Po raz pierwszy przegląd prasy przygotowaliśmy, publikując na głównej fotografii okładkę z prasy zagranicznej. Ale w tym przypadku jest to okładka wyjątkowa, w końcu niezbyt często zdarza nam się takie oglądać, kiedy portugalska gazeta rozpisuje się na temat transferu Polaka. Transferu, który jest już właściwie załatwiony. Zapraszamy na środowy przegląd prasy, choć – to trzeba zaznaczyć na wstępie – powoli w naszych mediach zaczyna się plaża.
FAKT
„Fakt” na dzień dobry przedstawia kilka informacji transferowych. Po pierwsze, Benfica dogadała się już z De Graafschap w sprawie transferu Piotra Parzyszka. Po drugie, Piast wystawił na listę transferową Dariusza Trelę, który ma ważny kontrakt do końca sezonu. I po trzecie – jak pisze gazeta – Śląsk sprawdza, czy da się sprzedać Marco Paixao. Jeśli ktoś złożyłby ofertę w okolicy pół miliony euro, klub chętnie by z niej skorzystał.
Mamy również tekst o wpływach ze sprzedaży praw telewizyjnych. Warto zerknąć.
Kluby Ekstraklasy podzieliły już pierwszą transzę pieniędzy ze sprzedaży praw telewizyjnych. Blisko półtora miliona złotych zarobiła już w tym sezonie Legia Warszawa za tzw. medialność. Jest jedynym klubem, którego w tym sezonie wszystkie mecze pokazywano w najlepszym czasie antenowym, a właśnie od tego uzależniona jest wysokość wypłat. Za nią jest Lech (20 meczów) i Wisła (17 meczów). Na drugim biegunie znalazły się Śląsk i Widzew – zaledwie po 5 meczów w najlepszej porze oglądalności. To oczywiście dopiero część wypłat, po 21 kolejkach.
Kilka słów poświęcono również Pawłowi Brożkowi, który ma za sobą kapitalną rundę. Najbardziej w całym tekście podoba nam się stwierdzenie, że napastnik Wisły „świetnie czuje się w krajowej lidze i… tylko w niej”.
Paweł Brożek (30 l.) ma szansę zostać czwartym w historii ekstraklasy królem strzelców, który po koronę sięgnie już w pierwszym sezonie po powrocie do Polski z klubu zagranicznego. Ostatni tak udany powrót do naszej ligi zaliczył inny wiślak – Tomasz Frankowski (39 l.), a było to w sezonie 1998/99 Napastnik Białej Gwiazdy w poniedziałkowym meczu z Pogonią strzelił swojego 11. gola w obecnych rozgrywkach i został samodzielnym liderem klasyfikacji strzelców. Paweł Brożek świetnie czuje się w krajowej lidze i… tylko w niej.
Co mamy na kolejnych stronach? Jest tekst o prawdopodobnym wykorzystywaniu Leo Messiego do prania brudnych pieniędzy – ale o tym pisała już wczoraj „Gazeta Wyborcza”: trochę lepiej i obszerniej – oraz o Zagłębiu. A konkretniej, o konflikcie w Lubinie. Fragment.
W szatni Zagłębia dochodzi do podziałów? Od dłuższego czasu polscy piłkarze nie najlepiej dogadują się z obcokrajowcami, a po przegranym spotkaniu z Ruchem atmosferę podsycił Arkadiusz Piech (28 l.). – Po czesku k… gadają i się dogadać nie mogą! – krzyczał przy dziennikarzach napastnik Zagłębia. Już w poprzednim sezonie część piłkarzy narzekała, że proporcje między Polakami a zawodnikami z zagranicy zostały w Lubinie mocno zachwiane. Pensje niektórych obcokrajowców nawet dziesięciokrotnie przewyższały wynagrodzenia wyróżniających się wychowanków. Jednak za ogromnymi pieniędzmi nie poszła w parze wysoka forma.
