… połowy umownej rzecz jasna, doskonale wiemy bowiem, że w Anglii gra się przez cały rok, na okrągło i za to właśnie ją kochamy. Rok 2013 zmierza do mety, wypada zatem podsumować – z małym przymrużeniem oka – dotychczasową postawę 20 ekip uczestniczących w kampanii wojennej spod znaku Premier League.
Arsenal – „Mroczny Rycerz powstaje”. Kiedy wydawało się już, że formuła prowadzenia zespołu przez monsieur Wengera zwyczajnie się wyczerpała, a nad Emirates zapanowała ciemność, Francuz niczym filmowy netoperek powstał z kolan by jeszcze raz zagrać wszystkim „znawcom” na nosie. Arsenal jest na fali, z olbrzymimi szansami na tytuł. Szkoleniowiec „Kanonierów” w ogóle powinien wziąć przykład z bohatera trylogii Christophera Nolana. Zamaskowany mściciel dokończył swoje sprawy, a następnie przekazał pałeczkę komuś młodszemu. To by był dopiero finisz – wygrać majstra i odejść w glorii chwały. Jeden czerwononosy Szkot coś o tym wie.
Aston Villa – „Dzień Świstaka”. Znów to samo, życie zatacza koło, chociaż tym razem nieco mniejszym łukiem. Poprzednią kampanię „The Villans” spędzili na dramatycznej walce o pozostanie w elicie angielskiego futbolu, a utrzymanie statku na wodzie zawdzięczają przede wszystkim kapitalnej dyspozycji Christiana Benteke. Wszyscy spodziewaliśmy się, że to początek czegoś wielkiego, ale drużyna Paula Lamberta gra w kratkę, dodatkowo zespół zaczęły nękać kontuzje. Zaciął się także ten nieprawdopodobny belgijski karabin kongijskiego pochodzenia, czyli wspomniany już wcześniej Benteke. Obiecywaliśmy sobie po nich więcej.
Cardiff City – „Hobbit: Pustkowie Smauga”. W części pierwszej drużyna pod wodzą Malky’ego Mackaya dotarła do Ereboru (czyli z The Championship do Premier League), teraz „The Bluebirds” muszą wymyślić, jak pokonać smoka (czyli utrzymać się w lidze). Przed sezonem dokonano poważnych zakupów, ściągając na Cardiff City Stadium za dość pokaźną sumkę m. in. Gary’ego Medela, Stevena Caulkera czy Andreasa Corneliusa. Ten ostatni co prawda głównie się leczył, ale ogólnie walijska ekipa powinna się utrzymać. Drużyna ma dość spory potencjał, na wiosnę zapewnią sobie utrzymanie.
Chelsea – „Casablanca”. Związek cara Romana i boskiego Jose nie należy do tych najłatwiejszych. Dekadę temu „The Special One” stworzył na Stamford Bridge prawdziwą potęgę, brnącą bez litości i nie biorącą żadnych jeńców. Miesiąc miodowy potrwał trochę, ale w końcu minął, a para się rozeszła. Ciężko uzgodnić kto w tym układzie jest Humphreyem Bogartem, a kto Ingrid Bergman, dwójka jednak ponownie się zeszła. Co się zmieniło? Obaj panowie posiwieli, Mourinho trochę przytył, a „The Blues” nie są już tym samym walcem co dekadę temu. Do Arsenalu tracą co prawda tylko dwa punkty, ale „The Happy One” nadal szuka nowej twarzy dla swojej ukochanej ekipy.
Crystal Palace – „Gladiator”. Ulubiony film naszych polskich ligowców jak ulał pasuje do sytuacji na Selhurst Park. „The Eagles” walczą o każdy punkt niczym tonący o oddech, a włodarze klubu postanowili powierzyć losy drużyny w ręce Tony’ego Pulisa. Troszkę szkoda, złotousty Ian Holloway był bowiem ulubieńcem każdego, a Pulis znany jest z prostej i siermiężnej jak przemówienia Gomułki gry. Niemniej jednak Palace powoli idzie do góry, a ich bój o przeżycie będzie jednym z dodatkowych smaczków tego sezonu.
