Kwiecień za pasem, trzy pełne miesiące meczów, a do dziś – mniej więcej do 20:45 – nie można było powiedzieć, że Grosicki rozpoczął już tegoroczne granie. Dotychczasowe męczarnie Kamila, bo tak to wręcz należy określić, wreszcie zostały przerwane. Gol, asysta i w pierwszej połowie naprawdę obiecujący występ – tak w skrócie można by podsumować jego dzisiejsze zawody. Najważniejsza w tym wszystkim jest jednak iskierka nadziei na lepsze jutro. Dziś bowiem w Chorzowie dostaliśmy pierwszy od wielu tygodni sygnał, że Grosik jednak zamierza dojechać z formą na mundial w Rosji.
Przed starciem z Koreą tegoroczny bilans Kamila, składający się oczywiście z 0 goli i 0 asyst, straszył mniej więcej tak:
– Na 16 meczów Hull wystąpił w 8. Nie tak źle – ktoś pomyśli – w końcu 50 procent…
– Na 1440 możliwych minut zaliczył ledwie 225 – to daje jedynie 16 procent dostępnego czasu..
– Na 16 meczów tylko raz (!) wybiegł w pierwszym składzie, czyli uczynił to w 6 procentach meczów.
Była walka z kontuzją palca, była przedłużająca się rekonwalescencja i mocno przeciętne początki na boisku. Stąd Grosicki potrzebował udanego meczu bardziej niż powietrza. Potrzebował przełamania, punktu zwrotu, od którego wszystko wróci na właściwe tory. I gdzież to miało nastąpić, jeśli nie w drużynie narodowej, w której czuje się jak ryba w wodzie? Nie twierdzimy, że dziś w Chorzowie oglądaliśmy jakiś piłkarski spektakl. Nie uważamy też, że Grosik – by dzisiaj błyszczeć – musiał się wspiąć na jakiś niebywały poziom. Być może nawet celowo Nawałka wstawił go tak dużym wymiarze właśnie na takiego rywala, i to na jednej z trzech najbardziej ofensywnych pozycji, tuż pod bramką Koreańczyków. Jeżeli odbicie Kamila było dziełem przypadku – w porządku. A jeżeli elementem jakiegoś większego planu – jeszcze lepiej. Najważniejsze jednak, że ono po prostu nastąpiło.
Inna sprawa, że większy plan wobec Grosickiego został przecież wdrożony – ma trenować indywidualnie pod okiem specjalisty, by dojść do optymalnej dyspozycji fizycznej przed mundialem. Dziś zresztą było to widać na boisku, bo z całą pewnością nie oglądaliśmy takiego Kamila, jakiego znamy z poprzednich meczów kadry. Być może po części wynikało to z jego ustawienia bliżej bramki przeciwnika, bo w Chorzowie nie rozpędzał się tak, jak to miewa w zwyczaju. Nie wchodził też w tak wiele pojedynków z obrońcami. No i dzisiaj nie mijał jednak swoich przeciwników jak tyczki.
Dziś grał o wiele bardziej stacjonarnie, choć w dobrym znaczeniu tego słowa. Zwłaszcza w pierwszej połowie dobrze się czuł w małej grze z Maciejem Rybusem, a ich wymiany piłek do pewnego czasu siały najwięcej zagrożenia na koreańskim przedpolu. Ponadto imponował precyzją dośrodkowań – posłał dwa ciasteczka na głowę Roberta Lewandowskiego, z czego powinny być dwa gole, ale – jako że nasz eksportowy napastnik to jednak też tylko człowiek – skończyło się na jednym. Potwierdziło się za to, że Grosik dobrze odnajduje się pod linią obrony przeciwnika – dziś nie palił akcji i w odpowiednim momencie potrafił się pokazać. On – tak samo jak Lewy – powinien zejść na przerwę z dwoma trafieniami, bo jednego starcia oko w oko z bramkarzem nie udało mu się wykorzystać. Za to drugie wykończył już tak jak trzeba.
Grosicki i drugi GOL dla Polski #POLKOR 2:0
Via @TVP pic.twitter.com/qnFzNg2p7P— Polska Suwerenna (@SuwerennaPL) 27 marca 2018
Ponadto w meczu z Koreą potwierdziło się wszystko, co o Grosickim już wiemy. Że w pierwszej połowie jest znacznie niebezpieczniejszy, niż po zmianie stron. Dzisiaj po przerwie bardziej szachował swoją obecnością przeciwnika, niż faktycznie go atakował. Widać było, że – oprócz swoich zadań w ofensywie – ma przede wszystkim zaliczyć pełne spotkanie jako jednostkę treningową. Ktoś powie, że to między innymi przez jego bierność byliśmy blisko wypuszczenia zwycięstwa. Inna sprawa, że przecież rozkład efektywności Kamila jest czymś powszechnie znanym. Dość napisać, że na przestrzeni ostatnich dwóch lat w reprezentacji wypracował dla niej 10 goli (4 bramki, 6 asyst), z czego aż dziewięć w pierwszych 45 minutach. Dziś, wobec wspomnianych zaległości fizycznych, było aż nadto widać, jak po przerwie z minuty na minutę zwyczajnie gasł.
Potwierdziło się także, że u Nawałki Grosicki to zupełnie inny człowiek. W podłogę wgniata następująca statystyka – przed obecnym selekcjonerem rozegrał z orzełkiem na piersi 22 mecze, w których ani razu nie trafił do siatki i zaliczył 3 asysty. A u Nawałki w 34 meczach strzelił 12 goli i dołożył 14 asyst. Rzecz jasna rozumiemy, że w międzyczasie dorósł i zaczął grać w większym wymiarze czasowym, ale – no halo! – wcześniej średnio wypracowywał reprezentacji gola raz na ponad 7,3 meczu, a teraz robi raz na 1,3 meczu. Różnica jak między piłkarzem słabym i dobrym.
I właśnie tu upatrywalibyśmy największej nadziei, że Grosik w Rosji jednak będzie najlepszą wersją samego siebie – bo ponownie zadba o to Nawałka. Raz, ewidentnie ma na tego piłkarza pomysł. Dwa, pomiędzy nimi jest ewidentna chemia, co widać po liczbach Kamila (nawet tych w dzisiejszym meczu). Trzy, selekcjoner już przecież wcielił w życie plan naprawczy dla swojego skrzydłowego. I, najważniejsze, cztery – w dzisiejszym spotkaniu załatwił mu jakże potrzebne przełamanie. Wśród porażającej bryndzy na reprezentacyjnych skrzydłach jest nam cholernie miło przywitać Grosika ponownie wśród żywych. A tym bardziej we wreszcie zwycięskim meczu.
Fot. FotoPyK