Mimo że rozgrywki Ekstraklasy 2013/14 wystartowały z kopyta stosunkowo niedawno, dla spółki Ekstraklasa SA sezon właśnie się kończy. Ich sezon, czyli rok finansowy – pogmatwany, z wieloma zakrętami, na których można się było wyrżnąć. Trudny, bo pierwszy z Bogusławem Biszofem za sterami. Nie tylko praca piłkarzy wpływa na wartość ligi. Siedzą więc panowie w klimatyzowanych gabinetach Centrum Olimpijskiego, poubierani w eleganckie garnitury, i kombinują. A jak już coś wymyślą, to jadą zagranicę, żeby sprawdzić, jak robią to lepsi. Za władzami Ekstraklasy szereg oficjalnych spotkań z przedstawicielami siedmiu profesjonalnych lig. – Otwierają tam przed nami wszystkie szafy i teczki – chwali się członek zarządu spółki, Marcin Animucki. Przed nami też nie mieli tajemnic.
Minął rok. W przypadku biznesowych projektów to czas, w którym można zorganizować wiele przedsięwzięć, część pomysłów wcielić w życie, jednak na wyciaganie daleko idących wniosków czy analizę pomyłek, wkalkulowonych przecież w podejmowane ryzyko – zdecydowanie za wcześnie. Dbałość o PR, transparentność, konsekwencja – wszystko fajnie, naprawdę robi wrażenie. Pozytywne.
Tylko że w przeciwieństwie do nich, my akurat jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że możemy wygodnie siedzieć na sofie, zamienić jedną knajpę na drugą albo i nawet wyjechać na wakacje, by za jakiś czas powiedzieć: sprawdzam! Przyjrzeć się Ekstraklasie raz jeszcze, tym decyzjom, zmianom, kierunkowi, w jakim zmierzają. Bo to nie my ich ocenimy najprecyzyjniej, a czas właśnie.
No dobra, ale nie mamy do czynienia z organizacją non-profit. Ekstraklasa SA to spółka, w której – jak mówią młodzi – hajs po prostu musi się zgadzać. Bo o to chyba chodzi w tym sporcie, żeby rok w rok generować zysk, prawda? Patrząc wyłącznie na końcowy bilans – niewiele, lecz jednak poniżej kreski – zapala się ostrzegawcza lampka: dlaczego?
Lżejsi o 30 baniek
Najprościej rzecz ujmując – ze względu na decyzje poprzedników. Taka odpowiedź zawsze leży w interesie „nowego porządku”, toteż panowie Biszof i Animucki chętnie się do niej tulą, powtarzają jak mantrę, bezradnie rozkładając ręce. Po pierwsze – tłumacząc dość łopatologicznie: nowy, lżejszy o 30 milionów złotych kontrakt z Canal +. Oni nie negocjowali, oni go zastali. Popatrzmy na grafikę.
A płacić trzeba…
To, że telewizja płaci wyraźnie mniej, jednocześnie nie powoduje, że kluby otrzymują od spółki niższe przelewy. – Kwoty zostały na tym samym poziomie. Musimy szukać pieniędzy gdzie indziej, a nie wyjmować je z czyjejś kieszeni – tłumaczą zarządzający Ekstraklasą.
Na domiar złego, zamiast tę dziurę łatać, trzeba było kombinować dodatkowe środki na spłatę długów z sezonu 2011/12. Najpierw ugoda z PZPN-em, później spłata ponad pięciu baniek w dwóch ratach, przy czym tej ostatniej przed wyznaczonym terminem. Wynegocjowali zmianę godzin rozpoczęcia poszczególnych meczów, dogadali się z odbiorcami sygnału. Mimo niekorzystnej umowy, parę złotych wpadło już teraz.
Zabawek dokupują. Ł»eby je później zabrać?
Live Park. Dwa słowa, które wszyscy w Ekstraklasie z premedytacją akcentują. To spółka-córka, już trzeci sezon realizująca transmisje na najwyższym poziomie. Pół tysiąca z okładem meczów w HD, 150 różnych grafik, jednolity sygnał u wszystkich nadawców. I, co najważniejsze – straszak przed negocjacjami z telewizjami oraz pierwszy krok do stworzenia własnego kanału.
Napisaliśmy „oraz”, ponieważ dalsze chuchanie i dmuchanie na kurę, mającą w przyszłości znosić złote jaja, doprowadzić powinno do sytuacji „albo – albo”. Albo dajecie nam większe pieniądze za prawa do transmisji, albo my zabieramy zabawki i robimy to sami. Na taki krok, podobno, gotowi są już teraz. Ale czekają, pomni doświadczeń Holendrów.
Usiądźmy, porozmawiajmy…
Władze Ekstraklasy stale muszą lobbować, zjednywać sobie kolejne środkowiska, czasami wręcz lawirować. Chętnie zabierają więc głos w debatach, które przetaczają się przez polską piłkę. I mówią konkretnie, jednym głosem, ale nie zawsze wygodnie dla innych. Opowiadają się bowiem za miejscami stojącymi, na niemiecką modłę, co z miejsca miałoby zakończyć problem niedrożnych przejść ewakuacyjnych. Zwłaszcza że projekty większości spośród 13 nowych stadionów przewidują taką możliwość. Co jeszcze? Są sceptyczni wobec zapowiadanego ograniczenia liczby obcokrajowców. Sceptyczni, jednak chętni do wymiany poglądów z innymi stronami. Do nich najbardziej przemawiają liczby.
Projekt sztandarowy, czyli ESA 37
To zmiana, którą odczuliśmy wszyscy, a którą najmocniej odczują – tak podpowiada nam intuicja – sami piłkarze. Jako że dla nas większa liczba meczów nie jest powodem do zmartwień, dostrzegamy głównie plusy tej decyzji. Mimo że sezon rozpoczął się wcześniej, w sezonie wakacyjnym, frekwencja poszła w górę. Charyzmatyczny trener Mroczkowski nie wyjedzie na urlop po 22. kolejce, bo już się utrzymał. Po prostu gra się częściej, dlatego trzeba upychać młodych. Póki co – jest fajnie, ale z oklaskami zaczekamy przynajmniej do zakończenia sezonu.
Ekstraklasa wraca na monitory
Ekstraklasa SA, nieważne, czy ze względu na nacisk T-Mobile, czy nie tylko z tego powodu, dogadała się z EA Sports. Co to oznacza dla przeciętnego śmiertelnika, który lubi sobie umilić wolny czas, trzymając w ręku pada? W przeciwieństwie do poprzednich edycji kultowej gry, będzie mógł zagrać w ludzkich warunkach nie tylko Terrym, ale i Pawelcem. Subtelna różnica, jednak szalenie ważna z perspektywy zapaleńców, których przecież w Polsce nie brakuje. Poza tym, wiadomo: promocja poza granicami kraju, taka darmowa reklama. Mała rzecz, a cieszy