Everton – „Dirty Dancing”. Gra „The Toffees” jest w tym sezonie niczym „Wirujący Seks” (swoją drogą kto to tłumaczył na polski?!) – zachwyca, zabiera oddech, porywa. Roberto Martinez wydawał się dostać w lecie nagrodę pocieszenia po Moyesie, ale okazało się zupełnie odwrotnie – to Hiszpan okazał się zwycięzcą, nadając drużynie z Goodison Park nową jakość oraz styl. Przez pryzmat pracy Roberto zupełnie inaczej patrzymy teraz na lata Evertonu pod wodzą Moyesa – nie taki znów Szkot był idealny jak go malują, co zresztą potwierdza się w Manchesterze. A Martinez? Jeśli utrzyma obecny poziom, nagrodę dla najlepszego menedżera sezonu ma w kieszeni.
Fulham – „Czasem słońce, czasem deszcz”. Ale głównie deszcz. Mimo, że właściciel klubu z Craven Cottage Shahid Khan nie pochodzi z Indii, a z Pakistanu, film ten doskonale pasuje do drużyny Fulham. Jest trochę tańca (zmiany na stanowisku trenera), są akcenty rodem z Bollywood (pokaźnych rozmiarów wąsy Khana), są emocje (walka o wydobycie ze strefy spadkowej). Nową miotłą na Craven Cottage został Rene Meulensteen, czyli człowiek lubujący się w zabawie pod tytułem „jakim dziś zwierzęciem jesteś?” Jeśli chce utrzymać zespół w Premier League, będzie musiał zamienić wszystkich swoich piłkarzy w gepardy, bo na razie to jedna wielka rodzina surykatek.
Hull City – „Ł»ycie Pi”. Marketing kontra tradycja. Właściciel „Tygrysów” Assem Allam złożył wniosek o zmianę nazwy zespołu na Hull Tigers, powodując falę protestów wśród kibiców, broniących jak ognia bogatej 109-letniej historii klubu. Biznesmen zdaje się mieć jednak zdanie kibiców za nic, mimo gigantycznej kampanii „City till we die”. Allam myśli, że jest przebiegłą hieną, ale powinien pamiętać jak zwierzę to skończyło w „Ł»yciu Pi”. Z tygrysem się nie zadziera, zwłaszcza takim ja ten z Hull City. Wracając do futbolu, drużyna Steve’a Bruce’a radzi sobie bardzo przyzwoicie, mając po 16 kolejkach 19 punktów, a jak mawia stare porzekadło: do utrzymania starczy 40. 21 oczek w 22 rozdaniach? Da się zrobić.
Liverpool – „Oldboy”. Ten koreański obraz to historia człowieka, którego nieznani sprawcy trzymali w zamknięciu przez… 20 lat, z sobie tylko znanych powodów, by któregoś dnia po prostu go wypuścić. Bohater filmu rozpoczyna śledztwo i wyjątkowo krwawą zemstę, podobnie jak Luis Suarez. Urugwajczyk sezon rozpoczął na trybunach, „odsiadując” resztkę kary za pogryzienie Ivanovica. Kiedy wypuszczono go na murawę kąsał jeszcze mocniej, tym razem już jednak bramkarzy rywali swoimi strzałami. „El Pistolero” powrócił dobry jak nigdy i co najlepsze, zdaje się, iż jest to dopiero początek jego brutalnej vendetty.
Manchester City – „Imperium Kontratakuje”. Poprzedni sezon przyniósł „The Citizens” „zaledwie” drugie miejsce, piłkarze z Etihad Stadium musieli oddać palmę pierwszeństwa swoim znienawidzonym sąsiadom zza miedzy. W obecnej kampanii „Noisy Neighbours” prą jednak naprzód, a flotylla krążowników Imperium utrzymuje klub w ścisłej czołówce Premier League. Na papierze faworyt numer jeden do mistrzostwa, wydają się mieć najrówniejszą kadrę. Doskonale sobie radzą letnie zakupy z La Liga, zwłaszcza Alvaro Negredo. Hiszpan ma idealne warunki do ligi angielskiej, jego przenosiny do Manchesteru to świetna decyzja zarówno dla klubu z Etihad, jak i samego piłkarza. Plus ten niesamowity Aguero!
Manchester United – „Ojciec Chrzestny”. Drugi ulubiony film naszych rodzimych kopaczy, a dla niektórych dodatkowo jedyna książka jaką przeczytali w życiu. Wszyscy pamiętamy scenę, kiedy schorowany „Don” Vito Corleone tłumaczył w ogrodzie Michaelowi jak prowadzić interesy rodziny oraz z której strony nastąpi atak. Podobnie stało się na Old Trafford. Sir Alex przekazał klucze do czerwonej części Manchesteru Davidowi Moyesowi, samemu usuwając się w cień. Czy SAF wybrał właściwie? Moyes miał być Michaelem, ale na razie póki co okazuje się być tym drugim mniej udanym synem, czyli Fredo.
Newcastle United – „Francuski Łącznik”. Największym fanem kultowego dzieła Williama Friedkina zdaje się być Alan Pardew. Anglik niczym filmowy gangster Alain – cóż za zbieg okoliczności – Charnier postanowił zmonopolizować rynek przepływu „towaru” znad Sekwany, czyniąc St. James Park francuską kolonią. Złośliwi angielscy eksperci przemianowali nawet nazwę Newcastle (w wolnym tłumaczeniu Nowy Zamek) na Le Chateau Nouveau, podkreślając absurd postępowania włodarzy klubu z północno-wschodniej Anglii. Niemniej jednak „Sroki” radzą sobie całkiem przyzwoicie, na tę chwilę okupując szóstą lokatę. Fani są jednak i tak niezadowoleni – woleliby widzieć chociaż zalążek „angielskości” w tym przecież jednym z najbardziej klasycznych angielskich klubów.
Norwich City – „W pogoni za szczęściem”. Lubimy Chrisa Hughtona. Ten menedżer zrobił bardzo wiele odkąd zwolniono go z Newcastle. Jest w nim coś z postaci Richarda Gardnera (granego przez Willa Smitha) – nieustępliwie dąży do celu mimo faktu, iż często wieje mu wiatr prosto w oczy. Ostatnio plotkowano o możliwym zwolnieniu irlandzkiego menedżera, ale ten po prostu robił dalej robił swoje, twardy z niego gość. „Kanarki” mają sporo talentu, by wspomnieć jedynie coraz lepiej grającego Gary’ego Hoopera czy Holendra Ricky’ego van Wolfswinkela – chociaż ten akurat się zaciął. Taka sobie jesień na Carrow road, ale piłkarze Hughtona powinni się utrzymać bez najmniejszego problemu.
Southampton – „Parszywa Dwunastka”. Kiedy zatrudniano Mauricio Pochettino wielu pukało się w głowy pamiętając świetną pracę, jaką wykonał poprzednik Argentyńczyka, czyli Nigel Adkins. Minał prawie rok i nikt już nie wyobraża sobie St. Mary’s Stadium bez byłej legendy Espanyolu Barcelona. Pochettino jest jak filmowy major Reisman – wyselekcjonował swój oddział i wziął ich na wojnę. Doskonale w całą maszynerię włączył takie trudne charaktery jak Artur Boruc czy Pablo Osvaldo, a „Święci” grają swoją piłkę. Ofensywną, piękną dla oka, do przodu. Jeśli ustabilizują formę, dołączą do elity Premier League, na dzień dzisiejszy mogą bowiem wygrać z każdym, ale i z każdym przegrać.
Stoke – „Jeszcze bardziej zgryźliwi tetrycy”. Pomysł to iście szalony – zamienić Pulisa na Marka Hughesa. Nie ze względu na klasę poprzedniego menedżera „The Potters”, ale zamiana Tony’ego na Marka to jak zamiana fiata 126 p na innego fiata 126 p tylko w nowym kolorze. Stoke być może zrobiło jakiś minimalny progres i się utrzyma, ale mariaż Hughesa z Britannia Stadium pozostanie raczej toksycznym związkiem. Stoke zajmuje spokojne – jak na razie – 13. miejsce, ale obecny szkoleniowiec nie stanowi gwarancji wykonania kroku naprzód przez ekipę ze Stoke-on-Trent. I pomyśleć, że symbolem tego topornego klubu jest wirtuoz technicznej piłki oraz pierwszy dżentelmen w historii futbolu, czyli sir Stanley Matthews. Co to się na tym świecie porobiło.
Swansea – „White men can’t jump”. Kultowy film – akurat dla fanów basketu – stawiał nieco rasistowską tezę, jakoby biali nie umieli fruwać nad obręczą. Teorii tej całkowicie przeczą „The Swans”, którzy w swoich charakterystycznych białych strojach fruwają nad murawą aż miło. Drużyna Michaela Laudrupa jest typowym średniakiem ligi, chociaż z przebłyskami lepszej gry. Laudrup prowadzi drużynę tak, jak sam grał w piłkę jako zawodnik Realu czy Barcelony, a zespół kontynuuje politykę Brendana Rodgersa, czyli gra się krótko, po ziemi, do przodu, technicznie. Czasem to nie wychodzi na dobre ekipie z Liberty Stadium, ale ich styl gry ma szeroką rzesze wielbicieli nie tylko w Anglii. Jeśli odpali w końcu porządnie Wilfried Bony, pójdą do góry w tabeli.
Sunderland – „Fight Club”. Stadium of Light jest w tym momencie totalnie zaciemnione, nie widać za bardzo żadnego światełka w tunelu. Świat „Czarnych Kotów” zdaje się zmierzać ku nihilistycznemu upadkowi – tak jakby trenerem drużyny był nie Gus Poyet, a filmowy Tyler Durden (grany przez Brada Pitta). Sunderland czeka prawdziwa batalia o życie, ale na tę chwilę są czerwoną latarnią ligi i nie zanosi się, aby miało się to szybko zmienić. Nie zapominajmy jednak słów Tylera: – Dopiero gdy stracimy wszystko, zdajemy się zdolni do wszystkiego! Sunderland stracił już praktycznie wszystko, więc jeśli teraz się nie podniosą, to już nigdy tego nie zrobią.
Tottenham – „Obcy: 8. pasażer Nostromo”. Dobra gra „Kogutów” jest w tym sezonie jak filmowy obcy – wszyscy wiedzą, że gdzieś się tam drań schował na statku kosmicznym, ale nikt nie wie gdzie, a napięcie rośnie. Daniel Levy losy ratowania White Hart Lane powierzył w ręce Tima Sherwooda, ale legenda Blackburn przegrała w debiucie 1:2, ulegając West Hamowi. Jeśli chcesz zachować posadę, musisz się bardziej postarać Tim. Potworek gdzieś tam jest, w końcu cholerstwo wyjdzie z kryjówki.
West Bromwich Albion – „Szukając siebie”. „The Baggies” zupełnie nie przypominają drużyny z poprzedniego sezonu, tak odważnie szturmującej angielskiej murawy. Są jak bohater filmu, młody chłopak z getta marzący o karierze pisarza – mają jakiś pomysł na siebie, potrzebują jednak pomocnej dłoni, która by ich ukierunkowała na właściwe tory. Wraz z odejściem wypożyczonego z Chelsea Romelu Lukaku popsuł się mechanizm ekipy z The Hawthorns, postanowiono zatem zmienić mechanika. Steve’a Clarke’a zastąpił Keith Downing, a WBA znów dołączyło do ligowego ogona. Szkoda, wyzwalali w zeszłej kampanii wiele pozytywnych emocji.
West Ham – „Poszukiwany, poszukiwana”. Śmiało możemy dodać podtytuł „czyli gdzie się podział Andy Carroll?”. Rosły Andrzej budzi wiele kontrowersji, wszyscy pamiętamy jego przepłacony transfer na Anfield Road. West Ham wydawał się dla niego wyborem idealnym – trener u którego ma pewny plac, taktyka idealna pod walory piłkarza (numer popisowy Sama Allardyce’a, czyli tzw. długa laga „na ścianę”), przytrafiła się jednak fatalna kontuzja pięty, która wyłączyła Carrolla z gry na kolejne miesiące. Piłkarz co prawda już zaczął trenować, ale prezes „Młotów” wypalił ostatnio: – Gdybyśmy wiedzieli, w życiu byśmy go nie kupili… No Andrzejku, ostatnia szansa by pokazać, że w piłkę to Ty jednak potrafisz grać.
KUBA MACHOWINA



