Nowa siła zza oceanu. Złoto Azteków już w Brazylii?

redakcja

Autor:redakcja

03 stycznia 2013, 17:30 • 12 min czytania

„Nieważne kiedy, ale w końcu im się uda. Przecież nie tak dawno temu było nie do pomyślenia, że Hiszpania wygra mundial i zdobędzie dwa mistrzostwa Europy z rzędu” – powiedział trzy miesiące temu podczas konferencji w Meksyku Pep Guardiola, zapytany o prawdopodobieństwo triumfu meksykańskiej drużyny na mistrzostwach świata. Kurtuazja? Niekoniecznie. W ostatnim czasie reprezentacja Azteków okrzepła, nabrała doświadczenia na arenie międzynarodowej, a do swojej widowiskowej gry dołożyła kilka prestiżowych sukcesów. Pokazała, że zupełnie na poważnie można ją traktować jako potencjalnego czarnego konia na Mundialu 2014, a niektórzy uważają, że przebiją wynik Urugwajczyków z południowoafrykańskich boisk. „Ł»yjemy obecnie w złotej epoce meksykańskiej piłki nożnej. Zakwalifikowaliśmy się na wszystkie turnieje FIFA, jesteśmy mistrzami świata do lat 17, brązowymi medalistami do lat 20, wywalczyliśmy złote krążki olimpijskie. To ogromny postęp, z którego dumny jest cały kraj” – to z kolei słowa prezesa Meksykańskiego Związku Piłki Nożnej, Justino Compeana. Co więc spowodowało taki futbolowy progres narodu zza oceanu?
Kiedy Hiszpania ze wspomnianym Guardiolą w składzie zdobywała tytuł na olimpiadzie w Barcelonie, pokonując biało-czerwonych z Kowalczykiem i Juskowiakiem na czele, Meksykanie powoli przygotowywali się do udziału w Mundialu 1994. Zdołali już praktycznie zapomnieć o największym skandalu w historii swojego futbolu. Cóż, jak widać każdy kraj ma swoje Okęcie. Afera, znana powszechnie pod nazwą „Los cachirules”, miała miejsce w 1988 roku: wówczas śledztwo FIFA wykazało, iż w juniorskiej kadrze Azteków występowało co najmniej czterech zawodników przekraczających limit wiekowy nawet o cztery lata. Członkowie piłkarskiej centrali, na czele z ówczesnym prezydentem Joao Havelangem, zdecydowali się zdyskwalifikować seniorską reprezentację z jakichkolwiek rozgrywek o stawkę w następnych dwóch latach. Przez to oszustwo potomkom Montezumy przemknął koło nosa występ na Igrzyskach Olimpijskich w Seulu oraz Mistrzostwach Świata we Włoszech. Dzisiaj wydarzenie, jakim było „Cachirules”, określa się swoistym punktem zwrotnym w historii meksykańskiej piłki. Kamieniem milowym, który oddzielił epokę współczesną od tej sentymentalnej, ale pozbawionej spektakularnych osiągnięć ery z Horacio Casarinem, Antonio Carbajalem i Hugo Sanchezem.

Nowa siła zza oceanu. Złoto Azteków już w Brazylii?
Reklama

Nastał czas nowych idoli, takich jak Jorge Campos, Luis Hernandez, Rafael Marquez czy Cuauhtemoc Blanco. Od tamtego czasu Meksykanie nie mieli sobie równych w strefie CONCACAF. Co cztery lata wychodzili z grupy na Mistrzostwach Świata, zwykle prezentując skuteczny i miły dla oka futbol, czym rozbudzali nadzieje swoich fanów. Tylko z tego, skoro podobnie jak niegdyś Real Madryt w Lidze Mistrzów ani razu nie potrafili się przebić do ćwierćfinału? Jak na ironię zawsze kończyli swoją przygodę na mundialu w 1/8 finału i ze spuszczonymi na kwintę nosami wracali do domu. Nastroje kibiców w ojczyźnie telenoweli były tym bardziej przygnębiające, że zwykle ich ulubieńcy nie ustępowali umiejętnościami swoim rywalom. Zwykle po prostu brakowało szczęścia. W USA ulegli po rzutach karnych rewelacyjnym Bułgarom. We Francji przegrali z Niemcami po bramce Olivera Bierhoffa w samej końcówce meczu. W 2006 roku później na terytorium naszych zachodnich sąsiadów okazali się gorsi od Argentyńczyków, odpadając dopiero po dogrywce, gdyż strzał życia wyszedł Maxiemu Rodriguezowi. Wreszcie w RPA, także w meczu z Argentyną, zostali przekręceni przez włoskiego sędziego, który uznał bramkę Teveza z ewidentnego spalonego. Podłamani psychicznie Meksykanie nie zdołali już odrobić strat. I znów odpadli…

Reklama

Ilu meksykańskich piłkarzy występujących na Starym Kontynencie potrafi wymienić europejski kibic? Oczywiście Javiera Hernandeza, słynnego Chicharito, cieszącego swoją grą fanów bardziej utytułowanego klubu z Manchesteru. A co dalej? Andres Guardado z Valencii oraz były Kanonier Carlos Vela też nie są anonimowymi piłkarzami. W Hiszpanii grają błyskotliwi bracia Dos Santos, utalentowany Hector Moreno, natomiast Maza Rodriguez i Guillermo Ochoa reprezentują barwy odpowiednio Stuttgartu i Ajaccio. Są to zarazem jedyni Aztekowie utrzymywani przez pierwszoligowe kluby z Europy. To mało, mówiąc wprost – przerażająco mało. Ośmiu graczy, a wywodzą się z kraju, w którym mieszka ponad 112 milionów ludzi. Nie chodzi tu bynajmniej o opieszałość skautów, a tym bardziej o jakość gry prezentowaną przez piłkarzy z Meksyku. Zawodnikowi wyjazd z tego kraju za Atlantyk zwyczajnie się nie opłaca. Jest to spowodowane wysokim poziomem tamtejszych rozgrywek, wcześniej Primera Division, a od lipca tego roku przemianowanych na Liga MX. Zaczęto w nie inwestować już w latach 80., kiedy to futbolowy biznes (a w szczególności związane z nim przychody pieniężne) okazał się bardzo łakomym kąskiem dla tamtejszych potentatów finansowych.

Dzięki dwukrotnej organizacji Mistrzostw Świata w kraju nasiliła się powszechna moda na piłkę nożną. Ciągła obecność futbolu w mediach i gorące dyskusje impulsywnych Latynosów o piłce kopanej bardzo przypominały wówczas atmosferę podczas polsko-ukraińskiego Euro. Lokalni biznesmeni szybko zwietrzyli okazję zarobienia na tłumach przychodzących na nowiutkie lub odrestaurowane stadiony. Obecnie na każdym meczu pojawia się przeciętnie 21 tysięcy widzów, a niemal każda z osiemnastu drużyn grających w pierwszej lidze meksykańskiej posiada stabilne zaplecze organizacyjno-finansowe. Dla przykładu właścicielem stołecznego Club America jest potężny koncern Televisa, największa firma w Ameryce فacińskiej zajmująca się środkami masowego przekazu. Firmy piwowarskie, jak Grupo Modelo czy FEMSA utrzymują odpowiednio Club Santos Laguna i CF Monterrey. Z kolei w Chivas Guadalajara, znanym z niezatrudniania obcokrajowców, za wszystkie sznurki pociąga kontrowersyjny i wpływowy przedsiębiorca Jorge Vergara, który jest także właścicielem amerykańskiego klubu Chivas USA z Major League Soccer.

Obecnie liga meksykańska, przez niektórych ekspertów uważana za drugą najlepszą (po brazylijskiej) spoza Europy, jest również bardzo atrakcyjnym kierunkiem dla piłkarzy z innych latynoskich krajów. Co roku do Meksyku trafiają czołowi zawodnicy z innych krajów połudnowoamerykańskich, a nawet, powiedzmy, mniej czołowi z Europy, ale zasłużeni i przyciągający kibiców na trybuny. Zamożniejsze kluby potrafią skusić milionami pesos wiele perełek zza granicy. Król strzelców ligi peruwiańskiej? Bez problemu. Kolumbijski nastolatek typowany w ojczyźnie na nowego Drogbę? Nie ma sprawy. Niedawny zdobywca Ligi Europy, może lepiej: były triumfator Ligi Mistrzów z Liverpoolem? Proszę bardzo. Wszyscy wymienieni gracze, a więc Luis Tejada, Jhon Cordoba, Luis Amaranto Perea i Luis Garcia zarabiają obecnie na życie (bądź dorabiają do emerytury) w Liga MX, a to tylko ostatnie przykłady. Dość powiedzieć, że wyborny snajper Jackson Martinez przed transferem do Porto czarował swoimi bramkami publiczność w Tuxtla Gutierrez, a w 2008 roku jeden z czołowych dziś napastników świata, Radamel Falcao, był bliski przenosin z River Plate do Club America z Mexico City.

Dla zawodników z narodów o skromniejszych tradycjach futbolowych, jak Honduras czy Salwador, transfer do Meksyku to jak chwycenie Boga za nogi. Trudno się temu dziwić. Zarobki najlepszych piłkarzy są bardzo duże, ale proporcjonalne do umiejętności. Najwięcej inkasuje ekwadorski gwiazdor Ameriki Christian Benitez, bo rocznie aż 2,7 miliona dolarów. Zdetronizować może go niebawem inny napastnik, Chilijczyk Humberto Suazo, któremu włodarze CF Monterrey w razie przedłużenia kontraktu zagwarantują trzy bańki. Ósmemu na liście krezusów, londyńskiemu bohaterowi Oribe Peralcie, Santos Laguna płaci 1,4 miliona. Sporo jak na kraj, w którym 90 procent mieszkańców żyje na granicy ubóstwa. Ale efekty są widoczne. Ostatnie siedem edycji Ligi Mistrzów strefy CONCACAF wygrywała właśnie drużyna z kraju Azteków i niewiele wskazuje na to, że któryś klub chociażby z MLS przełamie tą supremację.

Wraz z rozwojem meksykańskich rozgrywek kluby mocno inwestowały w akademie juniorskie, słusznie widząc w nich przyszłość krajowego futbolu. W chwili obecnej takie działanie wreszcie przyniosło oczekiwane efekty. To właśnie ta młodzież ma szansę poprowadzić aztecką jedenastkę do sukcesów na mundialu. Młody następca Hugo Sancheza, wkraczający, dajmy na to, w wiek nastoletni, kiedy już zostanie wypatrzony przez wysłanników któregoś z zespołów, ma zagwarantowane komfortowe warunki do treningu i częste wyjazdy na czołowe turnieje zagraniczne. Podczas procesu szkolenia wielką wagę przywiązuje się do doskonalenia techniki i współpracy na placu gry. Wiadomo również, że przeciętny piłkarz z Meksyku, ze względu na uwarunkowania genetyczne, zwykle nie osiąga więcej niż 180 centymetrów wzrostu. Cała w tym głowa szkoleniowców, aby już w akademiach klubowych przekuć to w zaletę. Dzięki temu pochodzący stamtąd filigranowi gracze często pracują nad zwinnością, muszą dysponować świetną koordynacją ruchową i najlepiej skutecznym dryblingiem.

Mimo, iż latynoski styl gry częściej kojarzy się z improwizacją i żywiołowymi atakami, to jednak dyscyplina taktyczna stoi na dużo lepszym poziomie niż kilkanaście lat temu i w gruncie rzeczy niewiele różni się od europejskiej, a zwłaszcza hiszpańskiej. Dlatego też w Meksyku już na początkowym etapie szkolenia wprowadzane są elementy taktyczne i młody zawodnik pod czujnym okiem kilku trenerów stopniowo zapoznaje się z różnymi boiskowymi schematami. Spory wkład w rozwój młodzieży ma tamtejszy związek piłki nożnej – Federacion Mexicana de Futbol (FMF), który organizuje trzy uszeregowane rocznikowo ogólnokrajowe rozgrywki dla juniorów w formie ligi: U-15, U-17 i U-20, w których występują drużyny młodzieżowe wszystkich osiemnastu klubów z Primera Division. W drugiej lidze grają zaś ekipy filialne paru zespołów pierwszoligowych, będące de facto ich rezerwami. Występy w nich są dobrym pomostem dla młodego piłkarza między futbolem juniorskim a seniorskim i dają szansę na występy przeciwko graczom takim jak ekswidzewiak Dudu Paraiba lub legendarny Cuauhtemoc Blanco.

To tyle, jeśli chodzi o piłkę juniorską. A co dzieje się w momencie, kiedy meksykański zawodnik spełni pierwsze ze swoich piłkarskich marzeń i wreszcie rozpocznie treningi w pierwszą drużyną? Tutaj także szansę debiutu i regularnej gry ułatwia mu FMF, który w ostatnich kilkunastu latach wprowadził kilka reform. Chociażby tą, że w jednym klubie z pierwszej ligi może występować maksymalnie pięciu obcokrajowców! Tak, to nie błąd. Kontrowersyjna zasada, trzeba przyznać. Nie zawsze idąca w parze z interesem klubów i znacznie ograniczająca działalność na rynku transferowym. Jeden zespół nie może zgłosić do rozgrywek więcej niż pięciu zawodników nieposiadających obywatelstwa meksykańskiego. Wyobraża ktoś sobie taką sytuację w Anglii albo chociażby w Polsce? W Meksyku pomysł ten także wzbudzał dyskusje, lecz ostatecznie kluby, chcąc nie chcąc, zaakceptowały taki stan rzeczy. Kolejną ważną normą panującą w Liga MX jest tak zwana reguła 20/11, która mówi o tym, że zawodnicy z jednego klubu, mający poniżej 20 lat i 11 miesięcy, muszą łącznie rozegrać w ciągu półrocznego sezonu co najmniej 1000 minut w lidze. Weszła w życie w 2005 roku i dzięki niej w lidze zadebiutowali gracze tacy jak Javier Hernandez czy Andres Guardado. Wszystko zostało tak sprytnie skonstruowane, że kluby nie mają wyboru – muszą stawiać na swoich i młodych. Teraz na tych reformach najbardziej korzystają meksykańskie kadry narodowe, zarówno pierwsza, jak i młodzieżowe, których trenerzy mogą powoływać piłkarzy po prostu bardziej doświadczonych niż ich rówieśnicy z innych krajów.

To owocuje wynikami, przeważnie dobrymi. Seniorska reprezentacja zdecydowanie dominuje na kontynencie, triumfowała w ostatnim Złotym Pucharze CONCACAF po emocjonującej konfrontacji finałowej z USA, dzięki czemu weźmie udział w przyszłorocznym Pucharze Konfederacji. Przez ostatnie dwa lata Aztekowie przegrali jedynie 3 z 28 rozegranych spotkań. Selekcjonerem, który odpowiada za ten dorobek, jest Jose Manuel de la Torre, w Meksyku częściej znany pod przydomkiem „Chepo”. W przeszłości dobry pomocnik, przez rok grał w Realu Oviedo, pochodzi z rodziny o głęboko zakorzenionych futbolowych tradycjach – profesjonalnymi piłkarzami byli jego ojciec, dwaj bracia oraz stryj Javier, który na początku lat 70. także był trenerem reprezentacji. Pierwsze szlify trenerskie zbierał u boku dobrze nam znanego Leo Beenhakkera, będąc jego asystentem w Club America. Jako samodzielny szkoleniowiec może się pochwalić trzema mistrzostwami Meksyku, jednym z Chivas i dwoma z Deportivo Toluca.

Opromieniony tymi sukcesami dosyć szybko wygrał rywalizację o schedę po Javierze Aguirre, którego po ostatnim mundialu niemiłosiernie krytykowały meksykańskie media. Nie za grę drużyny, którą doprawdy miło się oglądało, ale raczej za fatalne decyzje personalne. Z wiadomych tylko dla siebie powodów wystawiał półemerytów Guillermo Franco, Oscara Pereza czy Adolfo Bautistę zamiast graczy młodych, utalentowanych i znajdujących się w o niebo lepszej formie. De la Torre otrzymał jasne zadanie od FMF – dobry występ na brazylijskich boiskach w 2014 roku. Wszystko wskazuje na to, że ma plan na wykonanie tego celu. Jednym z jego pomysłów było zorganizowanie reprezentacji olimpijskiej już kilkanaście miesięcy przed igrzyskami. Pod przywództwem jego asystenta, Luis Fernando Teny, gracze z kategorii U-23 zdążyli wziąć udział w kilku turniejach przez londyńską olimpiadą – w Copa America rozbici skandalem obyczajowym przegrali wszystkie trzy mecze, ale za to triumfowali w Igrzyskach Panamerykańskich i Turnieju w Tulonie. Ostatnim przystankiem była olimpiada. Jak się skończyło, wszyscy wiemy.

Teraz De la Torre ma ogromne pole manewru, jeśli chodzi o selekcję piłkarzy. Może czerpać pełnymi garściami ze źródła talentów. Zdecydował się odmłodzić skład, ale przy takim wysypie uzdolnionych graczy to niejako jedyna słuszna droga. A więc po kolei: o miejsce w bramce rywalizują niegdysiejszy wonderkid Guillermo Ochoa oraz mistrz olimpijski Jesus Corona. W obronie mamy połączenie rutyny z młodością, bo do doświadczonego Mazy Rodrigueza dołączyli utalentowani Jorge Torres Nilo, o którego pyta dziś pół Bundesligi, były gracz Celticu Efrain Juarez, a niebawem drzwi z szyldem „pierwsza reprezentacja” zostaną otwarte dla nowego nabytku FC Porto Diego Reyesa. Dotychczasowe miejsce Rafaela Marqueza na środku defensywy stopniowo przejmuje nowy lider obrony, Hector Moreno. W środku pola żelazny duet stanowią dwaj weterani: Gerardo Torrado i Carlos Salcido, który po powrocie do ojczyzny został z powodzeniem przekwalifikowany z bocznego obrońcy na defensywnego pomocnika. Za rozbijanie ataków rywala często odpowiada też Israel Castro. Podczas najbliższych mistrzostw świata ta trójka będzie miała odpowiednio 35, 34 i 33 lata.

A z przodu? Młodzieńcza fantazja. Giovani dos Santos. Andres Guardado. Pablo Barrera. Marco Fabian, Javier Aquino. Wspomagani nieco starszymi Angelem Reyną, Oribe Peraltą i Antonio de Nigrisem. A w centrum tego wszystkiego oczywiście słynny Chicharito, swoisty amulet całego narodu, prawdopodobnie najpopularniejszy człowiek w państwie i obiekt westchnień tamtejszych nastolatek. Gość, od którego zależy teraz najwięcej i w którym wszyscy za oceanem pokładają największe nadzieje. Może nieco drewniany, ale piekielnie skuteczny. Za kadencji De la Torre zdobył już 18 bramek, a jego dorobek wciąż rośnie. Najprawdopodobniej żaden z krajowych napastników nie będzie w stanie zagrozić jego pozycji. Z Peraltą zwykle występuje w duecie, a Carlos Vela woli się skoncentrować na występach w klubie i jest na własne życzenie pomijany przy powołaniach. Są jeszcze zeszłoroczni mistrzowie świata U-17, jednak nawet w swojej ojczyźnie są wciąż lepiej znani graczom Football Managera. Melodia przyszłości, która rysuje się bardzo pomyślnie dla potomków Azteków. Jakkolwiek by nie patrzeć, Meksykanie mają drużynę na półfinał mundialu. A jeśli jeszcze dopisze szczęście, to możemy być niebawem świadkami naprawdę wielkiej niespodzianki.

Kiedy zapytamy zwykłego człowieka o skojarzenia związane z Meksykiem, usłyszymy zapewne o codziennych morderstwach, kartelach narkotykowych, biedzie na ulicach. W następnej kolejności telenowele, nielegalni emigranci, Salma Hayek, tequila, sombrero, Speedy Gonzalez, przepowiednie Majów. Słowo „futbol” raczej nie padnie, a jeśli już, to gdzieś na samym końcu tej wyliczanki. Ale to może się zmienić. Mundial w Brazylii już za niecałe 600 dni…

MM

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama