Sukces w futbolu zależy od tysiąca czynników. Zawodnicy wypadają przez kontuzje, są wykupywani, a przecież ich formę często dyktuje życie prywatne. Futbol jak żaden inny sport zaprasza do tańca przypadek. A jednak trenera rozlicza się często jak gdyby był władcą marionetek, dyktatorem wypadków losowych, mającym również wpływ na pogodę i ilość procentów w dyskotekowych drinkach.
Na Lech Conference młodzi trenerzy z całej Polski mogli od bardziej doświadczonych kolegów poznać dole i niedole porządkowania chaosu, jakim jest praca szkoleniowca piłki nożnej.
***
Po co w ogóle to całe zamieszanie? Tłumaczy choćby otwierające konferencję przemówienie Karola Klimczaka.
Dla takiego kraju jak Polska najlepszą drogą do tego, by nadrabiać zaległości wobec mocniejszych lig, jest transfer wiedzy. Nasz klub, mój klub, wiele lat temu określił sobie pewne ścieżki rozwoju, którym pozostajemy wierni. Jedną z takich ścieżek jest kształcenie dzieci i młodzieży. Jesteśmy dumni z naszej akademii, budujemy ją konsekwentnie od dziesięciu lat i efekty tej budowy widać również w drużynie Lecha Poznań, reprezentacjach juniorskich wszystkich kategorii wiekowych, a nawet kadrach zagranicznych klubówe. Dalej będziemy konsekwentnie podążać tą drogą, ale też konsekwentnie będziemy się z państwem dzielić wiedzą, organizując takie konferencje jak ta. Większość z was, jak patrzę po sali, jest na początku ścieżki trenerskiej. Wydaje mi się, że rozwój polskiej piłki klubowej zasadza się na tym, by młodzi chłopcy spotykali dobrych, żądnych wiedzy trenerów na każdym kroku od samego początku swojej przygody. Jeśli od podstaw szkolenia będzie większa jakość, to finalnie jakość piłki ogółem zacznie się podnosić. Życzę udanego pobytu w Poznaniu na Lech Conference.
FUNDAMENTY ANGIELSKIEJ REWOLUCJI
Bimbalion funtów podwyżki za każdy kolejny kontrakt telewizyjny, mecze Premier League oglądane tłumnie od Sri Lanki po Gwatemalę. A potem co? Anglicy zbierający baty w Champions League, reprezentacja jako objazdowe pośmiewisko, zawodzące zespoły juniorskie.
2017 rok to jednak drastyczna odmiana. Umówmy się – angielskie kluby były za mocne, by ciągle dołować, czekałem tylko kiedy odpalą, to była kwestia czasu. Bardziej symptomatyczny jest natomiast sukces młodzieżówek.
Mundial U17? Wygrywa Anglia. Mundial U20? Wygrywa Anglia. Euro U19? Wygrywa Anglia. Euro U17? Anglia w finale, porażka po karnych. Euro U21? Półfinał, porażka po karnych. Jedenastki mogliby się nauczyć strzelać, ale i tak bilans jest imponujący. Wszystkie powyższe imprezy odbyły się w 2017 roku.
Dlatego nie dziwiło mnie, że raczej nikt nie chciał przespać porannego wykładu Sally Needham z angielskiej FA, która tłumaczyła DNA ich rewolucji juniorskiego szkolenia, czyli Four Corner Model.
Wyjaśnijmy sobie na początek jedną kwestię, żeby nie było niedomówień. Ten model jest na tyle wielowątkowy, że nawet po potraktowaniu osobnym, rekordowo długim artykułem, nie wyczerpałbym tematu. Dlatego nie spodziewajcie się, że tu i teraz omówię go w najdrobniejszych detalach – Needham też tego w godzinę przecież nie zrobiła. Zaznaczę choćby, że w ten system zostały wplecione teorie uczenia się, chemia mózgu i neurologia. Jak daleko od chemii mózgu do strzelania goli? No właśnie, mówimy o oceanie wiedzy do przepłynięcia.
Na konferencji najbardziej rzucił mi się w oczy nacisk, jaki Sally Needham kładła na sferę “social”, czyli dynamiki grupy. Psychologia psychologią, oswoiliśmy się z jej rolą w piłce, ale prawdą jest, że mówimy przecież o sporcie zespołowym, chciałoby by się rzecz – cholernie zespołowym, bo jedenastu na jedenastu to mnóstwo zależności. Dlatego analiza mentalności danego gracza, owszem, jest ważna, ale jeszcze ważniejsze jest wiedzieć co dzieje się w grupie, jak sprawić, by dominowały tu właściwe wartości, a wszyscy szczerze czuli, że chcą być jej częścią. To trafna diagnoza, a perspektywa chyba wciąż w Polsce niedoceniana.
Czysto piłkarsko, co tylko się da, ma być wykonywane gierkami. Przekładając na nasze, jak bieganie zimą po górach z Mandryszem na plecach, to dobrze, żeby Mandrysz w tym czasie uprawiał żonglerkę.
Same gierki, które zaordynowała Needham, były wyjątkowo ciekawe. Zwykłe 4 na 4 nie ma racji bytu, trzeba je urozmaicić. Przykładowo każdy zawodnik ma przypisanego rywala, z którym toczy swój bezpośredni mecz na indywidualne pojedynki. Na koniec padają więc dwa pytania: po pierwsze, która drużyna wygrała. Po drugie, kto w danej parze miał więcej udanych kiwek. Ogółem wpisuje się to w tworzenie mentalności zawodnika odważnego, kreatywnego, nie bojącego się podejmować ryzyka, umiejącego grać jeden na jeden. To samo słyszałem odwiedzając w maju poznańskie LPFA: “Jak teraz będzie się bał ryzykować, to co dopiero w przyszłości?”.
Inna gierka to 8 na 8 jednocześnie na dwóch boiskach. Wygrać można tylko wtedy, jeśli zwycięży się oba równolegle odbywające się mecze. Zawodnicy mogą swobodnie zmieniać boiska, czyli nagle na jednym może zostać dwóch graczy, na drugim sześciu itd. Uczy to odpowiedzialności, podejmowania decyzji, inicjatywy. Znakomite było też “silent football”, które uczyło komunikacji niewerbalnej i boiskowego zrozumienia. W następnej grze zawodnicy sami mieli wybrać jednego spośród siebie, który jako jedyny będzie mógł zabierać głos. To z kolei spora odpowiedzialność nałożona na jednego z graczy, automatycznie szansa na wyrobienie mentalności lidera.
GAWĘDA Z CZESŁAWEM MICHNIEWICZEM
Następny panel był bodajże – by tak rzec – najlżejszym, najprzystępniejszym. Formuła była wręcz telewizyjna – Łukasz Wiśniowski z ŁączyNasPiłka robił na scenie wywiad z Czesławem Michniewiczem. Minus był taki, że w zasadzie temat się mocno rozmył, ale gdzie by rozmówcy nie dobrnęli, trafialiśmy na interesujący grunt.
Michniewicz mecze młodych lechitów grających pod batutą Sally Needham oglądał z Karolem Klimczakiem. Zadał mu pytanie: “W którym momencie to wszystko się psuje?”. Odnosił się do różnic w mentalności. Te dzieciaki grały z pełnym zaangażowaniem, ale którego źródłem była radość z gry w piłkę. Michniewicz, choć przecież aktualnie zespołu oldbojów nie prowadzi, takiej radości u seniorów nie zauważa.
Trener młodzieżówki zastanawiał się, czy w pędzie za nowymi technologiami w trenerce nie zgubione zostały proporcje. Oczywiście, że korzysta z dronów pomagających analizować, oczywiście, że jego piłkarze ćwiczą mając sporttestery. Laptop nie może służyć za podstawkę pod kawę. Ale nie powinien też być alfą i omegą.
Rolę ilustrującą pełniły przykłady z życia. Gdy Michniewicz pytał Łukasza Piszczka o schematy rozegrania Borussii według Kloppa, Piszczek odpowiedział, że schematów nie mają. Heavy metal Kloppa rozgrywa się wewnątrz zasady: odbierz piłkę, zagraj do przodu, wyjdź przed piłkę. Michniewicz zwracał tym samym uwagę na prostotę, w niej może często kryć droga do sukcesu.
Tak samo nawiązał do rozmowy z Luigim Del Nerim, którego Udinese grało raptem jednym napastnikiem, mając kilku znakomitych napastników w kadrze. Del Neri powiedział wtedy: “Żeby wkraść się do cudzego domu, wystarczy mi jeden dobry złodziej. Najważniejsze, żeby ich złodziej nie wkradł się do mnie”. Uderzyła go też pokora Sarriego, który ostatnio, już jako trener Napoli, pojechał na staż do Giampaolo z Sampy: “Słuchaj, wiem sporo o ofensywie. Naucz mnie gry obronnej”.
Usłyszeliśmy też historię remisu U21 z Finlandią w Polsce i czego uczyła. Selekcjoner nigdy nie ma zbyt wiele czasu na pracę ze swoimi zawodnikami. Grę defensywną przerobili na pierwszym zgrupowaniu, więc na drugim Michniewicz chciał przerobić inne tematy. Gra defensywna kompletnie się rozsypała, bo zaufał, że została już wyuczona. Tak łatwo jednak nie ma i warto tu stawiać za wzór Guardiolę, który co dwa tygodnie przerabia swoim piłkarzom absolutne podstawy swojej taktyki, np. ustawianie się w defensywie.
Michniewicz zauważył też, że forowanie młodych jest zgubne, a młodość nie może być atutem. Tworzy się zaklęte koło: wyróżnisz się w juniorach, klub sam pcha cię wyżej, bo może na tobie zarobić. Grasz gorzej, masz wahania formy, ale i tak występujesz, bo jesteś potencjałem na zysk. Młody piłkarz nie uczy się rywalizacji, a po wyjeździe na zachód trafia na ścianę. Gdy Kownacki w Sampdorii strzelił dwie bramki z rzędu, a potem nie grał kilka razy, trener zadzwonił do młodego napastnika z pytaniem, czy coś się dzieje niepokojącego. Nie działo się nic – po prostu trener w Sampdorii wie, że Kownacki potrzebuje spokoju do rozwoju. W Polsce trener nie miałby życia, gdyby nie wpuścił do gry młodego, strzelającego zawodnika.
Wszystko zwieńczyło przytoczenie wymiany zdań z Henrykiem Kasperczakiem. Gala “Piłki Nożnej” mniej więcej dziesięć lat temu.
– Czesław, wiesz ilu trenerów znam na świecie?
– Nie wiem trenerze.
– Bardzo wielu. Ale nie znam ani jednego, który nie zostałby zwolniony.
To jest wpisane w nasz zawód, nie bójcie się więc ginąć za swoje pomysły, ginąć w mundurze, próbując swoich własnych metod.
BJELICA, CZYLI ROZCZAROWANIE
Wiele osób czekało ze szczególną uwagą na wystąpienie Nenada Bjelicy. Temat był zachęcający – kontratak na przykładzie jego Lecha Poznań. Niestety, ktoś zrobił krzywdę trenerowi i słuchaczom. Bjelica omawiał swoją pracę UEFA Pro sprzed kilku lat opierając się na przygotowaniach do meczu Wolfsberger – Ried. Podawał statystyki z Ligi Mistrzów 09/10 i mundialu w RPA. Padały takie ogólniki jak plusy i minusy kontrataku, mogłeś się np. “dowiedzieć”, że rywal nie ma wtedy ustawionej defensywy, łatwiej więc go zaskoczyć. Na koniec parę ew. rutyn treningowych i video ze strzelanych kontratakiem bramek Lecha. Koniec. Uczciwie – strata czasu.
To była zdecydowanie najsłabsza prelekcja całego dnia, cechowała ją przede wszystkim powierzchowność. Moim zdaniem jak na dłoni widać było, że Bjelica nie miał na to czasu. Słabość tego wystąpienia kryła się gdzieś za kulisami. Sam się zgłosił? Poproszono go? Jaka jest historia tego swetra udziału? W każdym razie na horyzoncie miał przede wszystkim trzy mecze ligowe na przestrzeni ośmiu dni, to go zajmowało, a nie jakiekolwiek przygotowanie do własnej prelekcji. Gdzieś ktoś przestrzelił z pomysłem. Lech Conference chce się rozwijać, więc tutaj widzę największą lekcję płynącą z dziesiątej edycji: nie patrz na nazwisko, nie jest gwarancją.
ZDROWIE, ZDROWIE I JESZCZE RAZ ZDROWIE
Segment medyczny przygotowany przez pracowników RehaSport poprzedziła ucieczka około 40% widowni. Lech zaprosił na konferencję wszystkich swoich trenerów z LPFA, widziałem też młodych szkoleniowców z wielu innych klubów – przede mną siedziały choćby chłopaki z Unii Oświęcim. Większość póki co pracuje z dzieciakami lub młodzieżą. I szczerze? Jakbym jako Lech sprawdzał frekwencję, to szczególnie byłbym zawiedziony, jeśli moi trenerzy opuścili ten wykład.
Dotyczył fundamentalnej dla nich i całego Lecha kwestii urazowości młodych u młodych zawodników. Monika Grygorowicz podała konkretny program, zatwierdzony i sprawdzony przez FIFA, który pomaga obniżać urazowość u dzieciaków poprzez profilaktykę. Nie wiem na jakiej próbie ani gdzie zostały wykonane badania, ale poruszyła mnie np. statystyka, według której pięć procent żałuje, że kiedykolwiek zaczęła trenować piłkę – wiąże się to oczywiście z doznanymi urazami i komplikacjami.
Wykład tłumaczył, że trener nie może być egoistą. Potrzebujesz wygrać jeden, drugi, trzeci ważny mecz, więc grasz najlepszymi. W konsekwencji od najmłodszych lat najlepsi są poddawani największym obciążeniom. To może być tajemnica dlaczego wiele doskonale zapowiadających się juniorskich karier w kolejnych latach zostało pogrzebanych.
Nie będę udawał, że siedziałem jak zaczarowany, ale biorąc pod uwagę do kogo w szczególności skierowana była ta konferencja, był to być może wykład najważniejszy. Taki, który odnosił się do rutyny pracy większości osób na sali, wskazywał konkretne w niej sfery, które trzeba przemyśleć, otoczyć większą uwagą, a może przewartościować.
Drugi wykład w segmencie – autorem Józef Napierała – dotyczył stabilizacji rozgrzewkowej, którą – jak zauważył Łukasz Wiśniowski – spopularyzował na kadrze Robert Lewandowski. Stabilizacja, czyli siła kluczowych partii mięśni, wpływ tego na zwinność, dynamikę. Używając metafory, armata stojąca na kajaku nie wystrzeli z taką siłą, co arma postawiona na betonie – jak to się ma do piłki? Skoro we współczesnym futbolu decydują czasem nawet ułamki sekund, to tu może kryć się różnica między dobrym a wybitnym.
MAGIERA SHOW
Jacek Magiera był obok Nenada Bjelicy najbardziej wyczekiwanym prelegentem. Nie zawiódł. Jego wykład był dopracowany, dynamiczny, merytoryczny. W praktyce opowiadał o zderzeniu polskiego trenera, który przed chwilą – jak sam powiedział – głową był w Grudziądzu, Siedlcach, z Ligą Mistrzów i Realem Madryt.
Uderza w sumie jak niewiele jest czasu na faktyczną pracę i treningi w klubie, który gra w europejskich pucharach. Gdy Magiera pokazywał swój kalendarz, przeplatały się w nim mecze, podróże, dni odpoczynku dla piłkarzy, do tego wypadki losowe. Przykładowo dzień po meczu ze Sportingiem planowane były normalne treningi, ale przez przedłużającą się kontrolę antydopingową zamiast wsiąść w samolot tuż po północy, legioniści wylecieli po 3. W Warszawie byli o 7, na Łazienkowskiej o 8. Znowu normalna praca nie była możliwa. A przecież za moment mecz z Lechią, ówczesnym liderem, do którego Legia traciła dwanaście punktów.
– 16 września prowadziłem Zagłębie Sosnowiec w meczu z Podbeskidziem. Jeszcze 22 września prowadziłem w Sosnowcu zajęcia. 23 rozwiązałem kontrakt, 24 miałem konferencję prasową, 25 poprowadziłem pierwszy trening. Miałem dwa dni, żeby przygotować drużynę do meczu ze Sportingiem. Jedyne co można było zrobić, to popracować nad strefą mentalną, z którą nie było najlepiej. Fizycznie drużyna była dobrze przygotowana. Podczas ostatnich zajęć w Warszawie zrobiłem trening, w którym zawodnicy mieli grać wyłącznie słabszą nogą, żeby trochę rozluźnić atmosferę. W samolocie prezes z obawą powiedział: trenerze, coś ta drużyna nie za dobrze wyglądała. W Lizbonie nic wielkiego nie robiliśmy – dziadek, zabawa, uśmiech. Najważniejsze było, żeby zapomnieli o złych wspomnieniach z meczu z Borussią. Dla nas to był też czas poznawania zawodników, ich problemów, ich mentalności.
Niestety, nie będę wam w stanie przekazać esencji wykładu, ponieważ jak w żadnym wielką rolę odgrywały slajdy. Były to np. te same materiały, które oglądali piłkarze Legii podczas odpraw, analiz (aczkolwiek doradziłbym trenerowi odejście od Comic Sans). Jak grać, którymi strefami, pełne założenia taktyczne i wszystkie szczegółowe kwestie, które jednak nabierają wyrazu dopiero, gdy komentarz podąża za obrazem. Ja wam mogę mówić, że na Bernabeu chciano przede wszystkim odciąć Kroosa, a także wykorzystać przestrzenie zostawiane przez ultraofensywnych obrońców, ale to nie to samo.
Magiera słusznie podkreślił, że nie ma szans aby Pepe oglądał Legię w lidze. Legioniści byli dla Królewskich anonimowi i… to było ich siłą. Rywale nie wiedzieli kto jak gra, kto ma jaki styl, kto umie kiwnąć, a kto nie. Kto wie czy to nie tajemnica znakomitych otwierających minut, bowiem Królewscy na żywca przeprowadzali analizę rywala? Magiera zauważył też, że Legia trzy z pięciu goli na Bernabeu straciła… z kontry. Co się działo w szatni w przerwie? Już wtedy analitycy mieli świeży materiał gotowy do tego, by zaprezentować go zawodnikom. Czasy Bogusława Baniaka rzucającego krzesłem w celach motywacyjnych odeszły na dobre do lamusa.
– Na początku przenieśliśmy intensywność z Ekstraklasy do Ligi Mistrzów i przegraliśmy. Co nam ta Liga Mistrzów dała? Przeniesienie intensywności z Ligi Mistrzów do Ekstraklasy, co było widać po ligowych wynikach. Dziesięć meczów, osiem zwycięstw, 33-10 w golach. Graliśmy tempem, jakim gra się w Europie. Ale Legia takich meczów na przestrzeni 21 lat zagrała kilka, a Real gra takich meczów kilkadziesiąt.
Wykład nieprzetłumaczalny na pismo, a szkoda, bo bezsprzecznie najlepiej łączył merytorykę z jasnością przekazu. Można dyskutować z tym, czy taka treść przyda się w codziennej pracy młodych szkoleniowców, ale na pewno spełniał choćby wzorowo walory motywacyjne. Oto przed tysiącem szkoleniowców na początku drogi stał facet, który przed chwilą musiał wymyślić plan na Real Madryt, a przedstawił to tak, że potrafiłeś się w ten nierealny problem wczuć.
JAK TO ROBI MANCHESTER CITY
Steve Torpey to wychowanek Liverpoolu, który miał nawet okazję trenować pod okiem Gerrarda Houlliera. W karierze piłkarskiej głównie kopał się po niższych ligach, ale o jego klasie w roli szkoleniowca niech powie fakt, że Manchester City podkupił go z LFC.
Do Poznania przyjechał opowiedzieć o filozofii Citizens jeśli chodzi o szkolenie najmłodszych roczników. Arkusz oceny zawodników wyglądał jak żywcem wyjęty ze szkolnego dziennika, tylko ze znacznie większą liczbą rubryk. Usystematyzować chcą wszystko, opinia nie jest marginalizowana, ale na pewno jest tylko jedną ze składowych – podstawą są wyniki w przeróżnych konkretnych kategoriach boiskowego rzemiosła.
Na pewno zwraca uwagę, że City planuje wychować armię obunożnych zawodników. Nie ma wymówek – niektóre treningi są w całości oparte na wyrabianiu słabszej nogi. Poza tym nowoczesny standard: ćwiczenia i gierki obliczone na trening podejmowania właściwych decyzji. Inne na to, by jak najlepiej oceniać boiskową sytuację, w czym widać też zalążek pracy nad zmysłem taktycznym.
Niektóre gierki były zbyt złożone dla młodych lechitów i nie szło to zbyt płynnie. Widać było, że takie podejście jest dla niektórych nowe, a potrzeba podjęcia szybko właściwej boiskowej decyzji przerasta graczy. Torpey powtarzał wielokrotnie podczas zajęć – być przewidywalnym znaczy być przegranym. Co tu kryć, przewidywalności podczas złożonych gierek było całkiem sporo. Pytanie zatem:
Skoro to wszystko takie nowatorskie i zaawansowane, dlaczego Lech następnego dnia gładko ogrywał Manchester City i pierwszy raz w historii wygrał Lech Cup?
MOTORYKA AKADEMII LECHA
Nie ukrywam, motoryka jest mi osobiście tak odległa, jak to tylko możliwe. Biegam tylko wtedy, gdy za pięć minut ma pociąg. Dlatego podczas wykładu Karola Kikuta i Jakuba Grzędy z Akademii Lecha miałem pewność, że jakkolwiek wcale nie dziwi mnie moje własne znużenie, tak prowadząc akademię najwięcej notowałbym właśnie teraz.
Robiło wrażenie jak drobiazgowo traktują motorykę. Wyskok? Proszę bardzo – konkretna analiza tego jaki wyskok gwarantuje wykorzystanie pełni energii ciała, jakie jest potrzebne ułożenie rąk, jak lądować, by nie było ryzyka kontuzji. Padały określenia złotych okien motorycznych, kształtowania mocy, szybkości, przyspieszenia. Ten wykład rozbijał w pył mit, że szybkość jest wrodzona i nic nie da się z tym zrobić. Panowie wspominali, ze po wdrożeniu swoich metod u 90% zawodników Akademii musieli pracować nad podstawami, czyli np. tym w jaki sposób w ogóle biegać.
Treningi są maksymalnie zindywidualizowane, bo – uwaga, cytat – każdy ma swój własny niepowtarzalny biologiczny klucz. Podobno metody badawcze z najwyższej półki, jedyne w Polsce na taką skalę. Profilaktyka urazowości opierająca się na sprawdzeniu kiedy zawodnik osiągnie pełnię swojego wzrostu, bo w okresie najdynamiczniejszego rośnięcia ryzyko urazów jest większe. Samo zbadanie kiedy piłkarz będzie w pełni dojrzały jest budujące – ile talentów w przeszłości przepadło dlatego, że kumple byli silniejsi fizycznie, a zdolniejszy mikrus szedł w odstawkę? W Lechu nie ma takiego problemu, bo wiedzą, że od zawodnika X mogą wymagać fizycznie więcej dopiero np. za rok, ale jego rówieśnika trzeba już teraz traktować zupełnie inaczej.
Wszystkie zachodnie akademie kładą największy nacisk na decyzyjność, kreatywność itd. To oczywiście bardzo mądre powiedzenie: “Ci, którzy myślą, że w piłkę gra się nogami, myślą też, że w szachy gra się rękami”. Ale przecież nie można tego rozumieć w pełni dosłownie, bo gdyby tak było, do dziś karty na boisku rozdawaliby Pele i Beckenbauer. Futbol to sport stawiający ogromne fizyczne wymagania. Owszem, po pierwsze, trzeba grać inteligentnie, ale jeśli ciało nie dojedzie za pomysłem, też nic z tego nie będzie. Nie twierdzę, że w Lechu kładą największy nacisk na fizyczność, ale nie zdziwię się, jeśli proporcje są w Poznaniu inne niż na Zachodzie.
Na pewno taki Torpey mógł po powrocie do domu powiedzieć: jak wychowanek Lecha nie będzie dojeżdżał piłkarsko, oszlifujemy go. Ale jest pewność, że fizycznie będzie przygotowany najlepiej jak się da.
JAK TO ROBI FEYENOORD ROTTERDAM
Glenn van der Kraan fizyczność wymieniał jako ostatnią w litanii priorytetów akademii Feyenoordu. Najważniejsze są technika, inicjatywa, wizja. Puszczał filmiki Franka Lamparda bez piłki. Feyenoord według słów Van der Kraana bada jak często zawodnik rozgląda się na boisku – Lampard robi tak osiem razy na dziesięć sekund. Rzut oka w jedną, drugą stronę, główka pracuje, widzisz więcej, zapamiętujesz więcej, jesteś więc w stanie podjąć szybciej dobrą decyzję, bo wiesz co zrobić z piłką, gdzie pobiec, jak wyjść.
Trzy najciekawsze kwestie. Po pierwsze, nacisk na percepcję, a także jej trening. Zawodnicy żonglują – podstawa panowania nad piłką, każdy wychowanek Feyenoordu musi umieć żonglować choćby przez sen – a zarazem jeden z trenerów wyciąga żółtą lub różową koszulkę, a zawodnicy muszą potwierdzić którą wyciągnął. Nie mogą się więc skupić tylko na żonglerce, muszą cały czas wodzić wzrokiem – choćby kątem oka – za szkoleniowcem, patrzeć co robi, myśleć, przetwarzać, odpowiadać.
Po drugie, nacisk na inicjatywę, czyli oddanie odpowiedzialności zawodnikom. Futbol to niezliczone boiskowe kombinacje, trener ustala ogólne ramy, ale potem stoi za linią, to piłkarze robią grę. Nie naszkicujesz bramkowej akcji, bo to reakcja na zastane wydarzenia, rzecz nie do zaplanowania.
Po trzecie, Van der Kraan zatrzymał mecz, gdy młody lechita po bramce nie zareagował, nie cieszył się. Holender przerwał i podkreślił, że bez celebracji nie ma gola. Nie liczy się. Wciąż jest 0:0. Od tego momentu zawodnicy zaczęli prześcigać się w cieszynkach. Był tu aspekt budowy więzi w grupie, bo cieszyli się razem, ale w istocie chodziło o co innego: o pasję.
Nie da się wyuczyć maksymalnego zaangażowania. Można podejść do meczu profesjonalnie, być skoncentrowanym, ale naprawdę na wyżyny wspinasz się, gdy przepełnia cię szczera pasja. Dlatego słabeuszy nie trzeba motywować, gdy jadą na wielki stadion, bo to dla nich mecz życia, a dlatego ci silniejsi wtedy często prezentują się słabiej, bo odwalają pańszczyznę, taka stawka nie jest w stanie ich “podkręcić”. Trenerzy Feyenoordu na każdej gierce chcą wywołać atmosferę finału Mistrzostw Świata, meczu o być albo nie być.
Może to próba zachowania tego dziecięcego płomienia, o który pytał Czesław Michniewicz?
***
Jechałem na Lech Conference z nadzieją, że czegoś się nauczę. Zawodu nie ma. Przemyśleń jest sporo, najwięcej dotyczących natury szkolenia dzieciaków, a także – bez owijania w bawełnę – dość parszywego losu szkoleniowca.
Czy jednodniowa konferencja mogła kogoś odmienić, sprawić, że słaby trener stał się dobry, a dobry znakomity? Oczywiście, że nie. Ale trzeba spojrzeć szerzej. Lech Conference jest częścią większego, spójnego projektu i spełnia swoją rolę. Wszyscy trenerzy, którzy pracują z Lechem – wystarczy spojrzeć na sieć szkółek LPFA by zrozumieć jaka to armia – zjeżdżają tego dnia do Poznania. Żaden wykład nie jest gotowcem, który drastycznie szlifuje warsztat arbitra, ale niemal każda prelekcja mogła dać inspirację by zgłębiać dany temat dalej.
Poznań odwiedził Leszek Milewski
Fot: Adam Ciereszko