GAZETA WYBORCZA
W „GW” dziś dwa piłkarskie teksty i przy obu można się zatrzymać. Jest artykuł o kolejnym wyczynie Patryka Małeckiego i tym, że miarka już się przebrała – dla niego to już koniec w Krakowie.
Po poniedziałkowym zwycięstwie nad Pogonią (2:1) piłkarze zaprosili Cupiała na wspólną wigilię. Okazja była doskonała, bo targana problemami finansowymi i kadrowymi drużyna zajęła trzecie miejsce, choć wróżono jej walkę o utrzymanie. Cupiał, który jeszcze niedawno rozważał wycofanie się z piłki, był w doskonałym humorze. Podobno wyglądał jak po zdobyciu mistrzostwa w 2011 r. Świętowali też zawodnicy, bo tak dobrze nie grali od dwóch lat. Brakowało tylko Małeckiego. – Byli wszyscy, tylko nie on. Olał zespół! Nie przyszedł na spotkanie z prezesem i kolegami! Nikomu nie pozwolę na takie zachowanie. To koledzy z zespołu mu przeszkadzają? Ci chłopcy, którzy z Pogonią orali od pierwszej do ostatniej minuty? A może ja jestem winien? Jak będę pozwalał na takie zachowanie, to zawodnicy zaczną nam chodzić po głowach – denerwował się Smuda. Małecki dziwnie zachował się zaraz po zakończeniu meczu z Pogonią. Piłkarze podeszli podziękować kibicom, ale pomocnik podszedł tylko pod jedną trybunę, a następnie odwrócił się i udał w stronę szatni. Koledzy go wołali, ale Małecki tylko machnął ręką. W taki sposób najprawdopodobniej pożegnał się z Wisłą, której wielokrotnie ślubował miłość na dobre i na złe.
I drugi, ciekawszy – o kolejnej aferze we włoskiej piłce. Niezły tekst Rafała Steca.
Mistrz świata i były piłkarz Milanu Gennaro Gattuso przesłuchany w aferze korupcyjnej. Według prokuratury wyniki nadal fałszuje się na masową skalę. Skruszony gangster opowiada, jak mafia karze za nieposłuszeństwo piłkarzy Napoli. Gattuso oraz innego byłego gracza Milanu Cristiano Brocchiego – przeszukano także ich domy – objęło dochodzenie w sprawie zorganizowanej szajki ustawiającej mecze ligowe. Operacja „Last Bet” trwa już trzy lata, prowadzi ją Roberto Di Martino, prokurator z Cremony, w jej trakcie aresztowano ponad 50 osób, w tym wielu znanych zawodników. We wtorek dołączyli do grona aresztowanych czterej mężczyźni, którzy mieli pośredniczyć między piłkarzami a hazardzistami. Jeden z nich, Francisco Bazzani, kontaktował się SMS-owo z Gattuso przed podejrzanym meczem Chievo – Milan, rozegranym w lutym 2011 r. Od tego przypadkowego odkrycia rozpoczął się nowy wątek śledztwa. Wiązał się z zeznaniami osadzonego w fińskim więzieniu Perumala Wilsona Raja – jeden z przywódców singapurskiego kartelu na globalną skalę fałszującego wyniki powiedział, że włoskim łącznikiem jego bałkańskich współpracowników jest tajemniczy „brat” Gattuso. Cudzysłów bierze się stąd, że Gattuso nie ma brata. Teraz prokuratura podejrzewa, że może chodzić o jego przyjaciela, również współpracującego z Bazzanim.
SPORT
Warto zatrzymać się przy rozmowie z Antonim Łukasiewiczem. Piłkarz Górnika rozgadał się w temacie reformy ekstraklasy, ale w tym przypadku to akurat fajna, ciekawa, merytoryczna wypowiedź. Podpisujemy się pod każdym słowem.
Tempo, jakie narzuciła reforma rozgrywek, ekstraklasa wytrzymuje?
– Uważam, że powinniśmy jak najbardziej zbliżać się do modelu niemieckiego, czyli mniej więcej miesiąca przerwy między rundami. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy zaczynali grać już w połowie stycznia. Przecież ostatnimi czasy zima najbardziej atakuje w lutym – marcu, więc i tak od niej nie uciekamy, tylko musimy trenować na sztucznych nawierzchniach. W tym roku było tak praktycznie aż do połowy kwietnia… Dlatego cieszę się, że powoli w kierunku tego modelu niemieckiego idziemy. O to w końcu wszystkim – a zwłaszcza nam, zawodnikom – chodzi, by było jak najmniej meczów o pietruszkę, czyli sparingów w trakcie przerw w lidze. Tym bardziej, że czasem liczba tych gier kontrolnych jest większa od spotkań, jakie później rozgrywa się już o stawkę. Pytanie tylko, czy do tego szybkiego startu rundy wiosennej będzie w stanie przygotować się ekstraklasa. Mam tu na myśli warunki do treningów na naturalnych boiskach. Tym mocno zbliżylibyśmy się do Europy. Również pod względem samego poziomu, bo jednego z drugim idzie w parze. Dopóki rozgrywki trwają, myślimy tylko o tym. Dopiero jak mecz z Legią się skończy, zejdziemy do szatni i wykąpiemy się, to zaczniemy skupiać się na świętach.
Co poza tym? No właśnie, nic specjalnego. Jest materiał z Michałem Probierzem w roli głównej, ale nie mamy pewności, czy jest to rozmowa z trenerem, czy tylko zapis konferencji prasowej. Zacytujmy fragment.
W pewnym momencie powiedział pan, że Lechia gra o mistrzostwo Polski… Może to była zbyt odważna deklaracja?
– Wciąż są na to szanse, a trudno grać tylko o utrzymanie. Trzeba mieć cele i ambicje. U nas tylko czeka się na potknięcia trenera i drużyny, żeby potem można było pewne rzeczy wygarnąć. My obraliśmy pewien kierunek i go nie zmienimy. Pokazujemy drogę innym klubom, bo takie podejście może wyjść tylko na dobre wszystkim. Nie przypominam sobie zespołu, w którym tylu młodych zawodników grałoby regularnie w lidze. To są fakty, o których głośno się jednak nie mówi. Nie wszystkim to pasuje.
SUPER EXPRESS
Tomasz Hajto spisuje swoje wspomnienia. Nie spodziewajcie się jednak książki, nie spodziewajcie się wielkiego hitu na półkach. Przynajmniej nie teraz. Co, jak, gdzie i dlaczego – o wszystkim mówi dziś Hajto, więc oddajmy jemu głos.
Zawsze słynąłeś z ciętego języka. Czy to znaczy, że niektórzy już się powinni bać twoich wspomnień?
– Po prostu zawsze mówiłem to, co myślę. Nie wymyślam bzdur, stwierdzam fakty. Wielu ludzi woli mówić, że masło jest maślane, albo że zakręt będzie w lewo lub w prawo. Bo tak jest bezpieczniej. Ja mam swoje zdanie i nie boję się go wyrażać. A co do wspomnień… Nie, nie chcę nikogo straszyć. Sporo przeżyłem w trakcie kariery i uznałem, że warto o tym opowiedzieć. Na portalu www.sportowasilesia.com, począwszy od tego tygodnia, będą się pojawiać moje wspomnienia, które – być może – w przyszłości przybiorą postać książki. Zastanawiam się nawet, czy nie dać tytułu „Nikt tego nie kupi”. Ale nie chodzi mi o to, że nikt nie kupi mojej książki, a o to, że tego, co przeżyłem, nie da się kupić za żadne pieniądze.
(…)
A co słychać na rynku pracy? Masz oferty powrotu na ławkę trenerską?
– Niektórzy wolą trenerów za małe pieniądze albo takich, co się nie upomną, gdy są zaległości, lub takich, którzy się zgodzą przyjść bez sztabu szkoleniowego. Takie warianty B. Ja do nich nie należę.
Mamy również – w dodatku dość obszerną, jak na ograniczenia miejsca w tabloidzie – rozmowę z Pawłem Brożkiem. I trzeba to przyznać, z chwytliwym tytułem. Fragment.
Od początku kariery strzeliłeś w Ekstraklasie 97 goli. Kiedy setka?
– Na pewno nie skończę na 99 jak Tomek Wieszczycki (śmiech). Po trupach, ale wejdę do grona zawodników, którzy mają 100 goli na koncie. Kiedy wyjeżdżałem z Polski, wiedziałem, że kiedyś wrócę i powalczę o tę setkę.
(…)
Wróciłeś do Polski po nieudanym podboju lig tureckiej, szkockiej i hiszpańskiej. Dlaczego nie wyszło?
– Pierwsze pół roku w Trabzonie miałem bardzo dobre. Wywalczyłem miejsce w składzie, ale potem pojawił się Burak Yilmaz. Pod względem mentalnym, ale także piłkarskim, wiele dobrego dał mi ten wyjazd. Za późno, o jakieś 3-4 lata, zdecydowałem się na opuszczenie polskiej ligi. Mocno interesowały się mną Fulham i Nancy.
Gdybyś teraz znów dostał ofertę wyjazdu zagranicznego, co byś zrobił?
– Pierwszeństwo w rozmowach ma Wisła, z którą mam kontrakt do czerwca. A jeśli nie dostanę propozycji, pewnie będzie trzeba rozglądać się za innym klubem. Nie byłoby strachu przed kolejnym wyjazdem zagranicznym, bo teraz mam już twardszą skórę. Dostałem swoje po d…
PRZEGLĄD SPORTOWY
Szersza wersja tekstu o prawach transmisyjnych. Jeśli kogoś interesuje temat, to warto poczytać więcej, m.in. o zasadach podziału.
W tym sezonie zostały zmodyfikowane zasady podziału. Udało nam się dowiedzieć, że z tytułu praw telewizyjnych i marketingowych do klubów trafi w sumie 115,2 mln zł. Z tej puli prawie 56 proc. zostanie podzielone po równo (wychodzi nieznacznie ponad 4 mln złotych na każdy zespół), a 29,19 proc. będzie uzależnione od miejsca w tabeli na koniec sezonu. Ponadto pewna część pieniędzy – 1,74 proc. – jest przeznaczona na tak zwany fundusz solidarnościowy, czyli dodatkowe pieniądze dla klubów, które po rundzie zasadniczej zajmą miejsca w grupie spadkowej i w związku z tym będą miały mniejsze przychodzi z meczów. Ostatnim składnikiem wypłat z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych jest 18,7 procent, które płacone są za wspomniane mecze w prime time. Wyliczyliśmy, że za udział w jednym takim spotkaniu klubowi przypada ok. 70 tys złotych. Dlatego najwięcej zarobi Legia, co jest zresztą regułą już od kilku sezonów.
Głos zabiera również specjalista marketingu sportowego, Tomasz Redwan. Warto posłuchać eksperta. Niestety, wniosek jest przykry – na tle Zachodu wypada oczywiście fatalnie.
Prawie 1,5 mln złotych to dla polskiego klubu dobra kwota, ale w skali europejskiej to żadne pieniądze. Jedynie dodatek do budżetu, a pamiętajmy, że na Zachodzie sumy z transmisji stanowią nawet 40 procent budżetu. U nas, w przypadku Legii, jest to 10 procent. Każdy rynek płaci tyle, ile może. Jest oczywiście szansa na progres w naszym kraju. Kiedyś prawa do transmisji przepłacane, później drastycznie spadły, teraz się to wypośrodkowało.
„PS” wspólnie z Tomaszem Wieszczyckim podsumowuje rundę. Wybierają najlepszy mecz, największe zaskoczenie, najlepszego piłkarza, a nim – co pokazuje tytuł – Dani Quintana. Można przeczytać, ale nic odkrywczego w tym tekście nie ma. Cytujemy fragment o Hiszpanie.
On umie najwięcej. Gdy jesienią był w formie, jego zespół wygrywał, niezależnie od rywala. Możemy chwalić Nakoulmę, Radovicia, Akahoshiego, Micaela, ale Quintana jest od każdego z nich lepszy. Może również dlatego, że łatwiej mu błyszczeć w takim klubie jak Jagiellonia, gdzie jest skazany na brylowanie. – Ale tu nie chodzi tylko o błyszczenie w Jadze. On pod względem indywidualnych umiejętności wygrywa z wszystkim ligowcami. I mam wrażenie, że od każdego jest dwa razy lepszy. Potrafi rzucić taką piłkę, zrobić taką akcję, że nic, tylko brawo bić. Po prostu chłopak z innej bajki – chwali Wieszczycki, podkreślając atuty Hiszpana: świetna technika, skuteczny drybling, dobry strzał i znakomity przegląd sytuacji na boisku. – Widzi wszystko, ma oczy dookoła głowy – mówi „Wieszczu”. A wady? – Wcześniej denerwowała jego chimeryczność, ale jesienią pod tym względem było już lepiej. Natomiast wciąż musi pracować nad bardziej efektywną grą w defensywie – dodaje Wieszczycki.
Mario Jardel wychwala napastnika Sportingu, Fredy’ego Montero, Porto mocno liczy na Ricardo Quaresmę, bo brakuje im porządnego lewoskrzydłowego, ale informację dnia – z perspektywy polskiego kibica – serwuje nam „Record“. Portugalczycy powinni się już uczyć nazwiska „Parzyszek“, ponieważ Polak – zdaniem tamtejszych mediów – już latem trafi do Benfiki, z którą podpisze kontrakt do 2018. Snajper De Graafschap obiecuje kibicom bramki, a na łamach „Recordu“ wychwala go choćby Andrzej Juskowiak: – Dobrze strzela i podejmuje szybkie decyzje.
W dzisiejszej prasie angielskiej – poza kolarstwem i krykietem – dwa najważniejsze tematy to wczorajsze wyniki Pucharu Anglii (Sunderland 2:1 Chelsea, Leicester 1:3 Man City) oraz nowy kontrakt dla Luisa Suareza, którego zatrzymanie w Liverpoolu będzie prawdziwą misją. Sporo miejsca w dalszym ciągu poświęca się tematom związanym z Tottenhamem. Czyli Tim Sherwood rozpoczyna pracę i być może sięgnie po skreślanego jak dotąd Emmanuela Adebayora.
Puchar grają też w Hiszpanii, więc Marca ostrzega Real przed kolejnym „alcorconazo“ (pamiętna wtopa z Alcorcón), natomiast AS przypomina, że mecz z Xativą odbędzie na Santiago Bernabeu, więc warto się sprężyć. W prasie katalońskiej królują dwa tematy – świetna seria Neymara (6 goli w 7 dni) oraz prześladowanie Messiego, który – zdaniem Mundo Deportivo – ma zostać powstrzymany przez Real poza boiskiem. Stąd na przykład kolejne zarzuty pod adresem jego ojca. Mocno naciągana i pokrętna logika, ale Hiszpanie już nas do takiej przyzwyczaili.
We włoskiej prasie przeczytamy dziś przede wszystkim o skandalu związanym związanym z ustawianiem meczów, w którym tym razem na celownik trafił Gennaro Gattuso. Były pomocnik Milanu został odwiedzony przez policję po tym, jak prokurator Roberto di Martino stwierdził, że on i m.in. Cristian Brocchi mogli brać udział w „match-fixingu“ pod koniec sezonu 2010/11. Sam Gattuso twierdzi, że nic o tym nie wie. Aha, i mniej istotna informacja – Monaco wzięło na celownik Antonio Conte, który jednak ma kontrakt z Juventusem do 2015 roku.
Na koniec francuska prasa, bo niemieckiej znów nam nie dostarczono. L’Equipe przypomina, że jednym z kandydatów do Złotej Piłki jest Edinson Cavani.


























