Pakt o nieagresji podpisany. Niezależnie, jakim wynikiem zakończyłby się dzisiejszy mecz, piłkarze (!) z Lubina chyba zaklepali sobie spokój na najbliższe tygodnie. Niby jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale tak harującego Zagłębia jeszcze w tym sezonie nie widzieliśmy. W takim tempie nie biegali ani w Poznaniu, ani nawet – jak przypuszczamy – uciekając przed oprawcami. Jeden z kibiców dość ostro zażartował na Twitterze, że lubińscy bandyci zaliczyli przed dzisiejszym meczem kilka asyst drugiego stopnia i – choć to brutalne – trudno nie przyznać mu racji.
Zagłębie nie miało dziś praktycznie żadnego słabego punktu. Można się przyczepić do nerwowości Ptaka czy kilku chaotycznych decyzji Przybeckiego, ale z drugiej strony zobaczyliśmy takiego Piątka, jakiego pamiętamy z czasów Polonii, walczącego Kwieka, zapieprzającego Rymaniaka i wręcz doskonałego Piecha, który udowodnił, że poza bandziorami uchował się w Lubinie jakiś poważny napastnik. Ogólnie miało to wszystko ręce i nogi, co piszemy z pełnym przekonaniem, mimo że przeciwnikiem było tylko Podbeskidzie,a wygrana to tylko 3:2.
Trzy punkty dopisane, samochody uratowane – Zagłębie wyskakuje na punkt ze strefy spadkowej i skutecznie walczy ze stereotypem „Lubin shore – ekipa z Dolnego Śląska“ – tak w skrócie można podsumować to, co przed momentem zobaczyliśmy w Polsacie. A Podbeskidzie? Idzie, idzie, idzie, i to już od dawna, ale w kierunku pierwszej ligi. Wciąż się tylko dziwimy Ojrzyńskiemu, trenerowi o jakiejś marce, że – zamiast wykazać się większą cierpliwością – wziął pierwszą ofertę z brzegu i dobrowolnie wpakował się na taką minę. Samym Slobodą raczej jej nie rozbroi. Tym bardziej, gdy nie ma Jagiełły.

Fot. FotoPyK