Trenerskimi wygranymi tego sezonu na pewno będą Marcin Brosz i Jerzy Brzęczek, prawdopodobnie też Ireneusz Mamrot. Nie można jednak zapominać o Koscie Runjaiciu, który przejmował Pogoń Szczecin w beznadziejnej sytuacji, a już na trzy kolejki przed końcem sezonu zapewnił jej utrzymanie w Ekstraklasie. Biorąc pod uwagę to, co zastał na starcie, mowa o wielkim wyczynie. Co takiego zrobił 46-letni szkoleniowiec, że wiosną oglądamy zupełnie innych “Portowców”?
Samo zatrudnienie Runjaicia stanowiło duże zaskoczenie. Do ostatniego klubu Ekstraklasy przychodził człowiek mający w trenerskim CV 112 meczów w 2. Bundeslidze, niedawno walczący o awans do niemieckiej elity z Kaiserslautern (dwukrotnie czwarte miejsce), a jeszcze w poprzednim sezonie prowadzący na drugim froncie TSV 1860 Monachium. Pokazał też kilka razy, że potrafi pracować w trudnych warunkach. Na początku kariery utrzymał w czwartej lidze będące wówczas w rozsypce SV Darmstadt, a potem awansował z nim do trzeciej ligi. Później utrzymał w drugiej lidze MSV Duisburg, wyjściowo będący chyba w jeszcze gorszym położeniu niż Pogoń. Porównując to chociażby z “papierami” Gino Lettieriego z Korony Kielce, mieliśmy wielką różnicę. Aż się człowiek zaczynał zastanawiać, gdzie jest haczyk. A odpowiedź była chyba dość prosta: Runjaić, mimo niezłego dorobku, od prawie roku pozostawał na bezrobociu.
– Pogoń w swojej historii rzadko sięgała po zagranicznych trenerów, a jeśli już, najczęściej byli to Czesi, a więc ludzie z kraju o kulturze piłkarskiej relatywnie zbliżonej do naszej. Ściągnięcie Runjaicia było obarczone dużym ryzykiem i było widać to po samym prezesie Jarosławie Mroczku, który na pierwszej konferencji prasowej miał mocno zasępioną minę. Po pierwsze dlatego, że Pogoń zajmowała ostatnie miejsce w tabeli Ekstraklasy, a po drugie dlatego, że trudno było przewidzieć, jak niemiecki trener zaadaptuje się w Szczecinie i czy w ogóle znajdzie wspólny język z totalnie rozbitą drużyna. A czasu nie było w ogóle. Kibice z jednej strony cieszyli się, że do klubu nie przyszło żadne zgrane nazwisko z polskiej karuzeli trenerskiej, ale z drugiej Runjaicia uważali za totalną niewiadomą – wspomina w rozmowie z Weszło Mateusz Kasprzyk, dziennikarz “Gazety Wyborczej Szczecin” i serwisu DumaPomorza.pl.
O okolicznościach nawiązania tej współpracy niedawno w wywiadzie z Jakubem Białkiem opowiadał prezes Mroczek.
(…) Ściągnięcie takiego szkoleniowca jak Runjaic jest prostą sprawą? Było nie było, to nie Lettieri, którego już nikt by w Niemczech nie zatrudnił, a dość renomowany trener na tamtejszym rynku. W CV miał przecież ostatnio walczące o Bundesligę Kaiserslautern.
Oczywiście, że jest trudno. Mnie najbardziej zaskoczył pierwszy kontakt z trenerem. Gdy zadzwoniliśmy do niego, opowiedziałem o tym, gdzie leży problem, dlaczego chcielibyśmy spróbować pomarzyć o trenerze – może nie pomarzyć, bardziej porozmawiać o możliwości zatrudnienia – no i jakie pieniądze można tu dostać. Trener odparł dość zaskakująco:
– Nie rozmawiajmy o tym. To nie jest temat. Jestem ciekaw projektu, spotkajmy się w Berlinie, przyjedziecie, ja przylecę, pogadamy 2-3 godziny, niekoniecznie o piłce. Musimy zobaczyć, czy jest między nami chemia, która pozwoli razem pracować. Reszta to sprawy techniczne.
I dokładnie tak było. Siedzieliśmy w czwórkę i ze trzy godziny rozmawialiśmy w restauracji koło lotniska. Muszę powiedzieć, że wyjeżdżałem będąc przekonanym, że mamy trenera. Ryzyko było olbrzymie – trener z zagranicy, rozbity zespół, dla trenera pierwszy raz poza Niemcami. Słyszeliśmy jednocześnie wiele pozytywnych opinii o trenerze – głównie o jego umiejętności docierania do ludzi, budowania atmosfery. Uczciwie mówię dziś, że nie spodziewałem się, że jest w tym aspekcie aż tak dobry. Nie chcę popadać w zachwyty, ale trener mi imponuje. Obserwuje jego narzędzia i poziom rozmowy, widziałem w Turcji jak wyglądają odprawy i sam się wiele uczę. Choćby tego, jak można skrytykować człowieka, mówiąc mu, że robi coś źle, a jednocześnie go chwaląc tak, by nie czuł wstydu przed resztą grupy. Wielu miałem trenerów, którzy potrafili spuścić gromy na jakiegoś piłkarza i ten chciał tylko zapaść się pod ziemię. Kosta ma talent – tak to chyba trzeba nazwać – że pokazując mankamenty potrafi powiedzieć „wiem, że to potrafisz, spokojnie, bo to zrobiłeś dobrze i to”. Niesamowita umiejętność. To, że drużyna się podniosła, to jego sukces. Chłopaków oczywiście też – jeden z bardziej doświadczonych zawodników powiedział mi, że nigdy nie miał takich odpraw. Pytanie, jak to zatrzymać, by to nie stało się rutyną, bo różne są charaktery.
POGOŃ FAWORYTEM WE WROCŁAWIU WG TOTOLOTEK.PL. KURS NA JEJ WYGRANĄ TO 2,40
Trochę faktów. Gdy Runjaić przychodził do Pogoni, tabela przedstawiała się następująco:
Mało zachęcająca perspektywa, przyznacie. Runjaić zdążył poprowadzić drużynę w sześciu jesiennych meczach. Początki miał trudne. Na samym starcie nie znał jeszcze nowych podopiecznych i skład na wyjazdowe starcie z Wisłą Kraków był raczej kontynuacją polityki poprzedników. Pogoń zagrała słabo i zasłużenie przegrała 0:1. Później brakowało szczęścia. Z Piastem Gliwice stracono prowadzenie w końcówce i skończyło się remisem, a sam Adam Frączczak zamiast jednej asysty miałby cztery, gdyby koledzy byli skuteczniejsi. Tydzień później w Białymstoku szczecinianie też mieli więcej z gry, świetne sytuacje zmarnowali Adam Gyurcso i Spas Delew. Porażka 0:1. Kulminacją pecha było starcie z Zagłębiem Lubin, gdy Jakub Świerczok w doliczonym czasie ustrzelił hat-tricka, ratując Zagłębiu Lubin remis 3:3.
Można było się załamać. Passa meczów bez zwycięstwa wydłużyła się do trzynastu. Tabela po 19. kolejce wyglądała tak:
Gołym okiem widać było jednak, że jakość gry “Portowców” zdecydowanie się poprawiła i jeśli nadal tak będzie, wyniki w końcu przyjdą. I przyszły. Pogoń na zakończenie jesieni zasłużenie wygrywała prestiżowe boje z Lechią w Gdańsku (3:1) i Arką Gdynia u siebie (1:0). Niewykluczone, że te dwa zwycięstwa były kluczowym momentem całego sezonu. Drużyna jeszcze przed przerwą zimową otrzymała wymierne efekty pracy wykonanej w ostatnich tygodniach, utwierdziła się w przekonaniu, że idzie słuszną drogą, odzyskała kontakt z resztą stawki i mogła dużo bardziej podbudowana udać się na urlopy, a później rozpocząć przygotowania. Gdyby do końca 2017 roku nie szło, Runjaiciowi znacznie trudniej byłoby posklejać zespół mentalnie.
A co się dzieje wiosną – wszyscy widzimy. Jedynie Cracovia punktuje za ten okres lepiej od Pogoni, o czym zresztą przesądziła największa wpadka “Dumy Pomorza” w tej rundzie – domowe 0:3 z “Pasami”.
Oprócz tego przegrywano jeszcze tylko na wyjazdach z Lechem Poznań (0:2) i Legią Warszawa (0:3), ale przy Łazienkowskiej mogło być zupełnie inaczej. Gdyby nie świetna postawa Arkadiusza Malarza, ze stolicy udałoby się wywieźć co najmniej punkt. Poza 0:3 z Cracovią, w pozostałych spotkaniach przed własną publicznością Pogoń ogoliła wszystkich, Szczecin stał się bardzo niegościnnym terenem. 70-lecie istnienia klubu świętowano w świetnych nastrojach, udało się uniknąć katastrofy. – Nie można jeszcze powiedzieć, że Runjaić jest cudotwórcą. Z pewnością przywrócił drużynie potencjał, który w niej drzemał. Z mocniejszymi przegrywaliśmy, ale zespoły z tej samej półki lub słabsze dostawały z Pogonią i to nie pechowo, w każdym z tych spotkań byliśmy stroną wiodącą – mówi nam Daniel Trzepacz z portalu PogonSportnet.pl.
