Niesporczak to najbardziej wytrzymałe zwierzę ziemi. Jest w stanie wytrzymać w temperaturze od zera absolutnego do 150°C, przetrwa ciśnienie 6000 atmosfer, wytrzyma sto lat bez wody, przeżyje w przestrzeni kosmicznej, zniesie sto razy większe promieniowanie radioaktywne niż karaluch.
Wytrzymałością z niesporczakiem może równać się tylko Gabriel Nowak, który cztery razy zerwał więzadła krzyżowe, a mimo to nigdy się nie poddał i dziś z Odrą Opole puka do Ekstraklasy. Zapraszamy.
***
Śmiejesz się podobno, że już nawet nie masz co zerwać w kolanach.
A co tu zerwać, jak wszystko sztuczne, wymienione? W lewym kolanie dwie śruby, w prawym dwie śruby. Oczywiście żarty żartami, nowe więzadło wykonano z przeszczepionego ścięgna uda, co też da się zerwać.
Pamiętasz swoje pierwsze zerwanie?
Pierwszy raz miał miejsce po debiutanckim półroczu w Górniku Zabrze. Miałem dwadzieścia cztery lata, trafiłem do Ekstraklasy, czułem się świetnie. Przyszłość rysowała się w samych pozytywach. Ale los piłkarza może odmienić się w ułamku sekundy – czasem na lepsze, bo wyjdzie ci strzał życia, wpadniesz w oko skautowi, trenerowi, pójdziesz wyżej, kariera się rozwinie. Czasem na gorsze, jak u mnie. Na letnim obozie graliśmy sparing, chciałem minąć przeciwnika. Dziubnął piłkę, wybił mi ją, ja za nim. Lewą nogą chciałem mu wybić piłkę, a postawną skręciłem i więzadło poszło.
Co pomyślałeś w pierwszej chwili?
Nie wiedziałem co jest grane, bo nie wiedziałem nawet co to więzadła krzyżowe. Później już byłem obcykany. Teraz jestem ekspertem. Wiadomo jak to po pierwszej poważnej kontuzji – człowiek wierzy, że przez to przejdzie i wszystko już będzie dobrze, tak jak dawniej. Byłem pełen energii i nadziei, mimo, że rehabilitowałem się siedem miesięcy. Ale miałem ważny kontrakt w Górniku, wspierał mnie sztab szkoleniowy, a także prezes, świętej pamięci Krzysztof Maj.
A potem zerwałeś więzadła drugi raz, znowu w prawej nodze.
Wracałem dopiero na boisko po pierwszym zerwaniu. Odbyłem kilka treningów i cios, wszystko od nowa. Jeszcze człowiek nie zdążył się nacieszyć tym, że znowu może wyjść na murawę, a już koszmar zaczął się od nowa. Diagnoza była wyjątkowo smutna: nie tylko czekało mnie to, co wtedy, ale jeszcze pojawił się problem dziur nawierconych w kościach. Trzeba było zrobić operację ich zalania, poczekać aż się zrosną, co samo w sobie zajęłoby wiele miesięcy, a dopiero potem faktyczny zabieg więzadeł. Groziło mi łącznie nawet półtora roku przerwy. Miałem szczęście trafić do Łodzi do doktora Marcina Domżalskiego, który powiedział, że jest w stanie wykonać wszystko szybciej, bez zalewania kanałów, a zarazem bezpiecznie.
Nie bałeś się takiego rozwiązania?
Nie. Od razu poczułem do doktora duże zaufanie, w zasadzie od pierwszej wizyty w jego gabinecie. Powiedział mi: dobra, ja ci to zrobię, nie martw się. Powiedział to tak, że widziałem u niego wielki optymizm, którym mnie też natchnął.
To było to, co potrzebowałeś usłyszeć.
Tak. Nie znaczy to oczywiście, że wszystko okazało się łatwe i bezproblemowe. Doktor Marcin wiedział z czym się przyjdzie mierzyć. Musiał wejść do kolana, zobaczyć jak duże są dziury w kościach, czy uda się wkręcić śruby, żeby więzadło się trzymało. Stres miałem, nawet mega stres. Ale udało się, choć i tak czekało mnie dziewięć miesięcy rehabilitacji, ale to i tak o wiele krócej niż to, co mi groziło.
Potem żmudne, powtarzalne ćwiczenia. Prawdziwa zmora dla wielu, bo to trwały rozbrat z piłką, same nudne zajęcia.
To ciężkie dla zawodnika, gdy jest się poza szatnią. Cieszysz się z dobrych wyników kolegów, ale to też ból, że nie możesz brać w tym udziału. Na pewien czas zamieszkałem w Łodzi. Siedziałem w hotelu i na zajęcia chodziłem do rehabilitantki, która była przy operacji, miała więc największą wiedzę jak z moim kolanem pracować. Takie szczegóły mogą mieć potem kolosalne znaczenie. Byłem daleko od rodziny, więc po godzinach siedziałem i oglądałem mecze – akurat trwało Euro 2012, więc tyle dobrego. Nawet pojechałem na mecz z Rosją, więc gdzieś organizowałem sobie czas.
Pamiętasz pierwszy mecz po powrocie?
Poszedłem na wypożyczenie do drugoligowego wtedy Rozwoju Katowice. Wszedłem na boisko w 84 minucie. Od poprzedniego mojego meczu minęło półtora roku. Dziesięć sekund na boisku i w pierwszym kontakcie z piłką strzelam bramkę, ładnie uderzając zza pola karnego. Nierealne. Dreszcz mnie przeszedł. Momentalnie puściły wszystkie złe emocje. Najlepsza nagroda za cały wysiłek, całe cierpienia. W drugim meczu też strzeliłem gola, także początek marzenie. Potem stało się to, co musiało się stać, czyli przyszło zmęczenie, spadek formy. Organizm jeszcze nie był przyzwyczajony do takich meczowych obciążeń. Takie jest życie piłkarza, raz z górki, raz pod górkę. W każdym razie na koniec rundy wróciłem do formy i wyglądałem na tyle dobrze, że chciał mnie trener Fornalik w GKS-ie Tychy. Fajnie. Liga wyżej. W Górniku też polecali, żebym tam szedł, jak się ogram to wrócę do Ekstraklasy. Miałem podpisywać kontrakt w Tychach, gdy na treningu strzeliła mi lewa noga.
Co pomyślałeś?
Że to jest niemożliwe. Pamiętam powrót do domu Tychów do Rybnika – dorosły chłop, a płakałem sam do siebie przez całą drogę. Nie mogłem uwierzyć, że po takim okresie, gdy wreszcie wyszedłem z tego, gdy tyle walczyłem, wszystko zaczyna się od nowa. Pierwsze trzy dni miałem jak wyjęte z życia. Załamanie nerwowe, depresja. Nic nie chcesz robić. Siedzisz w domu, patrzysz w sufit i zadajesz sobie pytanie: czemu ja? Robiłem wszystko, żeby było dobrze, poświęciłem się, a i tak znowu to samo. Ale po pewnym czasie przyszła inna refleksja. I tak jestem cały i zdrowy. Są ludzie na świecie, którzy mają o wiele gorzej. Trzeba wziąć się w garść.
Jak reagowali bliscy?
Na pewno w rodzinnych kuluarach pojawiały się wątpliwości. A może lepiej, jakbyś odpuścił? Może coś jest nie tak, może te więzadła są za słabe, może nie jesteś stworzony do sportu? Ale postawiłem na swoim i gdy podjąłem decyzję, wspierali mnie tak samo jak wcześniej.
Ty sam nie miałeś wątpliwości?
Oczywiście, że miałem, to naturalne, ale wciąż miałem ważny kontrakt z Górnikiem, co pozwalało na pewne finansowe bezpieczeństwo, by jeszcze spróbować. Od dzieciaka kibicowałem GKS-owi Katowice, marzyłem o Ekstraklasie i grze w piłkę. Nad łóżkiem miałem plakat z Gabrielem Batistutą, w pokoju jego koszulki z Albicelestes i Fiorentiny. Pomyślałem sobie: czy naprawdę jestem teraz tak daleko od tych marzeń? Mam ligowy kontrakt, mam opiekę, trzeba walczyć. Nawet jakbym jeden mecz zagrał w Ekstraklasie po tych kontuzjach, to będzie spełnienie marzeń. To mi ogromnego kopa dawało, to mnie napędzało.
Na mecze GKS-u też chodziłeś?
Byłem mały, nie miałem za bardzo z kim jeździć. Gdy juniorów w Rybniku prowadził trener Piekarczyk, zabrał nas na mecz z Cementarnicą.
Nie była to piękna karta GKS-u.
Ale piękna karta Cementarnicy. Nawet bramkę przewrotką strzelili.
A jak podchodziłeś do szkoły? Stawiałeś wszystko na jedną, piłkarską kartę?
Mam maturę, skończyłem wychowanie fizyczne, trzyletni licencjat. Pilnowałem szkoły, robiłem to dla siebie, zawsze była dla mnie ważna, ale nigdy też nie ukrywałem, że przede wszystkim chciałem być sportowcem i wierzyłem, że to będę robił.
Po trzecim zerwaniu więzadeł niestety sielanka nie trwała długo.
Wróciłem do treningów. Zagrałem pięć czy sześć meczów w rezerwach Górnika, zarazem trenując z pierwszą drużyną. W piątym meczu rzut rożny, piłka wybita przez przeciwnika, ja i rywal lecimy za piłką. Chciałem zrobić w pełnym biegu zwrot, znowu strzeliła mi ta noga. Katastrofa. Rozpłakałem się już na boisku. Znieśli mnie na noszach do szatni. Doskonale wiedziałem co jest grane. Pamiętam, leżałem w szatni, a korytarzem akurat ktoś przechodził i powiedział: “Słyszałeś jak Gabiemu noga strzeliła? Jakby gałąź złamać”. Też to słyszałem. Bardzo głośny huk.
Słyszałeś go już czwarty raz.
Ale to było najgłośniejsze zerwanie. Na pewno sytuacja zrobiła się diametralnie inna. Górnik chciał mi pomóc, obiecali, że jeśli więzadło nie jest zerwane, przedłużą mi na pół roku kontrakt. Jeździłem po lekarzach, jeden mówi jedno, drugi drugie. Nikt nie był do końca pewien, nawet doktor Domżalski. Pojechałem do niego z żoną. Zrobił mi rezonans i powiedział:
– Jedźcie na Jasną Górę się pomodlić, bo chyba więzadło nie jest zerwane.
I tak musiał zrobić artroskopię, wejść do kolana, ale nadzieja była.
Ostatecznie ta Jasna Góra nie pomogła.
Nie pomogła, więc Górnik nie przedłużył ze mną kontraktu, o co nie mam pretensji. Podczas operacji byłem znieczulony od pasa w dół. Doktor Domżalski pokazał mi dlaczego tak trudno było o diagnozę: więzadło nie było do końca zerwane, ale było tak uszkodzone, że nie spełniało swojej funkcji. Znowu groziło mi to, co przy prawej nodze, czyli zalewanie dziur w kolanach. Ale ponownie podszedł odważnie i ponownie się udało. To specjalista od takich urazów. Nawet żona, która była ze mną w gabinecie, od razu powiedziała: tu masz robić kolano, nigdzie indziej.
Byłeś bez klubu, bez kontraktu. Po czwartym poważnym urazie, gdzie jedno zerwanie więzadeł potrafi poskładać karierę. I wciąż miałeś siłę walczyć o boisko, a także wiarę, że to właściwa droga?
Powiedziałem sobie, że spróbuję ostatni raz. Jak tym razem nie pójdzie, to kończę z tym. Wyciągnęli do mnie rękę w macierzystym klubie w Rybniku, za co zawsze będę wdzięczny. Wielkie podziękowanie, bo brali na siebie wyłącznie ryzyko, a dzięki nim mogłem spokojnie się rehabilitować. Ja sam miałem kryzysy, czasem budziłem się i zwyczajnie nie chciało mi się iść na rehabilitację. Czy na pewno warto? A wtedy często wkraczała żona: dobra, nie marudź, jedź! Masz robotę do wykonania. Goniła mnie, była zawsze wsparciem. Monika zna moje humory, jak trzeba powie dobre słowo, jak trzeba opieprzy. Potrafi ocenić jak mi mecz poszedł, zawsze mogę się jej zwierzyć, zawsze spróbuje doradzić.
Czyli nie zostawiacie piłki przed progiem domu.
Nie, ze mną się nie da. Może by chciała, jak widzi zielony telewizor to mówi: “proszę cię, wyłącz to”. Ale mecze reprezentacji chętnie ogląda.
Jak podchodzili do ciebie koledzy z boiska?
Już przy drugim zerwaniu pamiętam, że Michał Pazdan mi powiedział: “wiesz co Gabi, ja nie wiem, ja bym chyba skończył z piłką. Nie wiem jak to wytrzymujesz”. Do dziś spotykam się z opiniami, że pełen szacun, że jeszcze gram na takim poziomie. Nigdy nie spotkałem się ze złym słowem od kogokolwiek ze środowiska.
Co jeszcze ci pomagało? Może konkretne filmy lub książki?
Bardziej w muzyce. Od małego słucham polskiego hip-hopu, on też mnie napędzał. Don Guralesko, Chada, Białas, Lukasyno, Bezczel, to są tacy, których słucham najczęściej. Jest wiele utworów opowiadających o tym, żeby się nie poddawać. Wielu raperów miało trudno dzieciństwo, doszli do czegoś przez muzykę, pokonując po drodze wiele przeszkód. W sieci znalazłem też takie hasło, które nawet chciałem sobie wytatuować. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że jest… za długie: Życie łamie najsilniejszych, rzucając ich na kolana, żeby udowodnić im, że mogą wstać.
Jeden z kawałków, który bardzo pomógł Gabrielowi w trakcie kontuzji
Jak się czułeś na boisku po czterech zerwanych więzadłach?
Potrzeba nawet dwóch lat, żeby wrócić do fajnej dyspozycji. Uważam, że to, co było przed urazem, i tak jest nieosiągalne. Ja najlepiej grałem w czasach GKS-u i pierwszego półrocza w Górniku. Dzisiaj nadrabiam doświadczeniem, trzeba umieć pewne braki zrekompensować w inny sposób.
Jest problem z pokonaniem pewnej zachowawczości, bo człowiek boi się zwrotów, ostrej gry?
To prawda, jest obawa, zakodowany w głowie ból. Ale z każdym udanym treningiem i meczem, gdy widzisz, że kolano wytrzymuje, łapiesz większą pewność. Całe podejście się zmienia, ale to ma swoje plusy. Ja cieszyłem się, że zszedłem zdrowy z meczu albo że mogłem zrobić rozgrzewkę. Wiesz jaką frajdą jest, że można postrzelać na bramkę, gdy parę miesięcy marzyłeś o tym, żeby przejść parę kroków bez kul? A tu kurde, znowu jestem na boisku. Znowu gram mecz. Niemożliwe. Wiem, że to też można przekuć w siłę. Życiowo, po tym wszystkim co przeszedłem, też tak łatwo się nie przejmuję.
Wiesz jak usłyszałem o tobie? Od Konrada Nowaka, który mówił, że smsy od ciebie bardzo mu pomogły.
Znaliśmy się z Zabrza, akurat przychodził tu z Arkiem Milikiem i Wojtkiem Królem. Gdy usłyszałem, że wyleczył ciężką kontuzję stopy, doszedł do fajnej formy, a potem zerwał więzadła, pomyślałem, że musi przechodzić przez wyjątkowo trudne chwile. Pisałem mu, żeby się nie poddawał i walczył o swoje marzenia.
Konrad powiedział mi, że owszem, wsparcie bliskich, klubu i kolegów zawsze pomaga, ale nic mu nie dało takiej wiary w powrót, jak rozmowa z tobą, bo wiedział, że to wszystko przeszedłeś.
Na pewno gdy masz kłopoty, a rady daje ci osoba, która przez nie przeszła, to ma to większą moc, bo jest wiarygodna. Mi też wiele dały rozmowy z Michałem Jonczykiem, z którym zrywaliśmy więzadła niemal na zmianę: ja się wyleczyłem, on zerwał, on się wyleczył, ja zrywałem. Możliwość porozmawiania o tym jak się czujesz, o tym jakie masz wątpliwości, dlaczego to się mogło stać co cię boli, jest bardzo ważna. Chciałbym być dla chłopaków pozytywnym przykładem. Jedna, dwie kontuzje? To jest sport. Musisz się liczyć z tym, że będą ciężkie chwile, że zdrowie się posypie. Ale nie rezygnuj, to wliczone w nasze ryzyko zawodowe. Skoro da się wyjść po czterech zerwanych więzadłach i dalej walczyć o to, co się chciało, to można bardzo wiele. Fajnie, jakbym był motorem napędowym.
Z Arkiem Milikiem też pisałeś po jego urazach?
Pisaliśmy na Facebooku, byłem ciekaw jak miał więzadła robione. Napisałem mu, żeby wydłużył okres rehabilitacji, ale mówi, że we Włoszech są inne metody i wraca się szybko. To nie moja sprawa, trzeba ufać tamtejszym lekarzom.
Twoje marzenie o Ekstraklasie wciąż może się spełnić. Jesteście liderem.
Na pewno nikt nie spodziewał się, że tak dobrze to będzie wyglądać, ale mamy poukładany zespół. Bez gwiazd, nikt się nie wywyższa, stanowimy prawdziwy kolektyw. Ktoś wypada? Z ławki wskoczy kto inny i nie osłabi drużyny. Charakterny zespół, silna ławka – to nasz sekret.
Prawda to, że swego czasu byłeś pupilem Nawałki?
Za mocne słowo, ale na pewno szedłem do Górnika dzięki niemu. Trener Nawałka znał mnie z GKS-u, a gdy potrzebny był mu w Zabrzu zawodnika na pozycje 6-8, trafiłem tam ja. Myślę, że mieliśmy dobry kontakt. U trenera Nawałki trzeba być tytanem pracy, piłkarze między sobą żartowali wtedy, że jak przetrwasz u Nawałki to przetrwasz każdego, ale ja nigdy ciężkiej pracy się nie bałem. To u niego miałem najlepszą formę, motywował mnie też podczas kontuzji. Wchodziłem po pierwszym czy drugim zerwaniu – widzisz, już nawet dobrze nie pamiętam, tyle tego było – biegłem wokół boiska a trener krzyczał: Gabi, czekamy, czekamy! Mamy kontakt, wysłałem mu ostatnio życzenia urodzinowe, odpisał. Jeszcze lepszy kontakt mam z trenerem Tkoczem, bo jest z Rybnika, razem dojeżdżaliśmy do GKS-u na treningi. Od czasu do czasu zadzwonimy do siebie.
To można liczyć, że na mundial po znajomości się zabierzesz.
(śmiech). Można liczyć, że mundial jest sprawą otwartą dla wielu, na pewno nie dla mnie. Spokojnie w TV to obejrzę.
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że sam jest niesporczak
Fot. FB Gabriela Nowaka