Reklama

Dopiero w Serie A stałem się piłkarzem

redakcja

Autor:redakcja

12 lutego 2018, 12:04 • 13 min czytania 22 komentarzy

Grudzień 2013. Paweł Jaroszyński, rezerwowy Cracovii, zwiedza San Siro jako kibic. Swojej narzeczonej mówi: kiedyś tu zagram. Grudzień 2017. Paweł Jaroszyński debiutuje w Serie A z Interem Mediolan na rzeczonym stadionie.

Dopiero w Serie A stałem się piłkarzem

Do Włoch jechał w nieznane, ale nie przepadł i ma coraz mocniejszą pozycję w Chievo. Reprezentacja Polski od lat ma problemy z lewą obroną – Paweł może być ciekawą alternatywą.

Jaroszyński to chłopak trochę jak nie ze swojego pokolenia. W wieku 23 lat wziął ślub. Liczy, że niebawem rodzina mu się powiększy. Marzy o domku pod miastem, nie wyobraża sobie po skończonej karierze mieszkania poza Polską. Szanuje to, co ma, bo – jak sam mówi – gdyby nie piłka, zapewne pracowałby w kopalni.

Zapraszamy.

***

Reklama

Paweł, najpierw pytanie, które nurtuje wszystkich kibiców w Polsce.

Słucham.

Co robił Popek u ciebie na weselu?

To był duży, mający kilka sal dom weselny połączony z hotelem. Popek też tam był, ale na innym weselu. Zrobiliśmy sobie tylko zdjęcie.

po

Słuchasz jego muzyki?

Reklama

Ja dosłownie wszystkiego słucham. Jeśli chodzi o hip-hop, to najczęściej Palucha. Przed meczami, przed treningami, po treningach. Wszystkie jego płyty jeżdżą ze mną w aucie. Lubię ten styl, ma też zawsze dobry bit. Ale lubię też na przykład klasyczny polski rock – Dżem, Perfect.

Disco polo?

Pewnie, lubię Zenka Martyniuka. Jak kogoś zapytasz o disco polo, to niby nie słucha, niby się z tego śmieje, a przychodzi co do czego, to wszyscy znają teksty i każdemu nóżka chodzi (śmiech) Nie dajmy się zwariować. Wiadomo, że to gatunek wybitnie imprezowy.

Wasz ślub musiał być niezłym szaleństwem organizacyjnym – wesele miałeś w przeddzień młodzieżowego Euro.

Organizacja spadła na Patrycję, moją ówczesną narzeczoną, dzisiejszą żonę, a także na rodziców. Tylko na papierze to wygląda tak, że termin mógł czemuś zaszkodzić. Oddzieliłem wszystko grubą kreską. Nie chcę powiedzieć, że na ślubnym kobiercu myślałem o Euro, a przed oczepinami poszedłem pobiegać, ale tak, pamiętałem o co za chwilę będę walczył.

To ani jednego kielicha nie wypiłeś na weselu?

Nie. Niestety nie.

Nikt nie potraktował cię staropolskim zaklęciem “ze mną się nie napijesz?”

Zaskoczę cię, ale wszyscy byli wyrozumiali, zdawali sobie sprawę co mnie za chwilę czeka. Powiem tak: nie oszczędzałem się w tańcu i wszystkich weselnych zabawach. Z każdym pogadałem, z każdym zrobiłem zdjęcie. Pan młody ma więcej obowiązków, niż wypić zdrowie panny młodej.

Ale brak podróży poślubnej Patrycji będziesz musiał wynagrodzić.

No tak, nie było kiedy, zbyt napięty grafik. Może w najbliższe lato zabiorę ją na fajne wakacje.

Przy ślubie większość organizacji spadła na Patrycję. A jak dzielicie się obowiązkami w domu? Czytałem wywiad z tobą z czasów krakowskich, gdzie opowiadałeś o niechęci do ścierania kurzy.

Teraz obowiązki domowe też spadły bardziej na Patrycję. Może się trochę rozleniwiłem po ślubie, ale po treningach mam zajęcia dodatkowe, więc zamiast ścierać kurze, szlifuję coś w boiskowym warsztacie. Nie znam też jeszcze tak języka, żeby swobodnie rozmawiać, więc jak trzeba coś załatwić w urzędzie albo w banku, posiłkuję się żoną. Ale odkurzacz mnie nie parzy. Jak trzeba, pomogę.

Ty jesteś trochę jak nie ze swojego pokolenia. 23 lata i już po ślubie. Dzisiaj rzadko spotykane.

Wiem, że nieczęsto młode osoby decydują się na małżeństwo, ale nie czułem potrzeby, żeby to odwlekać. Skoro byłem przekonany, że chcę założyć rodzinę, to jaki sens czekać? Powiem więcej: w niedalekiej przyszłości mam nadzieję, że pojawią się dzieci. Dopiero trzeba się będzie uczyć życia, ale choćby wtedy nie wiem jak było ciężko, każdemu powiem, że wszystko układa się tak, jak to sobie wymarzyliśmy.

Długo znacie się z Patrycją?

Od dziecka. Pochodzimy z tej samej miejscowości, chodziliśmy do tej samej szkoły, choć do równoległych klas. Mamy wspólnych znajomych, więc od najmłodszych lat widywaliśmy się też poza szkołą. Urodziny, różne okazje – każdy wie jak to jest. Pięć lat temu zaczęliśmy spotykać się poważniej.

To pierwsza miłość?

Nie. Ale ostatnia.

Miałeś stres przed pierwszą randką?

Pojechaliśmy paczką znajomych nad jezioro na kilka dni. Wyszło tak, że każdy był w parze, tylko ja i Patrycja byliśmy singlami. Mieliśmy wspólny pokój… tak się zaczęła bliższa znajomość (śmiech). Trochę nas wyswatali. Jak widać mieli nosa. Nie mieliśmy wątpliwości przed zamieszkaniem razem, nie mieliśmy przed wspólnym wyjazdem do Krakowa, nie mieliśmy przed ślubem.

Ale podobno macie zupełnie inne charaktery.

Klasyczne spotkaniu żywiołu z ostoją spokoju. Jestem domatorem, nie skoczę na bungee, nie kręci mnie skok ze spadochronem, nawet samochodem szybko nie jeżdżę. Patrycja jest bardziej wybuchowa, ekspresyjna. Wiadomo, przeciwieństwa się przyciągają, poza tym jest trochę tak, że się uzupełniamy. Ja pilnuję, żeby nie odleciała, ona żebym nie przyrósł do fotela.

Mówisz, że samochodem się nie ścigasz, ale gokarty to twoje hobby.

Na pewno lubię się pościgać z chłopakami, to fajna zabawa, ale na torze, w kontrolowanych warunkach. Nie staję na czerwonych światłach z myślą, żeby wyprzedzić faceta obok. W Krakowie nie urządzaliśmy sobie z chłopakami nocnych rajdów.

W związku idzie się na kompromisy. Do czego szalonego namówiła cię Patrycja?

Do Włoch mnie wyciągnęła (śmiech).

Serio miała tak wielki wpływ na twój wyjazd?

Śmiechem żartem. Nawet teraz, jak siedzimy wieczorami i rozmawiamy, to mówię, że wszystko fajnie, ale jednak nie ma to jak w domu. Polska to Polska. Najlepiej tam się będę czuł. Na pewno nie zostanę za granicą, czy we Włoszech czy gdziekolwiek. Zawsze Polska będzie na pierwszym miejscu i nie wyobrażam sobie po skończeniu kariery żyć gdzie indziej.

Pytanie czy Patrycja myśli podobnie, skoro dziesięć lat mieszkała we Włoszech.

W tej sprawie nie ma wyjścia.

Jak mówisz, że jesteś spokojny, to ci wierzę, bo czytałem twój wywiad sprzed dwóch lat, a tam twoje cele: “Domek pod miastem, dwoje dzieci i spokojna emerytura”.

Co życie przyniesie to przyniesie, trzeba się skupiać na tym, co jest teraz. Ale ostatnio kolega z Łęcznej wysłał mi snapa: siedział w domu przy rozpalonym kominku, za oknem śnieg, działeczka. Ciepło mi się zrobiło. Zacząłem myśleć jaki bym sobie kominek wstawił, co na działce chciałbym postawić, jakiego grilla (śmiech). Takie rzeczy nasuwają mi się na myśl, ale co ma być to będzie. W tym momencie nie wiem jeszcze co bym chciał robić po skończeniu kariery, mam na znalezienie pomysłu czas, ale już powoli zabezpieczam siebie i rodzinę pewnymi inwestycjami. Na razie idzie tak, że rok po roku na sercu robi się lżej.

Zostawiasz futbol przed progiem czy rozmawiacie z żoną o meczach?

Temat piłki codziennie jest żywy w domu. Patrycja to najbliższa mi osoba. Jak mnie coś boli, jak potrzebuję się wyżalić, ponarzekać, zrzucić balast z serca, to z nią o tym rozmawiam. Patrycja jest też taka, że w zbiera wszystkie opinie i recenzje na temat mojej gry. Wszystko czyta. Ja zachowują do tego dystans, wychodząc z założenia, że najważniejsze jest to, co pokazuję na treningach i co mówi trener. To jest numer jeden, nie czy ktoś wystawi mi taką albo inną ocenę. Od odprawy do odprawy, od treningu do treningu, od meczu do meczu, patrzeć tylko do przodu.

Ale skoro Patrycja zbiera recenzje, to o nich rozmawiacie.

Jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam. Czasem nawet mówię: dobra, daj spokój, nie chcę do tego wracać, już mnie to nie interesuje, tylko następny mecz.

Myślenie już teraz o tak odległych sprawach, jak sportowa emerytura, wzięło się również stąd, że twój tata, choć nawet grał w Ekstraklasie, po zawieszeniu butów na kołku musiał iść do pracy w kopalni?

Porównywanie mnie z nim nie jest do końca wobec niego uczciwe. Tata grał w innych, trudniejszych czasach, jego perspektywy nie były takie kolorowe. Nie miał możliwości wyjazdu do Serie A, nie miał możliwości wczesnego debiutu w Ekstraklasie. Brał ślub w podobnym wieku co ja, wtedy pojawiliśmy się ja, potem brat. To zmieniło jego postrzeganie na układanie sobie życia. Miał oferty z wyższych lig, ale został z mamą w Łęcznej. Zakotwiczył w Górniku. Tak to się poukładało, na pewno ta praca nie była jego marzeniem, ale umożliwiła, by jego synowie mogli rozwijać swoje pasje i marzenia. Jestem mu bardzo wdzięczny.

Najlepsze rady, jakie od niego otrzymałeś?

Dwie. Pierwsza – musisz wyjechać z Łęcznej. Druga – musisz wyjechać z Krakowa. Rzeczywiście patrząc na to, jak funkcjonuje dziś Górnik, był to dobry krok. Później, patrząc na to jak pozmieniała się kadra Cracovii, wybrałem właściwy moment na wyjazd. Być może bym ugrzązł, być może nie grał. A tak walczę o swoją przyszłość we Włoszech.

To rady piłkarskie, byłego piłkarza do gołowąsa stawiającego w futbolu pierwsze kroki. A rady ojcowskie, życiowe?

Sodówka. Widział ją u wielu zawodników. Przestrzegał mnie przed tym.

Widziałeś u siebie ryzyko sody?

Czasem przeznaczyło się więcej na pierdółki, fajne buty, dobry zegarek. Ale zawsze w tym wszystkim mimo wszystko udawało się zachować rozsądek. Nie chodzi też o to, żeby sobie odmawiać wszystkiego, żeby codziennie kłaść się spać o dwudziestej. Czasem wyjdziesz z chłopakami, z dziewczyną, narzeczoną. Po meczach zdarzało się piwo, teraz też wieczorem z żoną wypijemy lampkę wina. Nie chodzi o to, żeby być mnichem, tylko żeby inne sprawy nie przyćmiły rozwoju piłkarskiego. Można za wiele stracić w łatwy sposób. Gdybym nie odpuścił sobie kiedyś kilku imprez, kilku zarwanych nocy, nie byłbym tu, gdzie jestem. Nie odbiło mi i mam nadzieję, że nie odbije. Patrząc na rodziców, chciałbym powtórzyć ten model rodziny. Dokładnie się nie da, ale pewne podejścia i wartości podzielać. Wszyscy byliśmy szczęśliwi. Jak mi i Patrycji powiedzie się tak jak rodzicom, to będzie fajnie.

Na jakie wartości kładli nacisk twoi rodzice?

Rodzina. Wiara. Odpowiedzialność. Pracowitość. Systematyczność. Punktualność. Wszystko składa się w jedną całość. Jest lżej człowiekowi, jak pewnych zasad przestrzega. Gdyby nie te zasady wpojone w dzieciństwie, to może nie chodziłbym codziennie na treningi, może bym odpuszczał, może poszedł na pięć imprez z rzędu. Różne rzeczy do głowy przychodziły, ale gdzieś to, co wtedy wypracowałem sobie za młodu, wciąż kontynuuje. I jest mi z tym dobrze.

Ale nie malujmy laurki. Nikt w nią nie uwierzy. Zawiodłeś kiedyś rodziców? Dostałeś lanie?

Pewnie że dostałem w tyłek. Mało było takich przypadków? Oczywiście, że tak. Kurde, ile razy jedynki do domu przynosiłem. W gimnazjum takie jaja odpalaliśmy, że mój zeszyt w połowie składał się z uwag. Nie jestem święty i nigdy nie byłem.

To co za jaja odpalaliście?

Tłukliśmy się na basenach, na w-fach… Wiesz co, aż wstyd wspominać. Wyszumiałem się. Koniec! Może kiedyś ci opowiem.

Sam na sobie się kiedyś zawiodłeś?

Wiele razy. Może jestem zbyt wymagający wobec siebie jeśli chodzi o piłkę. Nigdy nie byłem supertalentem. Od młodziaka musiałem walczyć o swoje i udowadniać, że jestem lepszy od tego, który gra. Tak było w każdym klubie, w każdej drużynie. Jak mi coś nie wyjdzie, kipię ze złości, a czasami z niemocy. Wtedy ściska tak, że płakać się chce. Ale trzeba wstać, podnieść głowę, walczyć o swoje. Udaje mi się przekuć porażki w podwójną motywację. To tak jak wtedy, gdy złamałem nogę. Nie było kolorowo. Ale po swojemu tłumaczyłem sobie całą sytuację.

Czułeś strach? Niejednemu kontuzja na tym etapie połamała karierę.

Na pewno wtedy czułem największy strach. Gdzieś szukałem winy nie u siebie, u innych. Pojawiały się czarne myśli. Kurde, a jak się nie zrośnie dobrze? Jak nie wrócę do pełni sprawności? Ale strach może trwać dzień, tydzień, rok, kilka lat – zawsze tyle, na ile mu się pozwoli. Odbyłem wiele rozmów motywacyjnych, można powiedzieć – wychowawczych. To był paradoksalnie kształcący czas. “Nie załamuj się” to taki oklepany frazes, który łatwo rzucić. Znacznie trudniej takiego podejścia się nauczyć. Czysto technicznie, jak takie myślenie wprowadzić w życie? Teraz to wiem. Patrzeć na każdy dzień, a potem następny. Ważnym czynnikiem sprawiającym, że wszystko póki co wszystko idzie po mojej myśli jest to, że otaczam się naprawdę fajnymi ludźmi. Nawet rola agenta w tym momencie nie ogranicza się do tego, żeby wynegocjować kontrakt, pojechać załatwić sprawę w klubie. Jesteśmy na stopie przyjacielskiej. O każdej głupocie możemy porozmawiać.

Patrycja na ciebie nakrzyczy. Dzwonisz w środku nocy?

(śmiech). Nie popadajmy w skrajności, ale jak jest problem, mogę dzwonić o każdej porze.

Czego się dzisiaj najbardziej boisz?

Powrotu do Ekstraklasy. Moja drabina celów sięga znacznie wyżej i nie chciałbym schodzić o stopień niżej, tylko piąć się w górę.

Gdyby nie piłka, czym byś się zajmował?

Zadaję sobie to pytanie zawsze, gdy mam doła, bo coś nie wyszło na treningu czy meczu. Kurde, co bym robił gdy nie piłka? Jak to dobrze, że ją mam, bo na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Patrząc na okolicę, z której pochodzę, pewnie jak większość kolegów poszedłbym pracować do kopalni. Słowa podziękowania rodzicom, trenerom, bo gdyby nie te osoby, nie mógłbym realizować marzeń.

Kto jest lepszym trenerem – Mirosław Tarkowski (pierwszy szkoleniowiec Pawła – przyp. red.) czy Rolando Maran (szkoleniowiec Chievo – przyp. red.)?

(śmiech). Nie wiem jak trener Maran pracowałby z tak młodymi piłkarzami, nie wiem jak trener Tarkowski poradziłby sobie z Chievo. Na pewno trener Tarkowski miał świetne podejście do nas, dzieciaków. Potrafił zapalić w nas iskrę do piłki, nauczył nas wygrywać, rozwinął nas w sensie ogólnym. Trener Maran jest wybitnym taktykiem. Dzięki niemu jestem bardziej świadomy tego gdzie biegam na boisku, jestem mniej chaotyczny. Maran duży nacisk kładzie na indywidualne treningi, przeznaczone dla konkretnych pozycji, czasem też formacje pracują oddzielnie. Jest też dobrym psychologiem, potrafi wprowadzić trochę koniecznego rozluźnienia. Dzisiaj idziemy na kolację całą drużyną, do tego sztab szkoleniowy i działacze.

Jaką najlepszą radę dostałeś od Marana?

Pracuj tak jak pracujesz, a dostaniesz szansę. Pół roku czekałem, ale warto było czekać. Powiedział mi też, że przyjeżdżając do Serie A, nie byłem jeszcze piłkarzem, a teraz już nim jestem. Odpowiedziałem mu, że na razie jestem tylko giocatore. Calciatore to piłkarz, giocatore to gracz, kopacz. Zaczęliśmy się śmiać.

Pamiętasz gdzie byłeś 19 grudnia 2013?

Odwiedziłem Patrycję w Mediolanie. Jest milanistką, więc kupiliśmy bilety na zwiedzanie San Siro. Stałem na trybunie. Podziwiałem stadion. I powiedziałem jej:

– Kiedyś tu zagram, zobaczysz.

Minęło kilka lat. I wyszedłem nie na trybunę, ale na boisko przy dziesiątkach tysięcy ludzi.

2

Niezwykła klamra, że akurat na tym stadionie debiutowałeś w Serie A.

Jadąc na ten mecz nawet nie myślałem, że mogę wejść. Ot, kolejna wycieczka. Gdzie by mnie na Inter wpuścił?! Ale dziesięć minut do końca trener woła: Jaro, rozgrzewka. Zrobiłem trzy przebieżki. Jaro, wchodzisz. Ja oczy jak złotówki. Biegnę do ławki, przebieram się w ekspresowym tempie, żeby zdążyć wejść (śmiech). Potem spiker wywołuje moje nazwisko. Dreszcze.

Dopiero po meczu Patrycja mi przypomniała: pamiętasz co wtedy mówiłeś? Jeszcze mi zdjęcie pokazała. Zdałem sobie sprawę, że marzenia się spełniają. Trzeba tylko cierpliwości i wytrwałości.

Trzy minuty z Interem to fajna historia, ale z całym szacunkiem, ja też w tym czasie meczu bym nie zawalił. Gdy Maran wystawił cię od pierwszej minuty, był to zupełnie inny kaliber odpowiedzialności i zaufania.

Duma mnie rozpierała. Jak tylko usłyszałem swoje nazwisko na odprawie, pomyślałem: jestem trenerze. Jestem gotów. Na rozgrzewce czułem się obco, był stres, ale z pierwszym gwizdkiem wszystko puściło. Idzie się na żywioł. I udało się zachować koncentrację. Nie było tragedii w żadnym z meczów, w którym grałem. Pokazałem trenerowi, że warto na mnie stawiać.

Z Juve miałeś najlepsze noty w Chievo. Powinieneś mieć jeszcze asystę, ale Cacciatore zawalił.

Dziewięćdziesiąt minut z Juve. Już przybijanie piątek z Higuainem i Buffonem to dla takiego chłopaka jak ja przeżycie. Widziałem ich w telewizji podczas mundiali i Ligi Mistrzów. Mogłem tylko pomarzyć, że ich spotkam. A tutaj wychodzimy razem grać. Fajnie się na sercu zrobiło, że dobrze zagrałem, ale to jeden mecz. W przeciągu całej kariery, nikt tego meczu nie będzie pamiętał, tylko to, co po nim. Trzeba robić swoje.

Zmieniłeś w ostatnich miesiącach postrzeganie tego, co możesz osiągnąć?

To takie śmieszne, ale w pierwszej chwili myślałem, żeby nie przeszkadzać. Teraz wiem, że mogę pomagać.

Ktoś ze sztabu Nawałki już się z tobą kontaktował? Nigdzie nie mamy większej posuchy, niż na lewej obronie.

To nie jest tajemnica, miałem telefon. Zwykła rozmowa co słychać, jak się czuję, żadnych deklaracji. Co przyniesie czas, nie wiem. Ale oczywiście, że każdy piłkarz marzy o mundialu. Kto by nie marzył? Napędza mnie to marzenie. Jeszcze niektórym napsuję krwi.

Leszek Milewski

Fot główne. FotoPyK. Pozostałe: FB piłkarza

Najnowsze

Weszło

Komentarze

22 komentarzy

Loading...