Dwa mecze od trofeum. Dla kogo finał Ligi Europy?

redakcja

Autor:redakcja

03 maja 2018, 12:03 • 4 min czytania

Wspomnienia sprzed tygodnia nie wyróżniają się niczym szczególnym. Ot, dwa mecze, jakich w zasadzie mogliśmy się spodziewać na długo przed ich rozpoczęciem. Przebieg? Mniej więcej według schematu, który dało się przewidzieć. Emocje? W porównaniu z meczami Ligi Mistrzów – tyle, co kot napłakał. Ale Liga Europy też potrzebuje swoich rozstrzygnięć. Potrzebuje dwóch finalistów, którzy za niecałe dwa tygodnie w Lyonie powalczą o prestiż i europejskie trofeum. Niby drugiej kategorii, ale koniec końców liczy się przecież to, co efektownie błyszczy się w klubowej gablocie.

Dwa mecze od trofeum. Dla kogo finał Ligi Europy?
Reklama

Bezsprzecznym faworytem do wygrania tegorocznej edycji LE jest Atletico Madryt. Diego Simeone dysponuje najmocniejszą ekipą w stawce i tylko korzystne rezultaty dziś oraz w finale będą w stanie spełnić jego ambicje. A te, po słabych występach w Lidze Mistrzów, są naprawdę mocno podrażnione. Cholo nie dopuszcza więc opcji, w której jego drużyna oddaje dziś bilety na samolot do Francji piłkarzom Arsenalu. Atleti mają rozstrzygnąć sprawę na swoją korzyść niezależnie od środków, które będą do tego potrzebne.

Zadanie mają o tyle ułatwione, że rewanż odbywa się w ich domu. Wanda Metropolitano to twierdza, której mury do tej pory sforsowała tylko Chelsea prowadzona przez generała Antonio Conte. Odkąd zawodnicy z Madrytu przenieśli się na nowy stadion, w domowych meczach stracili tylko siedem bramek. Ostatnią – 20 stycznia bieżącego roku. Wyprowadzenie w pole defensywy Atleti jest więc zadaniem niemal karkołomnym. Arsenal dobitnie przekonał się o tym w pierwszym meczu, gdy grając przez 80 minut z przewagą zawodnika, z olbrzymim trudem zdołał wcisnąć tylko jednego gola. W wielkiej formie jest przede wszystkim Jan Oblak, ale ogólnie rzecz biorąc, cała defensywa Atletico od kilku tygodni spisuje się bez zastrzeżeń. W kontekście walki o triumf w LE może mieć to kluczowe znaczenie. W końcu, jak lubią powtarzać chociażby fani NBA, atak sprzedaje bilety, a obrona wygrywa mistrzostwa.

Reklama

Piłkarze Arsenalu również z rozmarzeniem spoglądają w stronę finału, ale na pewno mają świadomość tego, jak trudne zadanie czeka ich dziś wieczorem. Z jednej strony, naprzeciwko stanie rywal z najwyższej półki, z drugiej – gra na wyjazd z całą pewnością nie jest najmocniejszym punktem Kanonierów. Aby się o tym przekonać, wystarczy rzucić okiem na tabelę ligową zliczającą wyłącznie punkty zdobyte na obcych boiskach. Arsenal zajmuje w niej dopiero trzynaste miejsce. W LE takiego dramatu nie ma, ale porażka z FC Koeln czy remis z CSKA Moskwa w jakimś stopniu podkreślają kiepską wyjazdową formę piłkarzy Wengera.

Gdzie w takim razie należy szukać szans Arsenalu? Na pewno w samej chęci uratowania bardzo przeciętnego sezonu. Szykujący się do odejścia z klubu Arsene Wenger chciałby pożegnać się z kibicami w efektownym stylu. Najlepiej zostawiając klub tam, gdzie przez lata regularnie go wprowadzał. W Lidze Mistrzów. Droga, którą musi w tym celu pokonać, jest krótka, ale wyjątkowo wyboista. I chyba niekoniecznie na zdrowie Wengera.

*

Paradoksalnie więcej fajerwerków i zwrotów akcji powinno być Salzburgu, gdzie mimo wszystko zmierzą się dużo mniejsze firmy. Red Bull i Olympique Marsylia są jednak w stanie stworzyć widowisko o solidnym natężeniu emocji, co zresztą udowodniły już we wcześniejszych fazach. Awans do finału dla obu zespołów będzie wielką sprawą, dla Austriaków pewnie największą w historii klubów, więc kalkulacje po prostu nie wchodzą w grę. Spodziewamy się raczej nieustannej naparzanki, która przynajmniej w jakimś stopniu nawiąże do tego, co działo się we wtorek i w środę

Dlaczego w ten sposób nie wyglądał już pierwszy mecz? Być może przez nastawienie marsylczyków, którzy u siebie ewidentnie zagrali „na wynik”. Efekt końcowy na pewno jest dla nich zadowalający, bo 2:0 to całkiem solidna zaliczka, ale trzeba pamiętać, że na Stade Velodrome Red Bull również miał swoje okazje. Zabrakło trochę szczęścia i doświadczenia, które w meczach o dużą stawkę, zawsze mają duże znaczenie. Skreślanie Austriaków byłoby jednak głupotą. Na swoim boisku podopieczni Marco Rose w tym sezonie spisują się bowiem wyśmienicie. Potrafią grać bardzo efektownie i odrabiać straty, o czym w ćwierćfinale przekonali się piłkarze Lazio. Zresztą Olympique także zetknął się z domową siłą Red Bulla. W fazie grupowej Francuzi przegrali w Salzburgu 1:0 i właśnie ten wynik powinni potraktować jako ostrzeżenie.

Co jeszcze może niepokoić kibiców OM? Identycznie, jak w przypadku Arsenalu, słabsza dyspozycja ich drużyny w meczach wyjazdowych. W tej edycji LE marsylczycy tylko raz potrafili wygrać na boisku przeciwnika i zanotowali tyle samo remisów. W pozostałych meczach grali z zaskakującą wręcz regularnością – w ryj, w ryj, w ryj i tak niemal bez końca. Uczucie delikatnego niepokoju jest więc przed rewanżem w pełni uzasadnione. Ale jeśli zawodnicy Rudiego Garcii chcą nawiązać do dawnych sukcesów i znów wprowadzić klub do finału rozgrywek o randze europejskiej, muszą dziś pokonać towarzyszące im demony. Kolejna równie wyśmienita okazja może się długo nie powtórzyć.

Najnowsze

Reklama

Liga Europy

Anglia

Maszyna Unaia Emery’ego się nie zatrzymuje. Historyczna seria!

Maciej Piętak
0
Maszyna Unaia Emery’ego się nie zatrzymuje. Historyczna seria!
Reklama
Reklama