Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2013, 12:49 • 7 min czytania

O dziwo, zauważyłem, że – łagodnie rzecz biorąc – nie ma jednomyślności w kwestii zarobków piłkarzy z trzeciej ligi (licząc od góry – czwartej). To znaczy, są tacy, którzy twierdzą tak jak Krzysztof Przytuła – że zawodnicy na takim poziomie powinni zarabiać. Odniosę się po raz ostatni do ŁKS-u فomża, czyli drużyny, która oddała mecz walkowerem, ponieważ nawarstwiły się zaległości finansowe, ale też napiszę trochę bardziej ogólnie o tym, dlaczego moim zdaniem niektórzy sprawiają wrażenie ludzi, którzy nie wyrośli z krótkich spodenek.
Miliony ludzi w Polsce ma jakieś hobby. Jedni raz do roku czyszczą swojego garbusa i jadą na zjazd starych samochodów – to jest hobby niezbyt czasochłonne. Inni co tydzień jadą wspinać się po skałach, sam mam kumpli, którzy zbzikowali na tym punkcie. To już w zasadzie profesjonaliści: kupują sprzęt, dbają o ten swój ekwipunek, a na wspinanie poświęcają dwa dni w tygodniu, nie licząc treningu wspomagającego. Sporo. Są i tacy, którzy wkręcają się w bieganie albo nawet i triathlon – ci trenują w zasadzie codziennie, dodatkowo jeszcze bezustannie kontrolują dietę. Pięć lat temu jednego kolegi nigdy bym nie podejrzewał, że przebiegnie 500 metrów bez zadyszki, a dzisiaj zasuwa w maratonach, pływa, jeździ rowerem, no i liczy kalorie. Jest w permanentnym treningu. Mimo wszystko, wciąż traktuje swoją zajawkę jako hobby, bo niby jak miałby traktować? Nie domaga się od gminy wynagrodzenia i nie przedstawia zaświadczeń, że bieganie zajmuje mu bardzo dużo czasu, w związku z czym koliduje z pracą zarobkową.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski
Reklama

Takim samym hobby może być granie w piłkę nożną.

To hobby ma różne etapy. Niektórzy odpadają na pierwszym – graniu czterech na czterech, na bramki wyznaczone plecakami. Albo na graniu na szkolnym korytarzu, piłeczką tenisową czy zwiniętą kartką papieru. Są tacy, którzy idą dalej – zbierają ekipę, kupują stroje, zgłaszają się do oficjalnych rozgrywek. Na przykład w hali. Mierzą się z innymi, sporządzają tabele, przejmują się, gdy są na ostatnim miejscu i cieszą, gdy prowadzą. Z czasem im się to nudzi i z piłką dają sobie spokój. Ci najlepsi odczuwają potrzebę mocniejszego zgłębienia tematu – zapisują się do klubów. Przychodzą na treningi. Starają się podnosić umiejętności, tak jak mój kolega starał się najpierw przebiec 20 kilometrów, a później 40. Normalna kolej rzeczy.

Reklama

Pozostaje pytanie – kiedy kończy się hobby, a zaczyna zawód? Czy granie w Orle Przeworsk, Pogoni Mogilno czy ŁKS-ie فomża to jeszcze hobby, czy już zawód? Tu nie mogę dojść do porozumienia z autorami kilku komentarzy na Weszło. Szanuję ich zdanie, ale wciąż mnie nie przekonali i jednak nie pojmuję: dlaczego ich zdaniem za grę w Przeworsku czy Łomży należy się wynagrodzenie? Nie byłoby żadnych zaległości wobec piłkarzy فKS-u, gdyby po prostu powiedziano im z góry: tu się nie zarabia.

To znaczy, będąc precyzyjnym, hobby może przynosić pieniądze. Zdrowy układ w klubach niższej ligi byłby taki: każdy piłkarz dostaje 1/30 wpływów z biletów oraz wpływów od sponsorów, po odliczeniu kosztów stałych. Gdyby chłopaki z Łomży czy jakiegokolwiek innego miasteczka grali wspaniale i przyciągali na trybuny co dwa tygodnie np. 1500 osób i gdyby każda z tych osób kupiła bilet po 10 złotych, to miesięczny przychód wypracowany w ten sposób wyniósłby 30 000 złotych. Oczywiście, część zżarłaby organizacja meczu, część należałoby zachować na transport na mecze wyjazdowe, ale wciąż byłoby się czym dzielić. A zgaduję, że 1500 kibiców na trybunach przyciągnęłoby też drobnych sponsorów. W Niemczech na czwartym poziomie rozgrywek można znaleźć kluby, które mają i kibiców, i sponsorów, a więc mają zdrowe budżety.

Układ uzależniający zarobki piłkarza od wpływów z biletów jest rzadko spotykany, ale możliwy. Przetestował go przecież Johan Cruyff, gdy został zawodnikiem Feyenoordu, w swoim ostatnim sezonie w karierze. Klubu z Rotterdamu nie było stać na tak znakomitego zawodnika, więc Holender powiedział: – Od każdego nowego kibica, którego przyciągnę na stadion, chcę połowę zysków… Kto wie, może był to najbardziej lukratywny kontrakt w karierze Cruyffa. Drużyna zaczęła grać tak dobrze, że zdobyła mistrzostwo i Puchar Holandii, a średnia frekwencja wzrosła do 27 tysięcy.

Skoro więc można było zastosować taki układ na najwyższym światowym poziomie, to można i w jakimś małym polskim miasteczku. Tylko trzeba myśleć.

Natomiast zupełnie do mnie nie dociera, dlaczego piłkarz grający na czwartym poziomie rozgrywkowym miałby zarabiać pieniądze tak po prostu, z założenia. Nie interesuje mnie, jak wiele czasu poświęca na swoje hobby – może iść do pracy w piekarni i nie poświęcać w ogóle, jego wybór, świat się nie zawali. Może natomiast też trenować z całych sił, licząc na to, że osiągnie taki poziom sportowy, by zwrócić uwagę klubów zawodowych – tych z najwyższych lig. Każdy wybiera swoją drogę. Z jakiej paki ktoś jednak żąda pieniędzy za to, że po prostu gra w piłkę? Nie widzę żadnej różnicy między graniem w piłkę w ŁKS-ie فomża czy Popradzie Muszyna (cały czas wymieniam kluby z czwartego poziomu rozgrywek), a bieganiem szalonych dystansów po ulicach czy chodnikach dowolnego miasta. Tam sport i tu sport, tam nikt nie patrzy i tu nikt nie patrzy. Nawet nie widzę różnicy między graniem w ŁKS-ie فomża czy Popradzie Muszyna i graniem w lidze szóstek. Tylko boisko jest większe.

Tak ten świat jest złożony, że każdy człowiek musi coś produkować, aby zarabiać pieniądze. Jedni produkują gwoździe, inni filmy, jeszcze inni „produkują” uczniów, spodnie, opony, albo informacje. Piłkarz musi produkować emocje. Jeśli tego nie robi – czyli jeśli nie wzbudza zainteresowania i nie przyciąga kibiców na stadion – jest bezwartościowy. Piłkarz, który nie produkuje emocji – nie generuje przychodów. Czyli nie zajmuje się czymkolwiek. Bawi się w życie, zamiast pracować.

Gdyby ktoś mi przedstawił raport: piłkarze فKS-u فomża w ciągu ostatnich czterech miesięcy średnio wypracowywali dla klubu zysk w wysokości 30 tysięcy złotych miesięcznie, a tymczasem nie dostali ani złotówki – to wtedy bym im bardzo współczuł i uznał za niesprawiedliwość. Obawiam się jednak, że żadnego zysku tam nie ma, jest tylko strata. Pogrzebałem trochę w internecie i widzę, że ŁKS jest regularnie dotowany przez miasto. W 2011 roku dostał 100 tysięcy złotych. W 2012 roku – 120 tysięcy złotych. Patrzę teraz na kadrę tego zespołu. Dlaczego z miejskich pieniędzy należy płacić np. 33-letniemu Robertowi Speichlerowi za to, że bawi się w piłkarza? Wytłumaczcie mi, gdzie jest pies pogrzebany? Czy jak zapragnę grać w piłkę z kumplami – co nie wzbudzi żadnego zainteresowania kibiców i sponsorów (czyli sytuacja analogiczna do tej w Łomży) – to mam się zgłosić do Hanny Gronkiewicz-Waltz po pensję? A potem mam ogłosić, że zaprzestaję gry, bo pani prezydent pozostała głucha na moje żądania?

Uważam, że jak ktoś chce się bawić – w piłkę, w bieganie, puszczanie latawców – to sam powinien płacić za siebie rachunki. Kilkaset tysięcy ludzi w Polsce biega – kupują sobie buty, spodnie, koszulki. I tak samo powinno być z amatorskimi piłkarzami. Nie macie piłki? To sobie kupcie. W klubie nie ma ciepłej wody? Zrzućcie się i zapłaćcie rachunek. Chyba że zapewnicie dopływ gotówki, postawicie miasto na nogi, sprawicie, że przyjdą fani chętni płacić za bilety – wtedy będzie kasa na tego typu opłaty i nie będzie trzeba sięgać do własnej kieszeni. Świat jest pod tym względem bardzo logiczny, ale niestety biznesowej logiki hobby-piłkarze często po prostu nie potrafią sobie przyswoić.

W wielu polskich miasteczkach jest jakiś Przytuła, opowiadający o problemach, no i są piłkarze, oczekujący zapłaty za to, że ciągle lubią grać w piłkę, chociaż rówieśnicy wzięli się już do uczciwej pracy. Apeluję – zmieńcie krótkie spodenki na długie spodnie i poszukajcie uczciwej roboty. Piłka to może być zawód i sposób na życie, ale ta na odpowiednim poziomie. Nie wystarczy jakkolwiek kopać piłkę, by być piłkarzem.

PS
Oczywiście pieniądze, na jakie wcześniej się obie strony umówiły, powinny zostać wypłacone. Niestety, w Polsce często działacze wolą składać obietnice bez pokrycia, niż racjonalnie wytłumaczyć, ile można zarobić w ich klubie i dlaczego nic.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama