Lekkie przebudzenie Legii w zimowym sparingu, Kosanović idzie za ciosem

redakcja

Autor:redakcja

04 grudnia 2013, 23:07 • 4 min czytania

Siarczysty mróz i przekleństwa, a w przerwie reklamowej gole Astiza i Ojamy. W taki sposób moglibyśmy podsumować to, czego świadkami byliśmy przy فazienkowskiej. Spotkanie bez historii i bez kibiców na trybunach. Sparing z elementem piłki nożnej na boisku, a na trybunie prasowej z elementem chrapania. Wydarzenie meczu – genialna asysta Radovicia, kilka podań wpuszczonego po przerwie Ojamy, który niezły i – tyle niespodziewane, co istotne – zespołowy występ podkreślił strzelonym golem. Ogólnie po kilku tygodniach posuchy Legia w końcu w miarę się rozbujała i jej akcje momentami – podkreślamy: momentami – przypominały udany początek sezonu.
Słowa pochwały należą się legionistom przede wszystkim za to, że na tle solidnego rywala – bo za taki uważamy Ruch – w końcu potrafili wymienić kilka podań, przerzucić ze skrzydła na skrzydło, zaliczyć kilka nie najgorszych dryblingów i przede wszystkim strzelić gole. Astiz na 1:0 – wiadomo, sprytna klepka ze słupkiem, natomiast drugi gol to Radović w najlepszym wydaniu. Radović, który zasługuje na nowy kontrakt i na to, że prawie wszyscy ligowcy nazywają go najlepszym technikiem ligi. Asysta do Ojamy – miód. Tym bardziej, że większość oglądających w TV pewnie myślała, że „Rado“ zagrywał do schodzącego z prawej Bereszyńskiego, a Estończyk gdzieś tam się napatoczył. Serb w pomeczowej rozmówce rozwiał jednak te wątpliwości i… mamy nadzieję, że nie wkręcał.

Lekkie przebudzenie Legii w zimowym sparingu, Kosanović idzie za ciosem
Reklama

Co po takim meczu można napisać o Ruchu? Powiedzieć, że piłkarze Kociana nastawili się na bezbramkowy remis to tak, jakby stwierdzić, że skoro jest zima, po prostu zimno być musi. Przez pierwsze 45 minut nie zrobili zupełnie nic, nie licząc kilku dramatycznych wybić Stawarczyka, które najpierw zwiedzały piąte piętro, by wreszcie spaść wprost na głowę jednego ze stoperów warszawian. Po zmianie stron chorzowianie kilka razy droczyli się z Kuciakiem, lecz za każdym razem bez efektu brakowego. Jedną setkę zmarnował Starzyński, zaraz na samym początku drugiej odsłony, później centymetrów zabrakło mu po rzucie wolnym, gdy pocelował w poprzeczkę, natomiast bramkę honorową mogliby zdobyć, gdyby sędzia Pskit zauważył faul Astiza na aktywnym Kuświku.

A najlepiej, poza ostatnim zdaniem, wszystko podsumował Jan Urban: – Ocena meczu? Nie wiem, wygraliśmy sparing. To dobijanie naszej piłki, która nie stoi na wysokim poziomie.

Reklama

W drugim (chociaż pierwszym w kolejności) dzisiejszym meczu Cracovia ograła Lechię, a bohaterem ponownie został Milos Kosanović. Kiedy po południu oglądaliśmy w Łapu-capu jego ostatnie wyczyny z Ruchem (dwa gole, sprokurowanie karnego i samobój) wydawało nam się, że następny taki błysk czeka go za jakieś trzy sezony, a on zakpił sobie ze wszystkich i znowu wylądował na świeczniku. Przerzut nad Deleu, sprint środkiem boiska i nagle bomba na 1:0. Gdyby Kosanović nie był Kosanoviciem, napisalibyśmy, że między obrońcami Lechii właśnie przemknął Lucio. Z tym, że Lucio, gdy wychodził coś tam zazwyczaj musiał minąć, a tutaj Serb miał tak szeroki korytarz, że na nic te pogwizdywania Probierza w trakcie meczu, skoro potem na boisku zupełna samowolka.

Poza tym – niczego wielkiego w tym się nie dowiedzieliśmy. Osamotniony Grzelczak kopał się po czole, kreatywność drugiej linii Lechii nie istniała, a mający dać impuls w drugiej połowie Matsui tylko potwierdził, że jeśli znowu naprzeciwko nie stanie Rybansky, to on w ekstraklasie wielkiego meczu już nie zagra. Jedynego gola Lechia strzeliła, gdy Pazio przypadkiem trafił w głowę Wiśniewskiego, co idealnie pokazuje w jakim miejscu obecnie są piłkarze Probierza. Remis z Ruchem i wygrana z Jagiellonią niczego wielkiego w tej drużynie zmieniły. To nie już te czasy, kiedy Buzała z Matsuim prezentowali zagrania jak z Primera Division (słowa Kosowskiego).

No, ale żeby nie było, że się uwzięliśmy się tylko na jednych – jeszcze kilka słów o Cracovii, a konkretnie o Jarzębaku, który podyktował karnego i wyrzucił z boiska Deleu. Zastanawia nas, jaki proces myślowy zaszedł w głowie arbitra. To za zwykłe potknięcia na polu karnym zawsze jest czerwona kartka? Wyniku to raczej nie wypaczyło, ale niesmak pozostał. Cracovia równie dobrze mogła dziś zremisować, bo grała przeciętnie i poza błyskiem Kosanovicia, kilkoma dobrymi wyborami Nowaka i jak zawsze usypiającymi podaniami na własnej połowie niczego wielkiego nie zaoferowała. Typowy mecz bez historii. Po dwóch ostatnich porażkach i dziewięciu straconych golach, Stawowy może w końcu bez wstydu wrócić do domu.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama