Wpływ poziomu sportowego na zainteresowanie piłką nożną w Polsce jest przeceniany. Taki wniosek należy wysnuć po wnikliwej obserwacji dotyczącej frekwencji, liczby sponsorów, zainteresowania mediów i kibiców. Ale przede wszystkim – taki wniosek można wysnuć, analizując kierunek zmian zaproponowany przez Ekstraklasę SA. Zmiany dotyczące rozgrywek, o których szeroko pisaliśmy w ubiegłym tygodniu wydają się dość niewielkie – z prawdziwie istotnych reform co do rozgrywek najwyższej ligi można wymienić właściwie jedynie powiększenie grona spadkowiczów o trzecią drużynę od końca. Zdecydowanie głębsze są zmiany w I lidze i właśnie one najwięcej mówią o planach polskiego środowiska piłkarskiego na kilka najbliższych lat.
Wstępny projekt zakłada bowiem baraże na kształt angielskiej Championship – spotkania trzeciej drużyny tabeli z szóstą oraz czwartej z piątą, następnie wielki finał o awans do krajowej elity. Już sam fakt dodania tego typu meczów do kalendarza to istotna zmiana, ale ważniejsze wydają się obostrzenia dotyczące spełniania nowych, bardziej wymagających warunków licencyjnych. – Nie pozwolimy na kolejną Sandecję – słyszy się w kuluarach, nawiązując do przeciągającej się banicji Sączersów z dala od własnego nowosądeckiego stadionu.
Czysto teoretycznie więc: możliwa wydaje się sytuacja, w której niezależnie od wyniku barażowych spotkań, do Ekstraklasy awansuje szósty zespół I ligi – wystarczy by trzy drużyny, które skończyły ligę wyżej, nie zdołały przebić się przez sitko Komisji ds. Licencji Klubowych. Wyobraźmy sobie ligę za dwa lata – rywalizują w niej m.in. ŁKS, Widzew, GKS Tychy, być może GKS Katowice, już z łopatami wbitymi w teren budowy nowego stadionu, do tego Stal Mielec, Podbeskidzie Bielsko-Biała… Ale oprócz nich przecież wciąż będą i ci, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Ci z prowincjonalnych stadionów straszących rdzą, ci z mniejszych miejscowości, w których nikt nigdy nie myślał o montażu profesjonalnego oświetlenia, ci z klubów, w których całościowy budżet wygląda gorzej, niż budżet niejednej ekstraklasowej akademii.
Nie raz, nie dwa i nie dziesięć razy okazywało się, że poziom sportowy na przestrzeni całego sezonu nie musi być związany ani z wysokością, ani z terminowością wypłat, ani tym bardziej z infrastrukturą czy zainteresowaniem kibiców w danym mieście. Najświeższy przykład, oczywiście z niższej ligi, ale doskonale oddający wszystkie te zależności – Drwęca Nowe Miasto Lubawskie wygrywające trzecią ligę, wyprzedzając i ŁKS, i Widzew. Niewiele brakowało, by na czwartym poziomie rozgrywkowym zostały dwa kluby z trzeciego największego miasta w Polsce, z budżetem kilku, albo i kilkunastokrotnie wyższym od ligowych rywali, z regularnie zapełnianym stadionem (no, stadionem i trybuną), rzeszą fanów i zdywersyfikowanym dzięki obecności armii sponsorów portfelem. A to dlatego, że wyższy poziom sportowy zaprezentowała grupa chłopaków grających na prowincji, opłacana przez ekscentrycznego szefa Finishparkietu, na małym stadionie bez jakiejkolwiek “bazy”.
Jeśli uznalibyśmy, że poziom sportowy jest absolutnie najważniejszy, poza nim nie liczy się nic – dzisiaj wiceliderem II ligi nie byłby ŁKS, dzisiaj w zarządzie stowarzyszenia reprezentującego II ligę na wzór Ekstraklasy SA nie zasiadałby prezes ŁKS-u, zresztą jeden z pomysłodawców szukania sponsorów dla II ligi w taki sposób. Prawdopodobnie pierwszego meczu rundy rewanżowej nie transmitowałoby lokalne TVP, które pokaże na antenie starcie MKS-u Kluczbork z ŁKS-em właśnie. Na czele frekwencji w II lidze znalazłby się inny klub, a nie ŁKS ze średnią grubo ponad dwukrotnie wyższą niż trzeci w tabeli liczby widzów GKS Jastrzębie. Drwęca, już bez sponsora w postaci Finishparkietu, walczy o życie w III lidze i naprawdę trudno oczekiwać, by lepiej radziła sobie poziom wyżej, grając w najlepszym wypadku na oddalonym o 60 kilometrów stadionie w Grudziądzu.
Żeby była jasność – jeszcze większą przepaść stworzyłoby takie porównanie, gdyby w “licencyjnym eldorado” na krzywdzie Drwęcy skorzystał nie ŁKS, a Widzew. Jeśli wyobrazimy sobie, że zamiast 15 tysięcy karnetów w klubie z budżetem zabezpieczonym na kilka sezonów do przodu, mamy garstkę kibiców z Nowego Miasta w Grudziądzu, obserwujących grę bankrutującego i zdziesiątkowanego zespołu… Cóż, idzie się wyleczyć ze stawiania poziomu sportowego ponad wszystkie inne okoliczności, tym bardziej, że z nowomiejskiej szafy wypadają kolejne trupy, jak choćby zwierzenia piłkarzy o gnojeniu ich przez byłego już właściciela.
To wbrew pozorom nie jest łatwe zagadnienie. W sporcie sprawa jest oczywista – szybszy, mocniejszy, silniejszy wygrywa. Ale piłka nożna na profesjonalnym szczeblu to przecież już przede wszystkim biznes, w drugiej kolejności sport. Dlatego propozycje ujemnych punktów za opóźnienie transmisji telewizyjnej, co przecież nic wspólnego ze sportem nie ma. Dlatego ujemne punkty za kreatywne omijanie podatków czy nieścisłości w raportowaniu o stanie zadłużenia. Dlatego licencyjne nadzory nad tymi, którzy mają niewystarczające oświetlenie dla ekipy transmisyjnej. Najtrudniejsze jest przyznanie się przed samym sobą – tak, to już bardziej biznes niż sport. Jest na to tysiąc dowodów z ograniczaniem wynagrodzeń przez Komisję Licencji na czele. A jeśli już się przyznamy…
Dla ŁKS-u czy Widzewa awans z uwagi na licencyjne problemy Drwęcy byłby korzystny w oczywisty sposób. Ale jeśli spojrzymy szerzej – gigantyczny zastrzyk marketingowy, medialny i organizacyjny dostała cała II liga. Ba, na decyzji Komisji skorzystali sami kibice z Nowego Miasta Lubawskiego, którzy nadal mogą oglądać mecze u siebie a nie w Grudziądzu.
Wróćmy teraz do I ligi według reformy. Jest rok 2020. Pierwsze dwa miejsca otrzymują awans do Ekstraklasy, na miejscach barażowych znajdują się z kolei Górnik Łęczna, otwarcie proponujący powrót na stadion w Lublinie, Pogoń Siedlce oraz Wildowianka Wildowice, o której wiadomo, że nie płaci od 3 miesięcy. Na szóstym miejscu jest zaś Widzew. Szósta siła ligi według poziomu sportowego, ale jednocześnie marka, która ożywi Ekstraklasę. Wyobrażam sobie kontrowersje, gdy Komisja ds. Licencji Klubowych odrzuca jeden po drugim wnioski zwycięzcy barażowych meczów oraz drużyn z kolejnych miejsc, jednocześnie nie mając żadnych obiekcji w stosunku do Widzewa. Ale wyobrażam sobie też kolejny sezon Ekstraklasy z udziałem Wildowianki oraz kolejny sezon z udziałem Widzewa.
Ekstraklasa kierunkiem reform podąża w stronę ligi, gdzie stabilność finansowa, zaplecze infrastrukturalne oraz w dalszej kolejności marketing czy liczba kibiców, będą wyceniane niemal na równi z poziomem sportowym. Zastanówmy się – ile straciłaby liga, gdyby Górnik Zabrze skończył ubiegły sezon na trzecim miejscu? Nie chodzi tylko o szaloną frekwencję w Zabrzu, chodzi też o frekwencję w Warszawie, gdy przyjeżdża Górnik, o frekwencję w Poznaniu, o frekwencję w Płocku. Jak mocno plulibyśmy sobie w brodę, gdyby zamiast 20 tysięcy kibiców Górnika w Zabrzu w telewizji pokazywano 800 osób z Nowego Sącza w Niecieczy?
Może się mylę, ale dopuszczenie do gry o awans nawet szóstej drużyny I ligi przy jednoczesnym zaostrzeniu progu wejścia, to jasny sygnał – chcemy kolejnych Górników, nie kolejnych Sandecji. Brutalne, może nawet aroganckie, ale chyba i dopingujące do działania. Już dziś słychać, że w klubach z górnej połowy tabeli I ligi zaczyna się debata – kiedy, w jaki sposób, na jakich zasadach dostosowywać stadiony. Jeśli prawdą jest to, co w felietonie na portalu 2×45 napisał Janekx89 – w Rakowie właściciele klubu chcą nawet powalczyć w wyborach samorządowych o władzę w Częstochowie, by dopiąć inwestycje związane z przystosowaniem stadionu przy Limanowskiego do wymogów Ekstraklasy.
Pozostaje pytanie – czy straci na tym poziom sportowy? Odpowiedzią jest włączenie dowolnego meczu Ekstraklasy. Poziom sportowy już za wiele stracić nie może.
A jeśli mamy do wyboru fatalne danie zapakowane w pachnące papiery i owinięte prześliczną wstążką, bądź niemal tak samo fatalne danie na plastikowym zapleśniałym talerzyku… Skoro nie bardzo możemy się ekscytować wyczynami piłkarzy, to niech chociaż cała reszta będzie na najwyższym poziomie – od księgowych, przez groundkeeperów, aż po prezesów.