Tiger Woods wraca do poważnej gry – takiej wiadomości do niedawna nie spodziewał się chyba nikt. W końcu jeszcze przed rokiem przyłapano go, gdy pod wpływem środków odurzających zasnął za kierownicą. Wtedy wydawał się skończony, tymczasem przed kilkoma dniami zajął 11. miejsce w prestiżowym turnieju The Players Championship. Po drodze zdążył pokazać przebłyski dawnego geniuszu i rozpalić wyobraźnię kibiców. Ostatni wielkoszlemowy turniej wygrał w 2008 roku, ale już nie brakuje głosów, że lada moment znów wróci na szczyt.
Udział Woodsa w rozgrywkach był sporym wydarzeniem – The Players Championship to najważniejszy i najbardziej kasowy turniej PGA Tour, który pod względem rangi ustępuje jedynie szlemom. Weteran pojawił się w nim po trzech latach przerwy, ale do ścisłej elity nie zalicza się o wiele dłużej. Jego upadek to niemal gotowy materiał na film i jedno z najbardziej spektakularnych zjawisk ostatnich lat. Wszystko zaczęło się w 2009 roku od słynnego wypadku – do zdarzenia doszło zaledwie 2 dni po tym, gdy jedna z gazet po raz pierwszy opisała jeden z jego romansów. Okoliczności były cokolwiek absurdalne – po pierwsze, Woods rozbił auto zaledwie kilka metrów od swojej posiadłości. Po drugie – przed przyjazdem policji z samochodu zdążyła wyciągnąć go żona, wybijając jedno z okien… kijem golfowym. Potem bawił się z organami ścigania w kotka i myszkę i korzystał ze statusu gwiazdy – udawał, że nic się tak naprawdę nie wydarzyło.
Sprawa pewnie rozeszłaby się po kościach gdyby nie to, że szybko zaczęły pojawiać się plotki o kolejnych romansach, których sportowiec z czasem przestał się wypierać. Nic dziwnego – liczba kobiet opowiadających w mediach o jego podbojach rosła lawinowo, a niektóre z nich dysponowały nawet nagimi zdjęciami i wymownymi nagraniami. W 2010 roku to wszystko doprowadziło do rozwodu z Elin Nordegren – matką dwójki jego dzieci. Tą samą, która jeszcze niedawno wyciągała go z samochodu i kryła przed policją. Miarka się przebrała, gdy na jaw wyszły informacje o wyjątkowo ognistym romansie Woodsa… tuż przed narodzinami ich drugiego dziecka.
Legendarny golfista niemal z dnia na dzień stał się symbolem upadku i zaczął wyglądać na sportowca skończonego – a mowa przecież o człowieku, który naprawdę zmienił oblicze swojej dyscypliny i miał dopiero 33 lata. W księdze rekordów Guinnessa zdążył pojawić się aż 17 razy – lepsi pod tym względem ze świata sportu są tylko Usain Bolt i Michael Phelps. Jego styl gry i kolejne zwycięstwa przyciągnęły do golfa sponsorów i zainteresowanie stacji telewizyjnych. Cytując klasyka: “ileż rzeczy można było mu przepisać podczas tej kariery? Że można w życiu wygrać ewidentnie bez układów. Że jest człowiekiem rzetelnym, solidnym – posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei”.
W Ameryce był bowiem kimś więcej niż “tylko” sportowcem – w 2009 roku tuż przed wybuchem skandalu przemawiał nawet podczas inauguracji prezydentury Baracka Obamy. Golf przed jego pojawieniem się był sportem zdominowanym przez białych, zamożnych panów. “Czuję to na każdym kroku. Gdzie się nie pojawię, to ludzie gapią się na mnie jak gdyby chcieli mi przekazać, że nie powinno mnie tu być” – opowiadał w 1990 roku 14-letni Eldrick Woods jeszcze zanim stał się “Tigerem”. Jego samego trudno zaszufladkować także pod względem etnicznym – jest synem czarnoskórego wojskowego z Tajką, która ma korzenie holendersko-chińskie. Mimo to jego historia była kolejnym niezwykłym przykładem zrealizowania “American dream” w niecodziennych okolicznościach. W końcu jak sam kiedyś powiedział: “golf to sport dla białych facetów, którzy ubierają się jak czarni sutenerzy”. Fenomen jego postaci na polskim podwórku celnie oddał Ten Typ Mes – w “5-10-20” nawinął: “wiem, to było pewne jak Tiger Woods w golfie”. I dokładnie tak było: mówisz golf, myślisz Woods – synonim faworyta po kursie 1.01.
Konsekwencją serii skandali z 2009 roku było jednak coś więcej niż “tylko” kryzys w życiu prywatnym – reperkusje dotknęły go także pod względem zawodowym. Woods był ambasadorem wielkich firm, które w takich okolicznościach przestały być zainteresowane kontynuowaniem współpracy. Człowiek, który przed chwilą był na szczycie (jego zarobki przekroczyły bezprecedensowy miliard dolarów), nagle znalazł się w odwrocie. Od 2008 roku nie wygrał już żadnego wielkoszlemowego turnieju, a od 2013 roku przestał się łapać do szerokiej czołówki. Do wszystkich problemów natury pozasportowej doszły kolejne kontuzje i urazy, które w dużej mierze wynikały z rozrywkowego trybu życia. Przed długi okres media żyły wtedy głównie jego związkiem z Lindsey Vonn.
Podstaw do optymizmu trudno było szukać nawet w ostatnich miesiącach. Przecież jeszcze w maju 2017 roku Woods został zatrzymany za jazdę pod wpływem środków odurzających – czekając w środku nocy na zielone światło na skrzyżowaniu… po prostu zasnął za kierownicą. Na nagraniu sporządzonym przez policję wyglądał fatalnie – zdecydowanie nie jak sportowiec w przededniu powrotu do gry. Potem przyznał się do uzależnienia od leków na receptę, a w jego organizmie wykryto szereg substancji, których nie powinno tam być. Kilka tygodni po tym wszystkim przeszedł czwartą poważną operację pleców i usłyszał, że rekonwalescencja może potrwać nawet pół roku. To właśnie ten zabieg miał okazać się kluczowy – polegał na scaleniu kręgów lędźwiowych i był niezwykle skomplikowany, a rokowania ostrożne. Jeszcze we wrześniu 2017 roku sam zainteresowany przekonywał, że nie wie, czy kiedykolwiek wróci do poważnego grania. W domowym zaciszu podjął jednak walkę i cierpliwie realizował nakreślony przez lekarzy plan. Jak się okazało – nad wyraz skutecznie.
Użyć kija nie do podpierania…
Mimo kolejnych trudności w końcu wrócił do golfa – i to na Bahamach. Jasne – w grudniu 2017 roku wystąpiło tam tylko 18 zawodników, a on uplasował się w środku stawki. Samym zawodom pozornie bliżej było do pokazówki niż do poważnego sportu. Niezła postawa w Hero World Challenge dała Woodsowi gigantyczny awans w rankingu i sprawiła, że wreszcie pojawił się w nagłówkach z powodów sportowych. W końcu w pokonanym polu zostawił między innymi Dustina Johnsona – było nie było ówczesny numer jeden rankingu światowego.
“W ostatnich operacjach chodziło o poprawę jakości życia. Ostatnie dwa lata spędziłem w łóżku i sam fakt, że mogłem z niego wstać i użyć kija nie do podparcia się tylko do gry był czymś wspaniałym. Teraz marzę, by pokazać się w akcji moim dzieciom – znają ojca nie z faktycznej gry, tylko z tych filmików na YouTubie” – emocjonował się Woods tuż przed pierwszym startem od blisko roku. Potem był udany występ w Masters – jego pierwszym wielkoszlemowym turnieju od dwóch lat – gdzie zajął 32. pozycję.
Występ na “The Players” miał być kolejnym poważnym sprawdzianem. Zwycięzca 43. edycji prestiżowych zawodów miał do zgarnięcia aż 1,8 mln dolarów, a na starcie pojawiło się 144 najlepszych golfistów świata – to po prostu starcia absolutnej elity. Woods zaczął świetnie i pokazał przebłyski dawnego kunsztu. W końcówce trochę zabrakło mu koncentracji i kondycji, ale ostatecznie uplasował się na wysokiej jedenastej pozycji, tracąc do triumfującego Webba Simpsona siedem uderzeń. “Na początku roku w ogóle nie sądziłem, że dojdę do tego miejsca. Wcale nie tak dużo brakuje mi do wygrania turnieju” – cieszył się chyba trochę zdziwiony takim obrotem spraw Tiger.
Jeśli z wypowiedzi weterana bił ostrożny optymizm, to niektórzy nie bali się pójść zdecydowanie dalej. W tej kategorii wygrał Trevor Immelman – zwycięzca zawodów Masters w 2008 roku. “Tiger Woods na pewno wygra któryś z wielkoszlemowych turniejów. Chociaż ma 42 lata i masę operacji za sobą to po tym występie już wie, że jeśli pozbiera wszystko do kupy, to nadal stać go na pokonywanie najlepszych. Jeśli nie przytrafią mu się żadne dolegliwości zdrowotne, to w kolejnych miesiącach będzie tylko lepiej” – ocenił Immelman.
Na korzyść Woodsa przemawia przede wszystkim to, że golf jak mało który sport nie uznaje ograniczeń wiekowych. Jego 42 lata to wcale nie tak dużo – jeśli zdrowie pozwoli, to spokojnie będzie w stanie rywalizować z najlepszymi jeszcze przez dłuższy czas. Każdy z rywali może mu zazdrościć przede wszystkim jednego – doświadczenia. Był w każdej możliwej sytuacji i to nie tylko na polu golfowym. Poza tym – jak chyba nikt w całej stawce – on już nic nie musi. Wygrał wszystko co było do wygrania i pobił przy tym tyle rekordów, że dalszą karierę może traktować bardziej jako zabawę.
Mimo to wciąż jest ambitną bestią, która po prostu kocha ten sport. Na razie porusza się metodą małych kroków. Po udanym występie na The Players awansował na 80. miejsce w światowym rankingu. Bez względu na kolejne wyniki na pewno głośniej zrobi się o nim w połowie czerwca podczas wielkoszlemowego US Open. Woods wygrywał ten turniej trzykrotnie – ostatni raz w 2008 roku.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl