Jak co wtorek (albo środę): Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

18 grudnia 2013, 12:42 • 10 min czytania

Podobno to nudny temat i na Weszło już było tego za dużo. Mimo wszystko, to wciąż najciekawsza sprawa, z jaką spotkaliśmy się w ostatnich tygodniach. Oto w Bydgoszczy na naszych oczach sypie się ekstraklasowy klub i tak naprawdę sypie się bez jakiegokolwiek racjonalnego powodu. W teorii wszystko powinno zmierzać we właściwym kierunku, ale w praktyce ktoś nagle przestawił wajchę i zamiast iść do przodu, wszyscy zawracają.
Znam Radosława Osucha od wielu lat, chociaż to nie znaczy, że przez cały ten czas mieliśmy dobre relacje. Ale znamy się jeszcze z czasów, gdy był ledwie początkującym menedżerem, skutecznie nawijającym makaron na uszy młodym piłkarzom. Bo jedni go lubią, a inni nie, ale oddać mu trzeba, że w życiu zazwyczaj jest skuteczny. W poniedziałek zadzwoniłem do niego, by spytać, czy odejdzie z Zawiszy.

Jak co wtorek (albo środę): Krzysztof Stanowski
Reklama

– A ty co byś zrobił? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Zadałbym sobie pytanie, jak może wyglądać sytuacja za rok. Jeśli jest szansa, że diametralnie inaczej – to pewnie bym został. A gdybym wiedział, że będzie identyczna albo podobna – odszedłbym.

Po drugiej stronie słuchawki był człowiek lekko przybity, już nie sypał żartami przez czterdzieści minut, jak to ma w zwyczaju. Myślę, że on przede wszystkim nie rozumie, co się dzieje, a nikt nie potrafi mu tego logicznie wytłumaczyć (durnych tekstów części kibiców Zawiszy nie traktuję jako logicznych). Tak jak zdarzało się nam mieć zupełnie inne poglądy na setki spraw, tak jak wielokrotnie się kłóciliśmy, nawet używając bardzo mocnych słów, tak tym razem po prostu Osuchowi współczuję. Jest wielu właścicieli klubów, którzy zasłużyli na mocne epitety ze strony kibiców. Kiedy cierpliwość skończyła się ludziom w Łodzi czy Gdańsku – doskonale to rozumiałem. Kiedy szlag trafiał fanów Polonii Warszawa za czasów Ireneusza Króla – kiwałem głową ze zrozumieniem. Gdy fanom Pogoni nie pasował brazylijski zaciąg – trudno było z nimi polemizować. Jednak w Bydgoszczy sytuacja jest zupełnie inna – klub po 19 latach awansował do ekstraklasy, dzięki drużynie zbudowanej przy użyciu prywatnych kontaktów Osucha. Jego doświadczenie w piłkarskim biznesie sprawiło, że w dodatku w ekstraklasie klub radzi sobie nadspodziewanie dobrze. Gra ładną, efektowną piłkę i regularnie punktuje. Jeśli przyjmiemy, że w działalności klubu piłkarskiego chodzi o to, by wygrywał mecze na możliwie najwyższym poziomie, to w Bydgoszczy właśnie to ma miejsce.

Reklama

Można więc postawić jedno proste pytanie – czy Osuch zrobił albo robi teraz Zawiszy krzywdę? Moim zdaniem – nie. Ale są w Bydgoszczy ludzie, którzy twierdzą inaczej. Twierdzą, że bez niego byłoby przyjemniej.

Gdy patrzę na Zawiszę, widzę typowy polski klub sprzed dziesięciu czy piętnastu lat. Widzę klub z niezwykle skromną administracją, za to z grupą „ważnych kibiców”, którzy roszczą sobie prawa, które w rzeczywistości nie są im należne. Widzę klub, który nie zarabia na cateringu czy pamiątkach, ponieważ zarabiają „ważni kibice”. Widzę klub, który liczy się z tymi „ważnymi kibicami” na każdym kroku, bo „tak trzeba”. Widzę klub niejako spętany powiązaniami, które nie mają nic wspólnego ze zdrowym, piłkarskim biznesem. Ci „ważni kibice” (cudzysłów niezbędny – bo w czymże są oni ważniejsi od 11-latka, który kupił bilet?) nie czują, że coś nie tak, bo w takiej rzeczywistości wyrośli. Nie znają innego modelu zarządzania klubem, oni zawsze gdzieś tam byli i zawsze ich macki gdzieś tam sięgały, zawsze mogli dużo, czasami więcej niż właściciel. To co w Manchesterze czy Dortmundzie byłoby patologią, to w Bydgoszczy jest codziennością, która nikogo z miejscowych nie razi w oczy. Oni po prostu nie wiedzą, że na co dzień kluby piłkarskie funkcjonują inaczej. Ł»e są przedsiębiorstwami produkującymi rozrywkę dla lokalnych klientów, a nie przedsiębiorstwami chodzącymi na pasku co bardziej przypakowanych klientów.

W każdym mieście przejście w nową erę było trudne, nie wszędzie się udało. Zazwyczaj proces odsuwania „ważnych kibiców” od realnej władzy w klubie był bolesny i długotrwały, często łączył się z wieloma protestami. Protesty generalnie są dla „ważnych kibiców” atrakcyjne, często atrakcyjniejsze niż mecze. Bo przecież w czasach pokoju, fani są w zasadzie równi. To konflikt kreuje prawdziwych liderów, w konflikcie rodzą się generałowie, jakże zbędni gdy wszyscy klepią się po plecach, a nie po mordach. Z tego względu atmosfera wojny na linii klub – kibice jest dla niektórych jednostek niezwykle pociągająca, po stokroć bardziej niż sielanka. Wtedy czują się ważni, wtedy czują swoją siłę i wtedy prowadzą za sobą tłumy. Zauważcie przecież, że tłum radosny nie potrzebuje lidera. Tłum pełen złych emocji – już tak.

Hasło „klub to my” jest modne od lat, pod wieloma względami prawdziwe, nie można odmówić fanom, że to oni często są byli jedynymi, którym faktycznie na klubie zależało. Jest prawdą, że zmieniają się piłkarze, trenerzy, a nawet właściciele, natomiast kibice pozostają ci sami. Jednak w tym haśle nie można się zatracić, przesunąć granic trochę za daleko. Bo tak jak kibice potrafią być największym atutem klubu, tak potrafią być jego zmorą. Mam wrażenie – z pozycji obserwatora, który siedzi sobie w wygodnym fotelu kilkaset kilometrów dalej – że dzisiaj ci najzagorzalsi kibice są jednak zmorą Zawiszy. Ł»e gdy tułali się po niższych ligach, to nie mieli możliwości zaobserwować, że świat się wokół nich zmienił. Oni są wciąż w latach dziewięćdziesiątych, a tu za pasem rok 2014.

Gdyby sprowadzić cały konflikt w Bydgoszczy to jednego zdania, bez tych wszystkich związków przyczyno-skutkowych, które później następowały, gdyby wyciągnąć kwintesencję sporu, to chyba należałoby napisać: 600 kibiców فKS-u nie wpuszczono na mecz Zawisza Bydgoszcz – Widzew فódź. Ja uważam, że bardzo dobrze, iż nie wpuszczono. Nie wierzę, że byli to fani dobrego futbolu, którzy chcieli sprawdzić, czy Masłowski okiwa Mielcarza i z tego powodu przejechali kilkaset kilometrów. Trzeba być skrajnie nieobiektywnym, by nie dostrzec, że gdzieś tam w powietrzu od samego początku unosiła się atmosfera zadymy (do której ostatecznie planowo doszło). Nie wiem i nie interesuje mnie, kto podjął decyzję, że grupa z Łodzi na mecz nie powinna wejść – czy była to policja (bardziej prawdopodobne), czy Osuch (mniej prawdopodobne). Nie interesuje mnie to dlatego, że gdybym był policjantem, albo gdybym był Osuchem, zdecydowałbym dokładnie tak samo. Ogólnopolski zakaz wyjazdowy, o którym wspominał komendant główny policji, to pomysł kretyński, ale izolowanie 600-osobowej grupy, która jedzie nie na swój mecz, ale na mecz największego wroga, z punktu widzenia prewencji wydaje się uzasadnione (prewencja = zapobieganie).

Oczywiście wersja jednej ze stron jest taka: spokojnie przyjechali na mecz, chcieli go obejrzeć, a nie dość, że nie zostali wpuszczeni na stadion, to jeszcze zaatakowani przez policję. Tylko że na forum kibiców Zawiszy można natrafić na taki wpis jednego z fanów فKS-u:

Skręcamy i jakimiś bocznymi uliczkami między blokami docieramy pod stadion „przypadkiem” od strony sektora dla przyjezdnych. Po chwili znaleźliśmy się w pobliżu sektora gości w przejściu pomiędzy bocznym boiskiem a Lidlem, zaznaczając głośno kto przybył i przynajmniej nie w celu przybijania „piątek”. Pada pierwsze ogrodzenie, tamci zajarzyli co jest grane i zaczęli się zbiegać na dół w celu konfrontacji. Szybko między nami a przeciwnikiem pojawiły się psy. Dodatkowo w nas zaczęła się wbijać psiarnia, która wlokła się za nami. O dziwo jednak nie interweniowały. My próbujemy jeszcze wyłamać płot od boiska bocznego, ale to wszystko już było skazane na niepowodzenie. Tamci też trzęsą płotem. Nie ma już szans na konfrontację, więc postanawiamy przemieścić się pod główne wejście, co też uczyniliśmy.

Była już mniej więcej 60 minuta meczu. Bilety w kasach jeszcze były. Ileś tam osób zakupiło wejściówki, ale po chwili „nagle” zabrakło biletów. Części udało się wejść, a po chwili pada brama wejściowa. Kolejna część ludzi wbija się przez bramę, ale psiarnia zaczęła gazować i napierdalać pałami. Trochę osób zagazowanych. Leci w nich trochę tego co było pod ręka i się uspokaja.

Nie dostrzegam tu fanów futbolu, stojących grzecznie w kolejce, których znienacka zaatakowała uzbrojona banda, zwana tu i ówdzie policją. Ale może jestem – jak to się mówi – niekumaty.

Wiem, że policja potrafi się zachowywać skandalicznie, wiem, że nadużywa władzy, nie stosuje procedur, bywa nierozważna, głupia, a nawet bestialska. Natomiast wiem też, że te 600 osób z Łodzi przyjechało do Bydgoszczy z zamiarem złamania prawa i z tego względu jeśli już koniecznie mam się po którejś ze stron opowiedzieć, to po stronie policji. Jestem przekonany, że gdybyśmy mieli do wyboru dwie opcje – pierwsza, że na meczu nie ma policji, a druga, że na meczu nie ma kibiców فKS-u, to spokojnie byłoby tylko w tym drugim wariancie.

Dla kibiców Zawiszy – części z nich, ale tej najgłośniejszej, najbardziej zuchwałej, najbardziej dokuczliwej – lojalność wobec zadymiarzy z Łodzi jest ważniejsza niż sam Zawisza. To wynika z innych priorytetów – takich, że piłka nożna to jedynie dodatek do tego, co ich zajmuje najbardziej. Dodatek do rywalizacji na trybunach i poza nim, do tych wszystkich sztucznych haseł o „braciach z miasta X”. Wielu z nich woli Zawiszę w pierwszej czy drugiej lidze, ale wyzwolonego od ekstraklasowych wymogów, także tych dotyczących bezpieczeństwa. Ci ludzie wychowali się w czasach piłkarskiej partyzantki i jeszcze nie wyszli z lasów. Problem polega na tym, że docelowo większą liczbę mieszkańców Bydgoszczy może interesować rajd Luisa Carlosa, a nie rajd Ziutka po flagę przeciwnika.

„Jak nikogo nie będzie, to my będziemy dalej” – to częsty argument. Ale można go łatwo odwrócić: nikogo nie będzie, bo wy będziecie dalej. Patrząc z dystansu, mam wrażenie, że Bydgoszcz to bardzo toksyczne miejsce. Wszyscy poprzedni prezesi byli przeganiani, ex-piłkarze przeganiani, sponsorzy przeganiani. Zawsze każdy był zły. Myślałem sobie: może mieli tam pecha i trafiali na niewłaściwych ludzi. Ale gdy dziś widzę, jak chcą wykoleić obecnego Zawiszę w imię koleżeństwa z wykolejonym już dawno فKS-em, to stwierdzam, że to nie pech, ale zwykła autodestrukcja. Tylko mam nadzieję, że jeśli Osuch odejdzie, a nie trafi się inny naiwniak, to miasto nie będzie w żaden sposób dotować klubu, bo byłoby to dotowanie ludzi, którzy zadziałali wbrew interesowi miasta i większości jego mieszkańców. Ludzie, którzy udusili ekstraklasowego Zawiszę przez swoją młodzieńczą głupotę. Sponsorowanie im tej zabawy, tych obrzydliwych i wulgarnych przedstawień, nie ma sensu. To jak sponsorowanie libacji pod blokiem. Libacji, które irytują mieszkańców.

Nie wiem, czy Osuch zostanie, czy powoli będzie wyprzedawał piłkarzy, aż w końcu zabierze dziesięć czy piętnaście milionów i zawinie się gdzie indziej. Myślę, że jego najsilniejszą motywacja jest następująca: nie dam się przegonić jakiejś rozwrzeszczanej bandzie. Może uznać, że jeśli odejdzie – to przegra. Ale z kim przegra? Z szesnastolatkami, którym ktoś intonuje przyśpiewki. Powiedzmy sobie szczerze: nie jest fajnie zwijać biznes na skutek krzyków szesnastolatków. Ale z drugiej strony – jeśli zostać, to po co? Skoro właściciel ma nie mieć żadnej przyjemności z faktu posiadania klubu w ekstraklasie, to co ma go trzymać? Użeranie się z lokalną bandyterką – nie czarujmy się, w każdym mieście także mnóstwo niebezpiecznych ludzi angażuje się w takie konflikty – to też nic przyjemnego. Taki tłumek, z którym ma dziś do czynienia Osuch, to kilku „ważnych” o różnych intencjach (niektórzy finansowych, niektórzy ideologicznych, niektórzy zwyczajnie lubią drakę), trochę więcej osób otumanionych przez liderów i jeszcze więcej dzieciarni, która dzisiaj może być przeciwko, a jutro za, zależnie od instrukcji z góry. Mechanizm zawsze jest ten sam.

Często narzekam na ograniczenia, na jakie natrafiają kibice, gdy chcą wejść na stadion. Zdarza się jednak, że nachodzi mnie myśl, że ze stadionem powinno być jak z dobrą dyskoteką. Właściciel powinien mieć prawo postawić przed wejściem „selekcjonera”, który powie: – Pan nie wchodzi, złe obuwie (albo krzywy ryj)… My bawimy się w zakazy stadionowe, a ja się zastanawiam: dlaczego jako organizator imprezy nie mam prawa selekcjonować sobie ludzi, których na tę imprezę wpuszczę lub nie? Czymże się różni stadion od dyskoteki? Głupie spostrzeżenie? Może. Ale po prostu bywa niesprawiedliwe, że ktoś wkłada wysiłek organizacyjny w to, by koniec końców wpuścić na imprezę osoby, których nie chce widzieć. Z punktu widzenia fana powiecie, że pieprzę od rzeczy, ale gdy odwrócicie sytuację…

Mam nadzieję, że w Bydgoszczy wszystko się unormuje, bo jest szansa na nowy, ciekawy klub na piłkarskiej mapie Polski. Szkoda, by rozwalili go ludzie, którzy za pół roku czy rok ockną się i dojdą do wniosku: – Troszkę się zagalopowaliśmy.

Ale wtedy już będzie za późno.

Najnowsze

Boks

Joshua vs Paul. A komu ta walka właściwie potrzebna? [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha
1
Joshua vs Paul. A komu ta walka właściwie potrzebna? [KOMENTARZ]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama