Jeśli chodzi o tempo traconych bramek to Legia wytrzymała u siebie ze Steauą krócej, niż Levante z Barcą na Camp Nou. Czy to w ogóle wymaga jakiegokolwiek komentarza? Tak, wymaga. Jeśli temat pod tytułem „polski klub w Lidze Mistrzów” nie ma być pozycją z kategorii fantasy, to musimy przeprowadzać sekcje takich klęsk, poznać anatomię porażki. Wyciągać wnioski, a może za naszego życia, a przynajmniej za życia naszych wnuków, polski klub wejdzie do CL. Na początek skrót meczu:
7. Brak pieluch
Piłkarze Legii znowu wyszli na mecz z kupą w majtach. Jak się gra, gdy masz kupę w gaciach – sami spróbujcie, nie jest łatwo. Trzeba być więc dla nich wyrozumiałym. Biedaki. To magazynierzy Legii popełnili kardynalny błąd, przygotowali obuwie, koszulki, ochraniacze, ale zapomnieli o najważniejszym: o pampersach dla zawodników. Te są absolutnie kluczowe dla warszawian na pierwsze połowy w pucharach.
6. Stałe fragmenty gry
Ile się mówi, jak bardzo kluczowe potrafią być we współczesnym futbolu stałe fragmenty gry? Aż do obrzydzenia. Poważny zespół musi mieć chociaż jednego zawodnika w jedenastce, który potrafi zrobić z piłką coś więcej przy stałym fragmencie. Dziś Steaua mogła faulować, ile wlezie w okolicach swojego pola karnego, wiedziała, że w razie czego Legia dysponuje tylko taką połamaną strzelbą jak Furman, który nie stworzył dziś żadnego zagrożenia swoimi wrzutkami. Podejrzenie, że był cichym agentem Rumunów, wciąż żywe.
5. Na farcie do finału Ligi Mistrzów nie zajedziesz
Wiele w piłce zależy od szczęścia, mistrz Polski doskonale o tym wie, bo był tej zasady głównym beneficjentem w poprzednich meczach pucharowych. Legia wykorzystała jednak swój limit farta w pierwszym spotkaniu z TNS, w pierwszym spotkaniu z Norwegami oraz podczas meczu w Bukareszcie. Szczęście nigdy nie trwa wiecznie, Kuciak nie będzie bronił Legii meczów aż do finału Ligi Mistrzów, to musiało się wreszcie skończyć i się skończyło. Przydałoby się, żeby zamiast noszonych w kieszeniach czterolistnych koniczynek oraz wiary w pozytywne myślenie raz legioniści pokazali jaja i jakość.
4. Gra w ostatniej strefie
67 minuta, Legia potrzebuje dwóch bramek, Kosecki w dobrej pozycji na skrzydle, szuka komu zagrać. I kogo znajduje? Jednego osamotnionego Saganowskiego w polu karnym, krytego dokładnie przez trójkę Rumunów. Pozostali legioniści człapią w okolicach szesnastki, ale są na nie najlepszych pozycjach. Idzie więc podanie do Sagana, które zostaje banalnie łatwo przejęte. I tak było co chwilę, Legia kompletnie nie miała pomysłu na to, jak rozegrać piłkę w ostatniej strefie. Steaua oddała im środek pola, tam sobie klepali, ale ile z tego wynikało? Ile sytuacji sobie stworzyli warszawianie w tym meczu? Wymowne, że na koniec bramkę musiał zrobić stoper, czyli tak naprawdę drugi gol był dziełem przypadku, a nie umiejętnego rozegrania graczy ofensywnych.
3. Urban, czyli Janas 2.0
Na co czekał Urban? Co chwilę Węgrzyn apelował, że trener musi coś zrobić, zdjąć defensywnego pomocnika i wpuścić napastnika, zaryzykować jakkolwiek. A miał rację jak szlag, bo wszyscy widzieli co prezentowała Legia pod polem karnym Steauy – spektakl o nazwie „próba przebicia muru pomidorem”. Trener mistrzów Polski zwlekał ze zmianami jak Janas na World Cup, bał się podjąć ryzyko, a zegar tykał. Pójście na całość, zdjęcie nogi z hamulca – może to był sposób na dzisiejszy mecz? Tego się nie dowiemy.
2. Brak liderów
Jeśli twoim kapitanem jest gość równie charyzmatyczny i waleczny jak Vrdoljak, to wiesz, że masz problem. Kto miał ten zespół zmotywować do lepszej gry? Kto miał krzyknąć na kolegów, wlać w nich nowe siły? Nie było ani jednego takiego na boisku, kompletnie nikogo. Może gdyby w Legii grał zawodnik pokroju Pisza, to i potrafiłby bardziej ustawić kolegów do efektywniejszego gonienia wyniku w takim spotkaniu jak dziś. Vrdojlak nie zmotywowałby nawet swojego psa do zjedzenia dobrze wysmażonego boczku.
1. Defensywni pomocnicy z dożynkowego turnieju
Pokaż mi, jakich masz defensywnych pomocników, a powiem ci jaką masz drużynę. W dzisiejszym futbolu to bodaj najważniejsza pozycja na boisku, bowiem dobry duet tutaj może i skutecznie zaryglować drogę do własnej bramki, jak i również stworzyć przewagę z przodu, dyktując warunki w środku pola. Vrdoljak dzisiaj dyktował warunki przede wszystkim przy drugiej bramce dla Steauy, Furman miał duży udział przy pierwszej. Brakowało im dynamiki, rozegrania, walki, słowem: może i na naszą dożynkową ligę są wystarczający, ale żeby wozić i pokazywać ich w Europie? Panowie, nie róbmy cyrku.