Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

redakcja

Autor:redakcja

05 sierpnia 2013, 12:20 • 5 min czytania 0 komentarzy

Tylu już znawców piłki przybyło, a tylu piłkarzy ubyło, ze zastanawiam się czy moja pisanina ma jakikolwiek sens. Pisanina o kretynach dla kretynów, po kretyńskich meczach.
Aha, kretyn to Ty. Możesz mnie opluć, bezimiennie, to Twoje kretyńskie prawo. Ale ja nie jestem Miecugow. Wstanę i oddam.

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

Do rzeczy. Patrzyłem na nasze mecze w pucharach, nędza, nie wróżąca nic dobrego. To jest skutek tego, że rok w rok pozwala się nam zabierać najlepszych, najmłodszych, teraz już za grosze. Przypomina mi to sytuację z lasu. Idziemy na grzyby. Ale ktoś wstał wcześniej, miał lepsze informacje, wyzbierał wszystkie prawdziwki. Wszystkie.

My idziemy – wystarczy kwadrans później. W lesie jedynie psiaki, ogony po prawdziwkach, robaczywe, muchomory, co z tego że niektóre ładne…

Jesteśmy ogołoceni już od rana. Pewnie, można iść na targ, odkupić prawdziwki, ale jest dziesięć razy drożej.

Co jakiś czas – na chwilę wracamy do futbolu – że przecież możemy szkolić młodzież i będzie jej tyle, że wystarczy na jedenastkę.

Reklama

Tak samo jest z grzybami. Sprzedają teraz takie prawdziwkowe nasionka. Trzeba je wstrzyknąć w glebę, tak z dziesięć centymetrów w głąb, no i czekać, jak z juniorami mniej więcej.

Czekać trzy do czterech lat, taka jest zapowiedź sprzedawców.

Wiecie jak to wychodzi? Jak w “Pinokio”. Mianowicie ktoś temu kłamczuszkowi opowiedział, że jak wsadzi do ziemi pieniążki, no to wyrośnie ich duuużo więcej. Chodziło zdaje się o soldy.

Pinokio zasadził, czekał, i… wyszedł na tym jak Lech Poznań na Rumaku.

*

Nie lubię tego gościa, bo nie potrafi powiedzieć dzień dobry. I drużyny zrobić nie potrafi, choć przecież ma zawodników.

Reklama

Rumak, na zieloną trawkę!

*

Wczoraj byłem w Dolcanie, to Ząbki z Warszawy, ale nie z samej. Lider pierwszej ligi (piłkarze żałują, że liga się jeszcze nie skończyła!!!). No i spotykam kumpla, Jurka Szczęsnego, który jest tam prezesem. Chwalę zespół, a on pięknie ripostuje: “Ostatnio to pochwalili nas w Okręgu, że zespół mamy świetny. A ja na to: zespół to mamy raczej przeciętny. Ale kierownictwo wybitne!”.

*

Jest tam taki trener, Robert Podoliński. Gadamy trochę, pyta czy dalej piszę do Najwyższego Czasu, czyli do Korwina. Ja, że nie, że za mało płacili, ale zaciekawiło mnie że trener piłkarski czyta gazety.
A on: Ojciec zawsze powtarzał, że trzeba znać język wroga.

No więc – bo nie chodziło o ten Czas Najwyższy, to świetna firma – czytajcie. Ł»eby wiedzieć z czym się nie zgadzacie i jakich argumentów użyć, żeby odzyskać świadomość.

*

W tych Ząbkach chciałem upchnąć bramkarza, 190 cm, syn gościa który sprzedaje mi piwo. No i trener pyta: – On z Warszawy? To Szamotulski jeszcze go nie przejął, to jego rewir!
Ja tłumaczę, że szukał treningów u Kazimiery. Ale ten chce 150 za godzinę…
– No to spuścił! Wcześniej brał 300!

Sami widzicie jak ciężko zrobić karierę, jeżeli ojciec nie jest prezydentem, premierem, senatorem, albo milionerem. Przesrane.

*

Oskar Pogorzelec, 19-letni reprezentant Polski z Legii trafił właśnie do Siarki Tarnobrzeg, setnej ligi.
Tak dbamy o talenty. A potem się dziwimy.

Kto dla Legii strzelił gole w sobotę? Estończyk, Gruzin, Portugalczyk i emerytowany Saganowski. A bronił Słowak.

My chcemy rozwijać młody polski futbol?

Ł»ałosne.

*

Aha, jak się zgadało o Szamo, to mówię, że pisze fajną książkę. No a Podoliński: – A będzie o tym jak jechał z psem do Katowic?

Szamo, jesteś legendą!

A mnie cały czas wisisz mega łychę, cwaniaczku.

*

Na najlepszego komentatora TVP wyrasta Jacek Laskowski, mój kolega z dawnego canal plus. Głos doskonały, jak na lekarza z wykształcenia. Ale z zamiłowania to siatkarz, sędzia nawet. No i wyobraźcie sobie, że w czasach kiedy Jacek miał włosy jeszcze, jeździł na zgrupowania siatkarek, to Złotka były wtedy. I rozkochał w sobie całą kadrę! Andrzej Niemczyk opowiadał mi, że dziewczyny kłóciły się między sobą która ma do Jacka prawa. Które, z zazdrości, nie chciały spać razem w pokoju.

Pół pierwszej szóstki ten szatan zwerbował. Może i doprowadził do złota?

No, Jacku, szacuneczek.

*

Meczów opisywać mi się nie chce, tego kto podał z prawej na lewą i czy dostał notę 6 czy 5,5 – ale nie powiem, że nie chciałbym Legii w Lidze Mistrzów. No więc pójdę środkiem pola. Mianowicie opiszę jak asystowałem tejże Legii w Lidze Mistrzów w 1996, weszła wtedy do ćwierćfinału, do najlepszej ósemki w Europie.

Oczywiście, w naszym środowisku wiedzieliśmy, że po 0:0 w Warszawie, na zasikanym ściernisku, rewanż będzie sprzedany. Czy przez sędziów, czy przez naszych liderów, stawialiśmy dwudrogowo: przez jednych i drugich. Bank. Pamiętajcie, piewcy historii – wasi herosi sprzedaliby nawet własną matkę i ojca. I robili to.

My, dziennikarze, tamten ćwierćfinał z Panathinaikosem Ateny (chyba 0:3, podparcie czerwoną na początek) też spędziliśmy fajnie. Mianowicie w szóstkę czołowych postaci (to może będzie zachęta dla aspirantów) udaliśmy się do domu nie całkiem prywatnego w Pireusie. Poznany na mieście Borys, Rusek, zakochał się w naszej piłce kiedyś i obiecał zniżki.

Dochodzimy, lokal faktycznie jest, Borys też. Każdemu daje gratisowy bar, no i po tajemniczej karteczce. Na dziewczynę.

Sześciu nas jest, biorę sześć kartek. Ale w pewnym momencie protestuje kumpel: – Ja mam żonę! Ja nie chcę jej zdradzać!

No i jako kierownik wycieczki mam kłopot. Zostałem z dwoma karteczkami. Koledzy się bawią cyckami, a ja nie bardzo wiem co zrobić, bo przecież nie sprowadzę cnotliwego na drogę zdrady…

Borys mówi: za dwie kartki to należy ci się występ na głównej arenie.

To była naprawdę arena, łóżko wielkości pola karnego, a wokół loże z dziesiątkami widzów.

Ponieważ lubię wygłupy, wdrapałem się na łoże. I nagle zaatakowała mnie jakaś słowiańska piękność. Skuła kajdankami, porwała na mnie ubranie, no i zrobiła klasyczny dosiad. W ręku miała pejcz, zaczęła napieprzać, ale tak sprytnie, żeby nie trafiać…

Nie pamiętam, ile to trwało, ale zabawa, dla widowni, i dla mnie, była naprawdę niezła. Jak schodziłem (a raczej ona schodziła), to czułem się wyluzowany na maksa.

I jak ktoś powie, że to głupie – chyba nigdy nie potrafił się bawić. A że nie każdemu się to spodoba – powiem wam, że jedni zdradzają jawnie, z fasonem, jak ja, a cała ta beznadziejna reszta po kryjomu.

A że komuś się nie spodoba? Jak mówił mój kolega z tamtej imprezy, Lis:
Jak jest wojna, są straty.

Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i ten radziecko-niemiecki.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...