– Dotychczasową pracę Kosty Runjaica podzielić można na trzy etapy, zresztą wprost mówi o tym sam trener. Pierwszy to rozpoznanie i etap ten mieliśmy okazję oglądać jesienią. Nie wszedł przecież do ligi “z buta”. Drużyna nie zaczęła grać jak po dotknięciu magiczną różdżką. W swoim pierwszym meczu nie dokonał praktycznie żadnych zmian i zespół wyszedł w Krakowie w takim samym zestawieniu jakie stosował Maciej Skorża. Pierwsze obserwacje i pierwsze efekty, czyli na ławkę powędrowali Cornel Rapa i Adam Gyurcso, którzy nie dali drużynie tego, czego oczekiwano. Ten pierwszy zdołał przekonać trenera do siebie pracą na treningach, drugi już nie i zabrakło dla niego miejsca w Pogoni. Zimowy okres przygotowawczy to etap drugi. Kibice dzięki transmisjom mieli okazję oglądać praktycznie wszystkie zimowe sparingi i w każdym kolejnym widać było, jak ta drużyna rośnie. Pokonywała przecież sensownych sparingpartnerów. W lutym przyszedł czas na najważniejszy etap jego dotychczasowej pracy. Presja duża, zespół na ostatnim miejscu i wiadomo było, że albo to “zapali”, albo “wybuchnie”. Na szczęście zapaliło i drużyna zaczęła regularnie punktować, wierzyć w siebie i piąć się w tabeli – analizuje Trzepacz.
ŚLĄSK WROCŁAW POKONA ROZPĘDZONĄ POGOŃ? TOTOLOTEK.PL PŁACI ZA TO PO KURSIE 2,80
Poza dobrym warsztatem kluczem okazało się to, że Runjaić charakterologicznie idealnie pasuje do polskiej ligi. – On jest połączeniem niemieckiego ordnungu i solidności z bałkańską otwartością i temperamentem. To optymalne rozwiązanie na Ekstraklasę. Runjaić rządzi co prawda twardą ręką, ale słowiańskie korzenie sprawiają, że nie ma mowy o przekraczaniu granic. Zawodnicy szybko docenili, że trener jest bardzo sprawiedliwy i gra z nimi w otwarte karty. Mimo bariery językowej złapał dobry kontakt z szatnią, co było miłą odmianą po pobycie Macieja Skorży, który totalnie nie mógł dogadać się z zawodnikami – tłumaczy Mateusz Kasprzyk.
– Zaimponował mi, gdy po jednej z konferencji przez kilka minut rozmawiał ze mną na temat zawodnika, który nie rozegrał u niego ani minuty i rzadko mieścił się do meczowej kadry. Dokładnie nakreślał jego sytuację i mówił o nim tak, jakby była to kluczowa postać w zespole. Doceniają to też sami piłkarze, którzy – przeważnie – nie stroją fochów, jeśli regularnie nie grają. Podobno nie obraża się nawet Morten Rasmussen, który w Szczecinie miał być gwiazdą, a na razie przeważnie grzeje ławkę rezerwowych. Powiedziałem “przeważnie”, ponieważ jesienią muchy w nosie miał Adam Gyurcso. Poprzedni trenerzy za bardzo cackali się z węgierskim gwiazdorem, a ten od dłuższego czasu na boisku prezentował się słabo i tylko irytował kibiców. On nie chciał już grać w Szczecinie, a fani nie chcieli oglądać go na boisku. Runjaić – nie bacząc na jego status w drużynie – pożegnał się z nim jeszcze przed końcem rundy jesiennej. Dał sygnał, że nie będzie nietykalnych. Nie jesteś w pełni zaangażowany, to nie ma cię w zespole. Los Węgra podzielili zresztą Dariusz Formella i Mate Cincadze, który u Runjaicia nie zagrał nawet minuty. Gruzin okazał się dużym dzieckiem, które lubiło objadać się tłustymi rzeczami i miało totalnie nieprofesjonalne podejście do zawodu. Trener nie zamierzał czekać aż piłkarz wydorośleje i po prostu mu podziękował – dodaje.
Na brak świętych krów w drużynie zwraca uwagę również Trzepacz. – W okresie zimowym rozmawiałem prywatnie z kilkoma piłkarzami i w zasadzie słyszałem to samo: “Stary, żaden trener nie miał takiego wejścia do szatni. On jak ma kogoś zjebać to zjebie. Nieważne czy młody, czy stary”. Tego brakowało poprzednikom i tym “kupił” młodszą część szatni, która uwierzyła w swoje możliwości. Przykłady? Najlepszy to Jakub Piotrowski, o którym zaczęło się mówić w kontekście kadry narodowej. Rozwój tego chłopaka z meczu na mecz ogląda się z przyjemnością. Inni też zaczęli wyglądać lepiej i stanowić wartość dodaną do drużyny. W kilku meczach dobrze prezentowali się Marcin Listkowski czy Hubert Matynia, a Lasza Dwali z wyśmiewanego stopera stał się czołową postacią ligi na tej pozycji. Nawet Tomasz Hołota, którego w listopadzie wszyscy najchętniej by w Szczecinie wygonili, stał się ważnym ogniwem – wylicza.
– Do tego Runjaić na nowo przedstawił polskiej piłce Adama Buksę, doprowadził do czwartej młodości Rafała Murawskiego. Na razie nie udało mu się chyba tylko z Łukaszem Zwolińskim – wtrąca Kasprzyk.
Jakub Piotrowski tak bardzo chwali sobie tę współpracę, że w dużej mierze ze względu na osobę trenera w styczniu nie zmienił barw i odrzucił ofertę z Rosji. – To była moja decyzja. Nie chciałem odchodzić. Wierzę, że przy trenerze Runjaiciu mogę się jeszcze rozwinąć – deklarował niedawno w rozmowie z Damianem Smykiem.
W ostatnim czasie Pogoń przeważnie ogląda się z przyjemnością. Jej zawodnicy dużo biegają, są mobilni i potrafią długo utrzymywać się przy piłce, co jednak nie jest sztuką dla sztuki. – Warto zwrócić uwagę na to, jak zespół porusza się po boisku. To efekt tego, co Runjaić pokazał już podczas pierwszych zajęć. “Move! move! move!” krzyczał w kierunku zawodników, a oni patrzyli na niego ze zdziwieniem. Od pierwszego treningu pokazał, że nie ma stania na boisku, potrzebny jest ciągły ruch i to widać w meczach, w których Pogoń cały czas ma większe osiągi przebiegniętych kilometrów od swoich rywali. To też zasługa pracy Rafała Buryty, który odbudował ten zespół fizycznie – podkreśla Trzepacz.
– Dzięki temu przygotowaniu Pogoń jest w stanie rozstrzygać na swoją korzyść mecze na styku, chociażby ten ostatni z Arką Gdynia. W końcu potrafi zdominować środek pola i zepchnąć rywala do defensywy nawet na jego terenie – dodaje Kasprzyk.
Runjaić jedno zadanie wykonał, ma teraz trzy kolejki na eksperymenty, a potem pora na nową misję: sprawienie, by w Szczecinie zaczęto walczyć o wyższe cele. – Kilku zawodników liczy na transfery do silniejszych zespołów i niewykluczone, że Niemiec będzie musiał od nowa zestawić np. tak świetny w rundzie wiosennej środek pola. W ojczyźnie ma jednak łatkę człowieka od zadań specjalnych, więc ewentualna kadrowa rewolucja nie będzie mu straszna. Byle tylko szefowie klubu za bardzo nie zaangażowali się w oglądanie mundialu i nie przespali letniego okienka transferowego. Kolejnego straconego sezonu kibice nie wybaczą – Mateusz Kasprzyk nie ukrywa, że oczekiwania są duże.
– Z wypiekami na twarzy będę czekał na to, co wydarzy się w klubie latem i na start nowego sezon – podsumowuje Daniel Trzepacz.
A na razie trzeba dograć do końca ten sezon. Do Wrocławia Pogoń jedzie bez kontuzjowanego Łukasza Załuski, więc między słupkami zadebiutują pozyskany zimą Łukasz Budziłek lub Jakub Bursztyn. Na wtorkowy mecz nie pojechało także kilku innych regularnie grających zawodników, więc można się spodziewać nietypowego składu “Portowców”. Teraz jest na to miejsce i czas, kolejny wielki sprawdzian dla Runjaicia zacznie się w połowie lipca. Pierwszy zdał celująco.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyk
O ostatniej kolejce ekstraklasy dyskutowaliśmy w magazynie Weszłopolscy. Między innymi z Jakubem Żubrowskim, piłkarzem Korony Kielce.