef Ferenczi, pracował ledwie pół roku, jego następca Austriak Karl Fischer – pięć miesięcy. Węgier Elemer Kovacs prowadził warszawiaków przez półtora roku, 12 miesięcy trenerem Legii był Austriak Gustav Wieser. Sukcesów nie odnosili, przedwojenna Legia nie wygrywała ani w lokalnej klasie A, ani w raczkującej lidze ogólnopolskiej. Powojennych osiem miesięcy, kiedy Legię prowadził Czech Frantisek Dembicky, też można pominąć. Pierwszym zagranicznym trenerem, który na stałe wpisał się do historii klubu, był pracujący w Warszawie od lutego 1954 r. Węgier Janos Steiner. – Szibkie labda, duszo rucha, gut spiel, dobra robi gol – wspominali jego językowe łamańce byli piłkarze. To właśnie Steiner sprowadził do Legii Lucjana Brychczego, późniejszą klubową legendę, i nazwał go „Kici”.

A na koniec jeszcze felieton pt. „Dziękujemy Janek, witaj Henning”.

Jeśli wybierać z kalendarza najlepszy dzień na zmianę trenera w polskim klubie, to wczoraj był dzień najlepszy. Nowy szkoleniowiec otrzymuje maksymalną ilość czasu na poznanie drużyny i przygotowanie jej nie tylko do rundy wiosennej, ale i całego roku. Pod względem technicznym czas na zmianę wybrano optymalnie. A pod względem etycznym? Można mieć wątpliwości, ponieważ zwalnianie trenera, którego drużyna prowadzi w tabeli, nie jest czymś zwyczajnym. Oczywiście liga to tylko jeden z frontów, na którym walczyła Legia, i nie da się ukryć, że na innych przegrała. Ale można się też zastanawiać, czy oczekiwania w stosunku do potencjału nie były za duże. Tak czy siak – Jan Urban został drugi raz zwolniony z Legii. Najpierw będąc na drugim miejscu w tabeli, teraz na pierwszym – progres jest.

Nic zachwycającego, ale lepiej niż w wydaniu ogólnopolskim.

SPORT

Sport zawraca sobie głowę innym trenerem z północy Europy…

Do tego stopnia, że piłka zaczyna się dopiero na szóstej stronie. Skazani na Stadion Śląski. O co chodzi? Radni zablokowali budowę nowego obiektu przy ulicy Cichej. Zamiast tego Ruch dostanie za promocję miasta cztery miliony złotych. Pomysł zaaprobował między innymi prezes Niebieskich, ale innego zdania musieli oczywiście być kibice. – Szkoda, że w tak ważnej sprawie część osób nie bierze pod uwagę w ogóle naszego zdania. My chcemy kibicować swojej drużynie przy ulicy Cichej. Jeździmy po całej Polsce i widzimy, że tak potężne kluby, które nie mają wielkiej konkurencji w swoim województwie, jak Lechia Gdańsk czy Śląsk Wrocław, mają wielkie problemy z zapełnieniem swoich stadionów. Poza tym nadal nie wiemy, kiedy powstanie Śląski i kto będzie płacił za organizację i utrzymanie tak dużego obiektu. Prezydent miasta Andrzej Kotala zapowiedział jednak, że to nie koniec batalii o nowy stadion.

Później dwie mało odkrywcze strony o zwolnieniu Urbana i zatrudnieniu Berga. Zacytujemy tylko fragment niedługiej rozmowy z Jakubem Rzeźniczakiem. – Jestem bardzo zaskoczony. Jasne, że jakieś plotki się pojawiały, ale przecież tego typu spekulacji jest mnóstwo i rzadko kiedy mają przełożenie na rzeczywistość. Bardzo cenię trenera Urbana. Jego dymisja to porażka również nas, piłkarzy. Nie ukrywam, że jest mi z tego powodu bardzo przykro. Ale to jest futbol, trzeba żyć dalej…

Kolejny materiał, nad którym warto się zatrzymać to rozmowa z serii „Z lamusa”. Wyciągnięty z niego został niejaki Albin Wira, były piłkarz Ruchu Chorzów. Wypowiada się m.in. tak:

W miniony poniedziałek na Ruchu była kolejna wigilia. Bez pana…
– Zaproszenie dostałem. Ale po co tam pójdę? To już nie ta atmosfera co przed laty. Nie mówiąc już o tym, ile kasy mi są winni. Wyroki sądowe mam i co z tego? – To już inny klub – mówią mi. – Ale do czternastu tytułów się przyznajecie? – pytam, żeby ich zdenerwować. Kiedy w ostatnich miesiącach odeszli Jurek Wyrobek i Heniek Dusza, taka refleksja mnie naszła. Choć Ruchem rządzą dziś moi koledzy z boiska, powiem wprost: czasem mam wrażenie, że tylko czekają, aż będą mogli pójść ze sztandarem żegnać kolejną legendę. Przynajmniej nie trzeba jej będzie zapłacić zaległych pieniążków. A ja mówię: szanujcie tych ludzi, póki żyją. Potem to już nie sztuka.

