”Ł»yjemy w erze Messiego” – to zdanie powtarzali dziś wszyscy. Każdy nakręcał się wzajemnie – będziesz o tym opowiadał wnukom, ludzie będą się ciebie pytali, jak to było oglądać go w akcji. Jak? Nudno. Przeraźliwie nudno. Jestem kompletnie załamany. Mój futbol przegrał, nawet ja muszę to przyznać. Do tej pory naturalną reakcją organizmu była negacja – nie, on wcale nie jest taki dobry. W reprezentacji nic nie gra, co on z nią osiągnął? Poza tym bez Xaviego i Iniesty nie istnieje. Nie. Błąd. To głupie rozumowanie.


Nie da się już bagatelizować, nie da się negować – Messi zwyczajnie jest najlepszy na świecie. Przez długi czas starałem się równoważyć go sobie za pomocą Cristiano Ronaldo, który wszystkich cudów dokonuje bez całej trupy robotów z Barcelony. Czemu wolałem Portugalczyka od tego małego gościa z Argentyny? To proste, Cristiano Ronaldo wciąż wygląda, zachowuje się i gra jak człowiek. Widziałem wiele razy jego łzy, w jego oczach na powtórkach widać pasję, zawziętość, ambicję. Słyszałem te historie o przyjeżdżaniu do klubu niemal skoro świt i wychodzeniu na samym końcu. Śledziłem wszystkie doniesienia, wszystkie dyskusje, które powstały po jednym, jakże lakonicznym zdaniu: „jestem smutny”. Jak wyszeptał wstrząśnięty podczas polsko-ukraińskiego Euro: „injustica” (co internauci szybko przerobili na „jews did this”). 



Emocje. Walka. Obłędna ambicja.

Wcześniej tłumaczyłem sobie, że Messi to wciąż nie Ronaldinho. Brazylijczyk również imponował mi nie tyle grą, co całym show, jakie temu towarzyszyło. Zupełnie inny od Cristiano Ronaldo – zamiast zaciśniętych ust, miał na twarzy wieczny uśmiech, ten słynny gest surfera i zęby, jeszcze bardziej krzywe, niż moje własne. Mówiłem sobie – spokojnie, Messi nie ma tego luzu, nie ma tej bajerki w kiwce, nie potrafi założyć trzech siatek w jednej akcji ciesząc się po każdej, zupełnie tak, jak kilkanaście lat wcześniej w jakichś zapuszczonych fawelach. Nie wiem czemu, ale u najlepszych zawsze imponowały mi te emocje wypisane na twarzy. Skrajne – od chorej ambicji Cristiano Ronaldo, przez szaleństwo w oczach, które nosi Ibrahimović, aż po beztroski luz genialnego Ronaldinho. 


Na twarzy Messiego nie widzę nic. Strzela gole jak maszyna, niby się z nich cieszy, niby widać uśmiech, serdeczność, ale to wszystko odbywa się kompletnie bez emocji. Tak jakby był po prostu życzliwym sprzedawcą.


- Dwa gofry poproszę.

– Sześć złotych. Dziękuję, miłego dnia.

– Rurkę ze śmietaną.
– Dwa złote. Dziękuję, miłego dnia.


I tak cały pieprzony dzień. Cały tydzień. Cały sezon, całą wieczność. Ciągle tylko ten delikatny uśmieszek i wieczne pach, pach, pach, niezależnie od tego czy z drugiej strony stoi pachołek treningowy, czy którykolwiek z najlepszych obrońców tego globu. Robot. 


Zresztą nie tylko na boisku. Poza nim Messi to nadal produkt, najdoskonalszy, pierwszej jakości, wyborny, taki jakiego jeszcze nie było. Produkt szkółki Barcelony, bezwzględnie lojalny, znakomicie wyszkolony, idealny nie tylko na boisku, ale i poza nim. Ł»adnych skandali, żadnych haczyków, żadnych wątpliwości. Nie ma mowy o wymuszaniu podwyżki, o chęci podejmowania nowych wyzwań w innej lidze, o tym, że kolega mu nie pasuje. Nie. Jednostajna, do bólu nudna maszyneria od strzelania goli. Ale oczywiście nie bez historii, no co wy. Jest przecież jeszcze choroba w dzieciństwie, gdzie klub wspaniałomyślnie pomógł młodemu chłopakowi, co obecnie zwraca się z 86-krotną nawiązką. Piękna historia o czymś więcej niż klub, który pomógł komuś więcej, niż piłkarzowi.


Kino familijne rodem z Polsatu, pełne ciepła, pełne piękna, pełne słodkości. Scenariusz, którego nie wymyśliłby żaden scenarzysta. Ktoś musiałby dorzucić trochę dziegciu do tej beczki miodu. Ktoś wprowadziłby jakiś czarny charakter, może główny bohater miałby jakiekolwiek chwile zwątpienia.


Nie. Tu ich nie ma. FC Barcelona gra niemal wyłącznie wychowankami, wspiera lokalną społeczność, dba o swoich kibiców, a jako symbol ma androida bez żadnych wad, w całej rozciągłości realizującego politykę klubu. Jak Real był zbyt dobry, to zarzucano mu przynajmniej, że skupuje gwiazdy z całego świata psując rynek i pompując przesadnie dużo pieniędzy w transfery. Barcelonie nie można tego zarzucić, całą ogromną kasę wrzuca w wychowywanków. Iniesta, Xavi, Messi i coraz młodsi, pokroju tych chłopaków, którzy już teraz dostają coraz więcej minut. To wszystko chleb z tej samej mąki. Teraz już pieczony według określonego wzorca – bochenka, który jest tak doskonały, że aż ciężko w niego uwierzyć. 


Mój futbol zawsze był oparty na emocjach. Na niejednoznacznych bohaterach. Zawsze sympatię budził Gascoigne. Di Canio. Gattuso. Davids. Zidane, ten wielki Zidane, który też przecież zdawał się być z kryształu. Ale pękł, gdy Materazzi uderzył w jego czułe miejsce. Futbol nie był dla grzecznych chłopców, nie był dla ułożonych kochasiów z dobrych domów. Jasne, było w nim miejsce na Kakę, albo Ze Roberto, pobożnych intelektualistów, ale to nadal byli ludzie z historią, z jakimiś perypetiami, przejściami. Inspirował Beckham, którego zapamiętałem przede wszystkim z czerwonej kartki na Mistrzostwach Świata w 1998 roku. Pięknie się podniósł, pięknie przetarł szlak przeróżnym piłkarzom – celebrytom. Dalej były całe hordy piłkarzy zmagających się z alkoholem oraz hazardem. Pomijając klasyka gatunku, Paula Gascoigne’a, byli przecież pomniejsi, jak choćby Adriano, właśnie Ronaldinho w końcowej fazie. A legendy sprzed lat? George Best? Garrincha? Sam bóg futbolu, Diego Maradona? Stada, naprawdę stada wyrazistych charakterów, goryli o gołębich sercach, zabójców o twarzy dzieciaka, dzieciaków o skuteczności zabójców. Wojownicy, wirtuozi, lenie, bawidamki, leserzy…


Kurwa, a ten Messi jeszcze w dodatku kocha grać! Jak siedzi na ławce to go nosi, niemal wymusza na trenerach wejście na murawę. Nawet w tym pieprzonym szczególiku musi być idealny! 


Ogromnie irytuje mnie to ciągłe przekonywanie, że żyjemy w erze Messiego. Do cholery, przecież dobrze o tym wiem! Wiem, że to magik, wiem, że zdystansował resztę o lata świetlne, wiem, że taki się nie trafi przez długie dekady. Ale jeśli przyznajemy tu i teraz, że żyjemy w erze Messiego, to znaczy, że żyjemy już w świecie robotów. Gra się skończyła. Nie ma już walki, nie ma „złych chłopców”, nie ma alkoholu, seksu, mordobicia, brutalnych fauli i krzyków. Nie ma już futbolu lekkoduchów jak Ronaldinho, walczaków jak Rooney, nie ma futbolu z faweli, z robotniczych osiedli gdzieś w Anglii, z betonowych boisk Amsterdamu, czy Rotterdamu, z brazylijskich plaż. Nie ma już ludzi, z całym bagażem zalet i wad, jakie niesie to zaszczytne i jednocześnie przeklęte miano. 


Jest ten uśmiech sprzedawcy i kolejne gole. 81, 82, 83. 87, 90, 105. Kwestia czasu. Przecież roboty się nie psująâ€¦â€¨
JO