– Powinienem chociaż raz dostać Złotą Piłkę, jednak te wszystkie skandale i głupie okoliczności wszystko zepsuły – powiedział swego czasu o sobie samym Adrian Mutu. Piłkarz bez wątpienia nietuzinkowy, ale też niestroniący od uroków życia. Z głową, która może poradziłaby sobie z kręceniem karuzeli w wesołym miasteczku, ale ze sławą, pieniędzmi i wodą sodową nie miała najmniejszych szans. Teraz jednak wszystkie wybryki i kompromitacje Rumuna schodzą na dalszy plan. Bo Mutu właśnie wraca na afisz. Tym razem jako trener FC Voluntari.
Karierę zawodniczą Mutu zakończył trzy lata temu. Zapamiętać dał się z dwóch powodów. Po pierwsze, naprawdę dobrze grał w piłkę, o czym najlepiej świadczy jego CV. Inter, Parma, Chelsea, Juventus, Fiorentina – wielkie firmy, w których Rumun przeważnie pełnił istotną rolę. Po drugie, był królem skandali, mistrzem niesubordynacji i liderem w ściąganiu na siebie kłopotów. Oba czynniki są zresztą bardzo mocno ze sobą powiązane. Młody Mutu, dopiero wchodzący do poważnego futbolu, miał opinię zdyscyplinowanego i rozsądnego chłopaka. Potem przyszła jednak popularność i wielki hajs, które sprawiły, że kompletnie stracił poczucie samokontroli.
Lista przewinień i wybryków błyskotliwego napastnika jest naprawdę długa. Kłótnie z trenerami, wymyślanie chorób i kontuzji byle tylko wyrwać się na imprezę, noce spędzane w night clubach, niezliczone bójki czy kokaina, za branie której został zawieszony na siedem miesięcy. To wszystko doszczętnie zepsuło wizerunek złotego chłopca, który w szkole zbierał najlepsze oceny i był po prostu skazany na sukces. Mutu z piłkarza potrafiącego swoimi bramkami odwracać losy meczów przerodził się w notorycznie stwarzającego problemy utracjusza, który wymagał całodobowego dozoru. Nic dziwnego, że kolejni trenerzy szybko tracili do niego cierpliwość.
– Musisz być pewny zawodników, których ściągasz. Nie możesz śledzić kogoś przez szesnaście godzin na dobę. Możesz z nim za to rozmawiać, ale tylko pod warunkiem, że jest skoncentrowany oraz silny i prowadzi się jak trzeba. Ale jeśli przychodzi na treningi zmęczony, nie potrafi się skupić i ma wahania nastrojów, to wtedy zaczynasz myśleć, czy aby na pewno wszystko z nim porządku – mówił Jose Mourinho po kokainowej aferze z udziałem Mutu. Z Portugalczykiem Rumun miał zresztą największe przeboje. Swego czasu podczas jednej z ich licznych scysji o mało nie doszło do rękoczynów. Prowodyrem bitki był oczywiście piłkarz, który przyznał, że w dzikim szale wygrażał Mou i prawie go uderzył.
Tutaj przeczytasz więcej o przygodach Adriana Mutu
Kłopoty, które ściągał na siebie Mutu, bardzo często były związane z kobietami. Rumuński napastnik wikłał się w liczne romanse i absolutnie nie przeszkadzał mu w tym fakt, że w domu czekała na niego żona. Najgłośniej było o jego flirtach z Laurą Andresan, gwiazdą filmów pornograficznych. Ta znajomość okazała się zresztą opłakana w skutkach, bo to właśnie Andresan doniosła światu o narciarskich zamiłowaniach Rumuna. Tłumaczenia, że z kokainą nie miał nigdy styczności, a tak naprawdę zażywał leki na potencję, nie przyniosły żadnego rezultatu. Do piłkarza na dobre przykleiła się łatka gościa, u którego śnieg pada o każdej porze roku.
Za zażywanie zakazanych preparatów odpowiedział też, gdy reprezentował barwy Violi. Tym razem wszystko rozbiło się o doping, za który odcierpiał dziewięciomiesięczne zawieszenie, co jeszcze bardziej pogrzebało jego i tak gówniany wizerunek. Ogólnie, sumując wszystkie wyskoki Rumuna, aż dziw bierze, że zawsze lądował na cztery łapy i znajdował sobie nowy klub. Tracił kontrakty sponsorskie, odsuwali się od niego bliscy, ale w piłkę i tak miał gdzie grać. Kwestia umiejętności, które cały czas miał olbrzymie.
Po rozum do głowy Mutu poszedł dopiero po zakończeniu kariery. Trochę wyhamował, uspokoił się i postanowił nadrobić stracony czas. W 2016 roku dostał szansę od Dinama Bukareszt, gdzie pełnił funkcję dyrektora sportowego. Z kolei w październiku ubiegłego roku rozpoczął współpracę z Rumuńskim Związkiem Piłki Nożnej, gdzie był odpowiedzialny za kontakty z krajowymi i zagranicznymi klubami. Jednocześnie cały czas marzył o karierze trenerskiej, na co właśnie przyszła kolej.
FC Voluntari nie jest pierwszym klubem, który negocjował z Mutu. Wcześniej były piłkarz rozmawiał z władzami Concordii Chiajna i Astry Giurgiu, ale w obu przypadkach nie udało się wypracować konsensusu. Z Voluntari było inaczej, bo zespół znalazł się pod ścianą. Po fazie zasadniczej klub wylądował w strefie spadkowej, co było wystarczającym powodem do zmiany szkoleniowca. Mutu wejdzie teraz w buty, które pod drzwiami zostawił Claudiu Niculescu. Rozmiar? Spory, bo zwolniony trener zdobył z Voluntari puchar i superpuchar kraju.
To dla klubu duża inwestycja. Mutu miesięcznie będzie dostawał 9 tys. euro, co sprawia, że wskoczył na podium najlepiej opłacanych szkoleniowców rumuńskiej ekstraklasy. Więcej inkasują tylko Devis Mangia z CSU Craiova i Dan Petrescu z CFR Cluj – po 15 tys. euro. Nawet prowadzący Steauę Nicolae Dica zarabia mniej (8 tys. euro).
Już na starcie Rumun znajduje się więc pod presją. Krótkofalowym celem ma być zapewnienie utrzymania. Jeśli to się uda, wtedy trzymiesięczna umowa automatycznie przedłuży się o kolejny sezon. Według panującej opinii Mutu jest przygotowany do nowej pracy, ale dopiero praktyka pokaże, ile jest w tym prawdy. Z jednej strony, jego dokonania i kluby, w których grał muszą robić wrażenie na zawodnikach z przeciętnej drużyny ligi rumuńskiej. Z drugiej, sprawy pozaboiskowe nadal będą się za nim ciągnąć i raczej nie zmieni tego żadna metamorfoza. Ale o tym Mutu doskonale wie. – Te historie będą chodzić za mną do końca życia. Popełniłem w życiu wiele błędów, nie przeczę, jednak to wszystko jest już za mną. Przecież każdy ma prawo do pomyłek, prawda?
Fot. newspix.pl