Na koniec mamy jeszcze rozmowę z Krzysztofem Markowskim, stoperem Kolejarza Stróże, który od trzech lat nie opuścił ani minuty ligowego spotkania. فadny wynik. Ogólnie piątkowe wydanie znacznie lepsze niż większość ostatnich numerów, choć tematy stołeczne – Urban, Berg potraktowane bardzo słabo.

SUPER EXPRESS

Wylot Urbana sprzedany znacznie gorzej niż w drugim tabloidzie, czyli Fakcie. Tylko tekst. W dodatku nie ma w nim niczego zaskakującego. Zupełnie niczego. Jesteśmy trochę rozczarowani.

Znacznie, znacznie lepiej robi się za to na dwóch kolejnych stronach, gdzie najpierw mamy tekst z wypowiedziami Milosa Kosanovicia z Cracovii pod tytułem „Wołają na mnie Google”.

Choć Kosanović błyszczy w Ekstraklasie, to na razie nie liczy na powołanie do reprezentacji Serbii. – Może kiedyś, ale nie teraz. Trudno się do niej dostać z polskiej Ekstraklasy. W kadrze na mojej pozycji grają zawodnicy Manchesteru United czy Chelsea. Moim marzeniem jest gra w Niemczech, może stamtąd trafię do reprezentacji? – rozmarza się. Mama Milosa jest Chorwatką, ojciec Serbem, a przodkowie… Węgrami. – Nigdy nie miałem z tego powodu nieprzyjemności. Próbowałem załatwić paszport chorwacki, ale nie udało mi się. Teraz staram się o obywatelstwo węgierskie. W Ekstraklasie liczba zawodników spoza Unii Europejskiej będzie ograniczona, więc przydałby mi się paszport kraju ze Wspólnoty. A Serbia do Unii nie należy… – narzeka. Nie dość, że Kosanović świetnie gra w piłkę, to jeszcze jest futbolowym ekspertem. – Znam każdego zawodnika na świecie. Kiedy chłopaki rozmawiają o jakimś piłkarzu, a nie pamiętają nazwiska, od razu mówią: „Trzeba zapytać Kosy”. W klubie mówią na mnie „Google”, jestem taką encyklopedią Cracovii – śmieje się lider „Pasów”, który chwali się również talentem do nauki języków.

Ciekawe, do przeczytania. Podobnie jak wywiadzik z Maciejem Skorżą.

Może w Polsce pana nie chcą, bo naszych klubów na pana nie stać?
– Następne pytanie proszę (śmiech). A tak na poważnie, to nie jest kwestia pieniędzy, ale wizji prowadzenia drużyny i rozwoju klubu, który się zgłasza. Gdyby pojawiła się naprawdę interesująca oferta, to w pięć minut byśmy się dogadali.

Liga białoruska poza BATE Borysów to jeszcze słabszy poziom niż nasza Ekstraklasa. Praca tam nie byłaby dla pana krokiem wstecz?
– Na razie w najbliższym czasie wybieram się bliżej. Do Radomia, z rodziną, na święta. A co do ligi białoruskiej to wystarczy spojrzeć na rankingi UEFA, by się zorientować, że ma w Europie wyższe notowania od polskiej.

Wiele mówiło się ostatnio o dymisji trenera Urbana. Czekał pan na telefon z Legii?
– Dywagacje na temat zwolnienia trenera Urbana po tym, jak zdobył dublet (mistrzostwo i Puchar Polski) i obecnie jest na pierwszym miejscu w Ekstraklasie, uważam za mało eleganckie i piłkarsko niedojrzałe.

No cóż, w tej ostatniej kwestii Skorża i dziennikarz mieli akurat słaby timing.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Tak prezentuje się dzisiejsza okładka Przeglądu:

… który poświęca Legii, Urbanowi i Bergowi aż pięć kolejnych stron. Do przeczytania jest między innymi sylwetka Norwega, dużo ciekawsza niż w innych tytułach prasowych.

