Nie wiemy, jaka jest geneza tracenia włosów przez prezesa Tottenhamu, ale jeśli przypadkiem przeszczepiłby je sobie, po takim meczu jak wczoraj, wypadłyby z powrotem. Kibicom, którzy zasiedli dziś na White Hart Lane włodarze „Kogutów” powinni zwrócić za bilety, a najprostsze kapcie lub skarpety będą wspaniałym prezentem na święta po tym, co spotkało dzisiaj sympatyków drużyny Andre Villasa-Boasa. No właśnie, pytanie brzmi jednak zasadnicze – jak długo jeszcze AVB będzie stać u sterów klubu? Lód po jakim stąpa Portugalczyk jest coraz cieńszy i cieńszy, powoli widać lodowatą wodę, a w głowie Andre szumi niczym mantra: 0:5, 0:5, 0:5…
Exodus Garetha Bale’a był procesem nieuniknionym, ale piłkarze sprowadzeni na jego miejsce wydawali się godnymi sukcesorami Walijczyka. Ktoś lubujący się w gierkach językowych powiedział nawet, że „sprzedano Elvisa i kupiono Beatlesów”. Patrząc z perspektywy czasu można śmiało rzecz, że sprzedano raczej Lamborghini, a sprowadzono tarpany. I to za gigantyczne pieniądze. W lecie „Koguty” kupiły aż siedmiu piłkarzy za okrągłą sumką około 105 milionów funtów. Najdrożsi z nich to Roberto Soldado i Erik Lamela. Pierwszy to kompletny niewypał, strzelający głównie z rzutów karnych, zupełnie nie przypominający tego świetnego snajpera z czasów gry dla Valencii. Lamela to ultra utalentowany dzieciak, ale jego aklimatyzacja przebiega fatalnie i ciężko przestawić mu się z włoskiego stylu gry, do jakiego młokos przywykł na gorącym Półwyspie Apenińskim.
Pozostali piłkarze także nie zachwycają. Paulinho, Chadli, Capoue, Eriksen, Chiriches – te nazwiska robią kolosalne wrażenie na papierze, ale wiadomo – papier nie gra, a mięśnie, stopy, wreszcie głowa. A głowy piłkarzy AVB wydają się skonsternowane. Zespół biega bez jakiegokolwiek pomysłu, „Koguty” są niczym goryle we mgle starające się znaleźć drogę do siatki bramkarza rywali. Przed sezonem wydawało się, że Tottenham ma nareszcie zbilansowany zespół, z zachowaniem odpowiednich proporcji, do tego z młodym, ale szalenie zdolnym i ambitnym menedżerem.
Andre Villas-Boas sam twierdził, że się zmienił. Opowiadał wszem wobec, że praca w Chelsea nauczyła go, że autorytaryzm, owszem, jest dobry, ale tylko jeśli nazywasz się Jose Mourinho lub sir Alex Ferguson. Portugalczyk zmienił nieco podejście – nauczył się wkomponowywać w drużynę, nie próbował zmieniać wszystkiego na siłę tak jak to próbował zrobić na Stamford Bridge. Wiadomo jakie były efekty tych działań – Andre natrafił na grupę trzymającą władzę w osobach Cole’a, Terry’ego, Lamparda. Przegrał z kretesem. Zeszły sezon w wykonaniu „Kogutów” był bardzo dobry – zespół zajął piąte miejsce w Premier League do końca walcząc o Ligę Mistrzów, przegrywając ją ostatecznie z czwartym w tabeli Arsenalem zaledwie o punkt. Wszyscy eksperci byli zgodni – obecny sezon miał być krokiem przełomowym, a AVB ostatecznie miał udowodnić wszystkim niedowiarkom, że rzeczywiście jest tym cudownym dzieckiem trenerskiego fachu, na jakie się go kreuje.
Ł»ycie brutalnie zweryfikowało wszystkie marzenia senne kibiców z White Hart Lane. Tottenham w obecnym sezonie gra zupełnie bez ładu i składu, do tego szalenie nieskutecznie. Andre Villas-Boas wydaje się nie mieć absolutnie żadnego pomysłu na grę, taktyczne schematy Portugalczyka nie mają racji bytu na murawie. Miliony wydane na Soldado okazały się głupotą, Lamela grzeje ławę, Eriksen jest cieniem tego kreatywnego maestro, który czarował nas swoją grą na murawach Eredivisie. Chadli próbuje walczyć, ale nic z tego nie wynika. Etienne Capoue myli się coraz częściej, a do wczoraj – paradoksalnie! – jedynie ten anonimowy dla większości Rumun Vlad Chiriches trzymał odpowiedni poziom.
Po wczorajszej klęsce z Liverpoolem 0:5 „Koguty” spadły na siódmą lokatę w tabeli. Patrząc sucho na same punkty, nie ma jakiejś wielkiej tragedii – do pierwszego w puli Arsenalu zaledwie osiem punktów straty. Ubierając jednak okulary widać brutalną prawdę – Tottenham gra słabo, a w 16 kolejkach strzelił monumentalne… 15 goli! Tak, wiecie co napiszemy dalej, nie możemy jednak inaczej – sam Luis Suarez ma po 11 meczach tego sezonu aż 17 bramek. Niewiarygodne, prawda? „El Pistolero” rozstrzelał dzisiaj „Koguty”, dokonując egzekucji totalnej. Swoje nabite nabojami kolty zamienił na karabin maszynowy, nie zostawiając nikogo żywego, nie biorąc jeńców – dzisiejszy bilans Urugwajczyka to dwie bramki i dwie asysty. Mało? Po faulu na nim Paulinho otrzymał czerwoną kartkę. Jeszcze mało? Jeśli jacykolwiek kibice „The Reds” mają mu wciąż za złe wakacyjne bunty i flirty z m. in. z Arsenalem, mogą nareszcie mu wybaczyć i przebaczyć niczym Kmicicowi w sienkiewiczowskim „Potopie” – Luis Suarez odkupił wszystkie swoje winy. Gra w tym momencie „życiówkę”, a jeśliby przyznawać Ballon d’Or za ostatnie 11 kolejek, to Ronaldo i Messi mogliby Urugwajczykowi jedynie buty polerować.
Łaska pańska na pstrym koniu jeździ, zawód trenera jest najlepszy na świecie, ale i najgorszy zarazem. Przed sezonem Andre Villas-Boas patrzył z nadzieją w przyszłość, która rysowała się w prawdziwie jasnych barwach. Portugalczyk jest obecnie na – delikatnie mówiąc – cenzurowanym, natomiast Brendan Rodgers zbiera owoce swojej ciężkiej pracy i nieprawdopodobnej wręcz wyobraźni trenerskiej. Irlandczyk coraz mocniej odciska swoje piętno na ekipie z Anfield Road udowodniając wszem i wobec, że piękna dla oka gra jego byłej drużyny Swansea to nie był wcale żaden przypadek. A sam Liverpool? „The Reds” tracą do „Kanonierów” zaledwie dwa oczka, a w oddali zaczyna wybrzmiewać powoli „You’ll never walk alone”, przypominając minione czasy chwały znaczone grą Dalglisha, Rusha, Hansena. Czyżby dwie dekady posuchy w Merseyside Red miały wreszcie odejść w niepamięć? Czas pokaże, pewne natomiast jest to, że gdzieś w okolicach Emirates Stadium słychać teraz wesołą przyśpiewkę o pewnych „Kurczakach”…
KUBA MACHOWINA