Bogusław Cupiał udzielił wywiadu Rzeczpospolitej. To zawsze cenny materiał dziennikarski, bo robi to nawet rzadziej niż od święta. Zwykle ciężko się do niego zbliżyć, nie mówiąc o tym, by zamienić choćby słowo. W rozmowie Stefana Szczepłka pada kilka informacji istotnych i ciekawych. Jak to, że jesienią Cupiał ponownie zabiegał o zatrudnienie Dana Petrescu, że w perspektywie nowego sezonu myśli o Adamie Nawałce. A przede wszystkim, że nie zamierza wycofywać się z finansowania klubu. Choć jednocześnie potwierdza nasze wszystkie, odwieczne przypuszczenia. Graniczące z pewnością, że ostatnie lata niczego Cupiała nie nauczyły.
Z jednej strony dał Wiśle 15 lat stabilizacji i sukcesów w kraju. Kibiców z Krakowa w szerszej perspektywie spotkało coś lepszego niż fanów któregokolwiek klubu w Polsce. Z drugiej jednak Cupiał nie jest i nigdy już nie będzie „polskim Abramowiczem”. Kimś, kto sypie groszem jak z rękawa, bo ma mu to zapewnić sukces. Nie ma w sobie nic z cech tego typu inwestora. Nigdy nie wyjdzie z niego biznesowe wyrachowanie i umiejętność liczenia kasy. Własnej kasy – tej z TeleFoniki, która jest jego oczkiem w głowie. Tutaj fragment:
To się opłaca czy pan to lubi?
– Bardzo lubię, ale nie jestem filantropem. Każdy interes musi się co najmniej bilansować. A w Wiśle różnie bywa. W praktyce wygląda to tak, że 100 proc. akcji Wisły ma Tele-Fonika, a ja jestem jej właścicielem. Kiedy więc Wisła ma dług wobec mojej firmy, to musi go spłacić, żebym nie tracił.
Wspomniał pan o długach. Czy klub ma je wobec pana?
– Ma, ma. Raz mniejszy, raz większy, ale ma i liczy się go w milionach złotych. Tych milionów jest dziś bardzo dużo.
Cupiał – rozsądnie z punktu widzenia biznesmena – nigdy nie spuści tego ręcznego hamulca. Cokolwiek Wisła zarobi, zawsze będzie musiała zwrócić. Tych pieniędzy się nie reinwestuje. Nie ma sensu pytać: „a gdzie kasa z transferu zawodnika XY?”. Jak to gdzie? Wiadomo. Dawno już na kontach TeleFoniki. Niekończący się kredyt wobec firmy właściciela nie jest z gumy. Ma się spłacać, a nie zwiększać, choć i tak zawsze pozostanie długiem, bo tu nie tak łatwo wyjść na prostą. Cupiał na bieżąco trzyma rękę na tym kurku. Raz lekko popuści, ale za chwilę przykręci. Wisła jest w stanie permanentnego zadłużenia wobec własnego szefa.
I trudno podejrzewać, że jeszcze kiedyś poniesie go piłkarski entuzjazm inwestowania.
Co być może znacznie gorsze, w tej samej rozmowie potwierdza to, o czym wszyscy od lat wiedzą, choć ciągle mamią się opowieściami o budowie piłkarskiej akademii i szkoleniu młodzieży. Cupiał nie zamierza tego robić. Nigdy nie dostrzegł w tym sensu biznesowego, ani piłkarskiego. Czuje tylko stratę:
– Wisła też kiedyś słynęła ze zdolnej młodzieży. I Ajax Amsterdam też. Ale czasy się zmieniły. Wyszkolenie młodego zawodnika kosztuje. A ostatecznie i tak pojawi się agent, który zamąci w głowach temu chłopcu, jego rodzicom, trenerowi i prezesowi. To ja wolę postawić na zawodnika z zagranicy, który bywa tańszy i mniej z nim kłopotu.
Właściciel Wisły od lat ma krótkowzroczną wizję. Jakby między wierszami chciał powiedzieć „nie mam czasu na pierdoły. Kupujemy gotowego zawodnika, płacimy mu, a on robi dla nas wynik. Sukces ma być tu i teraz – wchodzimy do Ligi Mistrzów”. Może dlatego szkolenie w klubie wygląda, jak wygląda. Może dlatego przez sześć lat funkcjonowania Młoda Wisła wypuściła do w miarę poważnej piłki ledwie kilku zawodników. Przy czym ani jednego, na którym by do tej pory skorzystała, który wszedłby do składu tak jak w Legii Rybus czy Borysiuk. Kogoś, kto znaczyłby w Krakowie chociaż tyle, co dziś Furman i Łukasik. Oto oni:
– Łukasz Burliga – facet ma 25 lat, zagrał dla Wisły 15 meczów. I choć naszym zdaniem w żaden sposób nie rokuje, ani na to nie zasłużył, dostał ostatnio nowy, całkiem przyzwoity kontrakt.
– Michał Chrapek – 13 meczów dla Wisły, lat 21 i ciągła niewiadoma, jak będzie dalej.
– Michał Czekaj – 18 meczów dla Wisły – lat 21. Sytuacja podobna jak wyżej.
– Dariusz Trela – ani jednego meczu w Wiśle. Nikt na niego nie postawił. Klub też na nim nie zarobił
– Daniel Brud – 7 meczów dla Wisły, zdecydowanie za słaby, aby grac na tym poziomie.
Jeśli doliczymy do tego Małeckiego, który w Młodej Ekstraklasie nigdy nie grał, będziemy mieć pełen obraz ostatnich lat szkolenia przy Reymonta. Pozostali już przepadli w niższych ligach. Ale Cupiał zdaje się tego ciągle nie widzieć. Za wiele musiałby zainwestować, by za kilka lat być może się przekonać, że piłkarzy można sobie produkować, a nie tylko znajdować na Bałkanach albo w Hondurasie. Jego współpracownicy w większości nie mają wątpliwości, choć mówią o tym prawie szeptem:
– Chcesz by Cupiał zainwestował w akademię? To najpierw znajdź takiego, który mu zagwarantuje, że na tym nie straci.