– Czasami tak bywa, że zawodnik, który sam był dość rozrywkowy, gdy zostaje trenerem, stawia mocno na dyscyplinę – mówi nam Erik Thorstvedt, najlepszy bramkarz w historii norweskiego futbolu, 97-krotny reprezentant tego kraju. I przypomina incydent, do którego doszło podczas mistrzostw świata w 1998 roku. Wówczas Berg wraz z Erikiem Myklandem po pierwszym meczu z Brazylią (2:2) balowali do piątej rano. Mieli pecha, bo w nocnym klubie spotkali norweskich dziennikarzy. Wybuchł wielki skandal. – Obaj zapewnili jednak, że nie pili alkoholu. Trener Olsen postanowił więc nie odsuwać ich od składu i uważam, że dobrze zrobił. Ale byli członkowie sztabu szkoleniowego, którzy chcieli ich surowo ukarać – wspomina Thorstvedt, pełniący wówczas funkcję trenera bramkarzy. Po latach w autobiografii Berg przyznał, że wówczas niekoniecznie pił sok pomarańczowy. – Henning był częścią angielskiej kultury piłkarskiej, czyli stanowił połączenie profesjonalizmu, ale i chęci do zabawy – dodaje Thorstvedt, który zna go bardzo dobrze. Spędzili kiedyś nawet razem wakacje. – W 9 czy 10 zawodników polecieliśmy do Kanady. Byliśmy w Vancouver, ale i wspinaliśmy się, łowiliśmy ryby, pływaliśmy kajakiem po dzikich strumieniach, spaliśmy na kempingach. Najwięcej zabawy było podczas pływania, bo co pewien czas, ktoś wpadał do wody.

Swój felieton Bergowi poświęca też Kazimierz Węgrzyn. I nie jest pod wrażeniem. Poza tym wydaje się mocno zaskoczony samą decyzją o zwolnieniu Urbana.

Wiele osób podkreśla, że nazwisko Henninga Berga robi wrażenie. Nieprawda, nie robi żadnego. Oczywiście był to wielki piłkarz, sporo osiągnął, ale czy ktoś wspomina go do dziś, tak jak chociażby jego kolegę z reprezentacji i Manchesteru United Ole Gunnara Solskjaera? Nie. Dlatego na pewno nie będzie tak, że Norweg wejdzie do szatni, przedstawi się, a piłkarze Legii będą w niego wpatrzeni jak w obrazek, bo ma znane nazwisko. Berg będzie musiał zdobyć uznanie drużyny na pierwszych treningach. Jakość zajęć, ich dobór, sposób prowadzenia i kontakt z zespołem podczas okresu przygotowawczego zadecydują o tym, czy tzw. szatnia go zaakceptuje, czy nie. Piłkarz od razu potrafi wyczuć, czy ma do czynienia z dobrym trenerem, czy przebierańcem. Oczywiście daleki jestem od tego, żeby stwierdzić, że Berg jest dobrym albo złym szkoleniowcem. Mówiąc szczerze, nie mam zielonego pojęcia jak pracuje, jaką preferuje taktykę i jaki ma styl prowadzenia zespołu. Ale nie ja mam to wiedzieć. To problem działaczy Legii i mam nadzieję, że dokładnie sprawdzili kogo zatrudniają. Ł»e to nie jest decyzja podejmowana na szybko, bez przemyślenia.

Swoja trzy grosze dorzuca też Grzegorz Sandomierski.

Jakim trenerem był w Berg podczas dwumiesięcznej pracy w Blackburn?
– Wydaje mi się, że trener miał za mało czasu, żeby poznać zespół. Ogólnie miałem pozytywne odczucia z czasu jego pracy i to mimo tego, że nie grałem, bo byłem wtedy zaledwie trzecim bramkarzem. Jeżeli chodzi o styl pracy, to był typowy angielski. Pracowałem jeszcze z trzema innymi trenerami i wszyscy prowadzili zajęcia w podobny sposób. W Anglii praktycznie cały czas gra się co trzy dni. Dlatego treningi są krótkie, ale intensywne. U Berga dominowały małe gierki: pięciu na pięciu czy czterech na czerech. Na małym polu gry. To była treningowa codzienność.

Był jakiś aspekt trenerskiego warsztatu, który był jego konikiem?
– Jeżeli chodzi o tego typu sprawy, to trener Berg zupełnie nie odchodził o normy. Dawał sporo luzu, jednak nigdy nie spotkałem go przez te dwa miesiące żartującego. Nie widziałem na jego twarzy ani razu uśmiechu. Nie wiem czy to przez styl bycia czy przez słabe wyniki. Faktem jest jednak, że z jego twarzy niewiele można było wyczytać. Był oszczędny w emocje.

Trzeba przyznać, że dziennikarze PS w temacie Berga mocno wzięli się wczoraj do roboty. A do tego mamy jeszcze piątkowy dodatek, chociażby z wywiadem z Rudolfem Kaperą. Ostrym jak zawsze.

Kto pana najbardziej zaskoczył?
– Całą rundę zamazała forma piłkarzy Ruchu, którzy kończyli jako najlepsza drużyna. Po przyjściu Kociana grali najmądrzej i z dużym wyczuciem. Oprócz nich wyróżniłbym Cracovię, która stara się budować swój styl. Szkoda, że zazwyczaj skrzydła podcinała im pierwsza stracona bramka. Tracili pewność siebie, a ich najlepszym zawodnikiem zostawał chaos. Tej tiki-taki, o której mówiło się w ich kontekście, nie widziałem. Krakowianie jeszcze zbyt długo przetrzymują piłkę, nie potrafią grać szybko i sami prowokują przeciwnika, żeby ich skarcił. Gdy rywal przyspieszy, tracą rezon.

Ktoś jeszcze się wyróżnił?
– Zawisza. To nie był wyszukany styl, ale do bólu skuteczny. Po pierwszych kolejkach byłem pewny, że bydgoszczanie spadną, ale z meczu na mecz się rozkręcali. Nie biegali bez sensu, tylko z głową. Kilka ciepłych słów należy się piłkarzom Pogoni Szczecin, zwłaszcza za początek sezonu, kiedy byli na fali. W końcu zaczęli jednak irytować. Kombinowali, zwalniali akcje, walili na pałę, choć wcześniej grali szybko i pomysłowo. Widocznie zachłysnęli się dobrą grą i stąd to cieniowanie.

Na koniec rozmówka z Łukaszem Gargułą, który twierdzi, że jego metamorfoza to zasługa Smudy oraz tekst o wygranych jesieni w Ekstraklasie. Ogółem – kolejny piątkowy numer PS na wysokim poziomie.

Angielska prasa poświęca dziś bardzo dużo miejsca trenerom, również jednemu z Norwegii. Słychać było w Polsce głosy, że Ole Gunnar Solskjaer mógłby objąć Legię, a okazuje się jednym z kandydatów do pracy w West Bromwich Albion. Tottenham wciąż poszukuje następcy AVB, ale jeśli tak będą te poszukiwania przebiegały to zostanie z Timem Sherwoodem. Ofertami z Londynu nie są zainteresowani ani Frank de Boer, ani Guus Hiddink. Pada natomiast nazwisko Ronalda Koemana, obecnego szkoleniowca Feyenoordu. Przed nietypowym ultimatum został natomiast postawiony trener Malky Mackay, który od właściciela Cardiff usłyszał: albo zrezygnujesz, albo zostaniesz zwolniony. Ciekawe co wybierze… Dzisiejszą prasę wygrywa jednak Sun Sport i „Banman”, czyli zawieszony na dwa mecze Wilshere.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Na łamach Mundo Deportivo prezydent Barcelony, Sandro Rosell wypowiada się na wiele tematów. O Messim, że to musi być najlepiej opłacany piłkarz na świecie. O Neymarze, że będą szczęśliwi móc dostarczyć wszelkie dokumenty do sądu. I o stadionie, że albo zostanie odpowiednio zmodernizowany ten obecny, albo nowy powstanie przy alei Diagonal. W Sporcie mamy sympatyczną okładkę ze zdjęciem Messiego, hasłem „Nie mam nic do ukrycia” i… rozmowę z Gullermo Marinem, organizatorem meczów w Kolumbii (odnośnie ostatniej afery z Leo).

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Jan Oblak – 20-latek ze Słowenii, który w ostatnich dniach musiał wskoczyć do bramki Benfiki, ma ponoć wszystko, by osiągnąć sukces. A już na pewno wszystko, by kibice nie musieli drżeć ze strachu, widząc go miedzy słupkami. Carlos Eduardo z Porto przyznaje, że w chwili obecnej priorytetem jest dla niego Porto, dopiero potem mundial. Record rozmawia z Luisem Felipe Vieirą, prezydentem Benfiki, który mówi, że miniony rok miał gorzki smak (nawiązując m.in. do straconego w przedostatniej kolejce mistrzostwa Portugalii).

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Francuski L`Equipe pisze o szczęśliwych zwycięzcach, umieszczając wśród nich m.in. tego łysego, sympatycznego bramkarza Bartheza. W La Gazzetta dello Sport już podgrzewają atmosferę przed niedzielnymi derbami, stąd też rozmowa z Handanoviciem. Corriere dello Sport pisze o potencjalnej przebudowie w Interze, czyli jak szatnię miałby przewietrzyć Thohir. Antonio Cassano może wrócić do Sampdorii, a Mirko Vucinić zamienić się miejscami z Nanim.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama