Ponoć jest takim nudziarzem, że nawet zwycięstwa świętuje w domu jeżdżąc na rowerze stacjonarnym. Tak przynajmniej żartują sobie norwescy dziennikarze. Może i jest nudny, ale na pewno nie jest typowy. Mowa przecież o gościu, którego obsesja wygrywania była posunięta do tego stopnia, że nie chcąc złapać żadnego paskudztwa, krótko przed zawodami potrafił chodzić w maseczce ochronnej i unikać uścisków dłoni. Blisko 44-letni Ole Einar Bjoerndalen, czyli najbardziej utytułowany sportowiec w historii zimowych igrzysk, właśnie rozpoczął kolejny sezon olimpijski. I przez muszkę swojego karabinu już wypatruje Pjongczang.
***
Znak zapytania w tytule wpisaliśmy celowo. Tak na wszelki wypadek.
W końcu legenda biathlonu już dwukrotnie miała kończyć karierę, najpierw po igrzyskach w Soczi, a następnie po ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Oslo. I w obu przypadkach scenariusz był taki sam: Bjoerndalen zdobył złote medale, znowu poczuł motyle w brzuchu i uznał, że to jeszcze nie czas na odcinanie kuponów.
A odcinać będzie miał z czego. 45 medali mistrzostwach świata w tym 20 złotych, 6 Kryształowych Kul, 94 pucharowe zwycięstwa i przede wszystkim 8 złotych medali olimpijskich. W klasyfikacji multimedalistów igrzysk bez podziału na lato i zimę, jest najwyżej klasyfikowanym przedstawicielem sportów zimowych. Jego łącznie 13 medali wywalczonych na sześciu igrzyskach, daje mu dziś pod tym względem czwarte miejsce za Michaelem Phelpsem, Łarysą Łatyniną i Nikołajem Adrianowem. Przed czterem laty w Soczi, zdobywając dwa złote krążki, przebił dotychczasowego śnieżnego króla olimpiad, biegacza narciarskiego Bjoerna Daehlie (12).
Jakim więc cudem po tylu latach chce mu się jeszcze podnosić rano tyłek z łóżka i iść na trening? Jakim cudem Norweg, nazywany „Kanibalem”, wciąż jest tak wygłodniały?
Owoce jadł w domu tylko raz w tygodniu
Wielu zawodników dałoby się pewnie pokroić za wgląd w jego plany treningowe. Te obrosły już legendami, bo sam Bjoerndalen nigdy o tym nie mówi ze szczegółami.
Dłuższych wywiadów udziela raczej rzadko, a takich w których się otwiera, jeszcze rzadziej. Kilka razy w nagłym przypływie szczerości opowiedział tylko o swoim dzieciństwie spędzonym w niewielkiej wsi Simonstrada niedaleko Drammen, gdzie jego rodzice prowadzili farmę utrzymując się z hodowli krów. Ma czwórkę rodzeństwa. W domu nie przelewało się do tego stopnia, że – jak opowiadał w 2011 roku niemieckiemu „Bildowi” – owoce jadano w domu tylko raz w tygodniu, a jasne pieczywo jeszcze rzadziej.
I być może to go tak zahartowało. Przez lata nawet podczas przygotowań do najważniejszych imprez sam starał się odrzucać wszelkie luksusy, bo dzięki temu lepiej szlifował formę. Po igrzyskach olimpijskich w Soczi przewijała się nawet plotka, że chcąc w okresie przygotowawczym utrzymać odpowiedni rygor, nie spał w sypialni swojego domu, tylko na twardym łóżku. Często podkreśla, że w dorosłym życiu nie tknął też alkoholu.
Słynie z perfekcjonizmu. Idealnie obrazuje to jego podejście do spraw sprzętowych. – Przed sezonem testuję może nawet 200 par nart. Wszystko po to, żeby wybrać 10-12 takich, które najbardziej mi pasują. Większość nart wyścigowych jest naprawdę dobrych, ale niektóre są cholernie dobre i właśnie takich szukam – mówił portalowi fasterskier.com.
Od kiedy wyprowadził się do leżącego niecałe 70 kilometrów od Cortina d’Ampezzo austriackiego Obertilliach, do najważniejszych startów przygotowuje się poza cyklem reprezentacyjnym.
– Człowiek o tak dużym doświadczeniu nie musi trenować z kadrą. Nie musi dopieszczać wszystkich szczegółów z trenerami, bo w takim wieku ciężko jest już zmieniać pewne przyzwyczajenia, czy to w kwestii zajmowania stanowiska strzeleckiego, czy techniki biegu. Dlatego ja mu się w ogóle nie dziwię. Poza tym on jest seniorem, dla niektórych zawodników z reprezentacji mógłby być ojcem. No i jego nazwisko przyciąga sponsorów, więc na pewno nie ma problemów z pieniędzmi na przygotowania – mówi Tomasz Jaroński, komentator biathlonu w Eurosporcie.
I dodaje: – W stosunku do niektórych zawodników można mieć zarzuty, że na siłę przedłużają karierę czekając jeszcze na jakiś sukces, bo chcą odejść w wielkiej chwale, ale w przypadku Bjoerndalena takiego porównania bym nie użył. Patrząc na stawkę zawodników biorących udział w zawodach, po prostu nigdy nie można powiedzieć, że on nie wygra. A ponieważ w sezonie zawsze jest sporo zawodów, to zawsze coś dla siebie wytarguje. I kolejny raz da do zrozumienia, że nie można go skreślać.
„Halo? Recepcja? Proszę okleić mój pokój folią”
Taką historię o Norwegu opowiedział nam Tomasz Sikora.
– Przyjechałem kiedyś na obóz do hotelu, gdzie pracowali Polacy. Zaprzyjaźniliśmy się i w sumie do dziś mam z nimi kontakt. Opowiadali mi, że tydzień przede mną miał tam przyjechać właśnie Bjoerndalen. Zażyczył sobie, żeby jego cały pokój był oklejony folią. Odkryty miał pozostać jedynie ekran telewizora i parę innych szczegółów. Cała reszta miała być szczelnie zakryta – mówił w wywiadzie dla Weszło wicemistrz olimpijski z Turynu z 2006 r.
Innym razem ktoś zauważył, że kwaterując się do swojego pokoju, wniesiono tam za nim prywatny odkurzacz. „Kanibal” może i jest drapieżnikiem, ale jak widać żyjącym sterylnie.
Z jego odkurzaczem i manią czystości związana jest zresztą ciekawa historia. Bjoerndalen, zanim zaczął odnosić pierwsze duże sukcesy, miał trudności z radzeniem sobie z presją. A to odbijało się na jego skuteczności na strzelnicy. Kluczowa okazała się znajomość z Oyvindem Hammerem, sprzedawcą odkurzaczy, który bycie handlowcem łączył z fuchą trenera mentalnego. Panowie szybko się dogadali, zaczęli odbywać regularne sesje i Hammer został włączony do sztabu szkoleniowego zawodnika. Pan od AGD, który okazał się znacznie lepszym psychologiem, stał się jednym z architektów sukcesów Bjoerndalena, który z kłębka nerwów zamienił się w oazę spokoju. Ręka na strzelnicy przestała już tak drżeć.
– Różne opowieści o nim krążą. Nawet o chodzeniu w rękawiczkach ochronnych à la Michael Jackson – uśmiecha się Jaroński.
Wybitne jednostki często mają swoje fobie. Tą Bjoerndalena, oprócz totalnego perfekcjonizmu, są ponoć choroby i zarazki. Może nie jest w tej kwestii tak ześwirowany jak grany przez Leonardo Di Caprio bohater słynnego „Aviatora”, który potrafił szorować ręce aż do krwi, ale też ma swoje przyzwyczajenia. Norwescy dziennikarze relacjonowali, że przed najważniejszymi startami zdarzało mu się paradować w maseczce ochronnej i właśnie w rękawiczkach. Chcąc ograniczyć ryzyko infekcji, unikał kontaktu z innymi zawodnikami.
Najprawdopodobniej to było powodem tego, że od 2015 roku nie mieszka już podczas zawodów w hotelach jak pozostali biathloniści, ale w specjalnie przystosowanej dla niego 20-tonowej ciężarówce. To prawdziwe centrum treningowe na kółkach. Cacko. Norweg do dyspozycji ma tam m.in. sześć łóżek, kuchnię, łazienkę ze zbiornikiem na 1,1 tys. litrów wody, ponad 3-metrową bieżnię, salę ćwiczeń, a nawet ministrzelnicę laserową.
– Rozumiem jego izolację. Sam wiem po sobie, że kiedy przychodził sezon, spotykało się wielu ludzi, ciągle była presja i czasami miało się chęć na ucieczkę, żeby pobyć samemu, skupić się, spokojnie przeanalizować start. Ja miałem z tym problem, więc wyobrażam sobie, jakie ciśnienie miał Bjoerndalen, skoro jest największą gwiazdą biathlonu. A w ciężarówce ma spokój – opowiadał nam w poprzednim sezonie Tomasz Sikora.
Rosjanka „wystrzeliła” z oskarżeniami
Izolacja od biathlonowej stawki była jednak też powodem pojawiających się podejrzeń dopingowych. Ale patrząc na jego dorobek medalowy, dziwne byłoby, gdyby takie insynuacje w ogóle się nie pojawiały. Każdy, kto wygrywa seryjnie, jest podejrzany. Tym bardziej w Norwegii, czyli kraju, gdzie wśród przedstawicieli sportów zimowych panuje „epidemia” astmy.
Przez lata był najczęściej kontrolowanym biathlonistą w stawce (mówiło się nawet o dwudziestu testach rocznie), ale wszystkie próby przechodził. Tak naprawdę z dopingiem poważnie łączony był tylko raz. W 2009 roku, kiedy został publicznie pomówiony przez Anfisę Riezcową.
Wybuchła gruba afera, bo autorką tych pomówień była przecież mistrzyni olimpijska w biegach narciarskich i biathlonie. Rosjanka twierdziła, że 35-letni wówczas gwiazdor oblał jedną kontrolę, ale sprawie po cichutku ukręcono łeb. Nie miała na to jednak żadnych dowodów, nie podała źródła informacji, aż w końcu sama zaczęła powoli wycofywać się ze swoich słów.
Trudno też zresztą uznać Riezcową za wiarygodną osobę, skoro kilka lat wcześniej sama przyznała się do stosowania dopingu w czasie kariery.
Koreę też podbije?
W ostatnich latach stał się typowym zadaniowcem. Ma świadomość, że nie jest już w stanie być najlepszy na dystansie całego sezonu, dlatego ostatnią Kryształową Kulę za Puchar Świata zdobył w 2009 roku. Od tamtej pory na koniec sezonu był kolejno 10, 10, 16, 22, 6, 14, 13 i 9. Ostatnie pucharowe zwycięstwo zanotował z kolei przed trzema laty w szwedzkim Ostersund. Kapitalnie potrafił jednak zebrać się na igrzyska w Soczi i kolejne mistrzostwa świata, gdzie zdobywał złoto (chociaż na MŚ ostatnio już tylko w sztafecie).
Czy za ponad dwa miesiące w Pjongczang stać go na zdobycie czternastego medalu olimpijskiego? A może nawet złotego?
Tomasz Jaroński: – Faworytem nie jest, bo faworyt jest jeden – Martin Fourcade. On dominuje, od sześciu lat nie ma sobie równych. Francuzi będą oczekiwać od niego przywiezienia z Korei worka medali. Bjoerndalen na pewno jest jednak w kręgu zawodników, którzy na igrzyskach mogą być na podium. Wciąż potrafi wykorzystać swoje olbrzymie doświadczenie, szczególnie w momentach, kiedy występują jakieś sprzyjające mu okoliczności. Tak jest chociażby przy gorszych warunkach pogodowych. Wtedy można na niego stawiać.
Dlaczego wciąż mu się chce?
– Może nie ma innego pomysłu na życie? Przede wszystkim on jednak kocha biathlon. Żyć bez niego nie może. Zwłaszcza, że jego obecna małżonka, czyli Białorusinka Daria Domraczewa (potrójna mistrzyni olimpijska z Soczi – red.) też jest czynną zawodniczką, a to dla niego pretekst i motywacja do dalszych startów. Bo co, będzie siedział w domu i oglądał telewizję? – kończy Jaroński.
Bjoerndalen doczekał się już pomnika i muzeum na swoją cześć. W ten sposób chcieli go uhonorować mieszkańcy rodzinnej Simonstrady. Kiedy po raz pierwszy zobaczył siebie wykonanego z brązu, powiedział: – Ja jeszcze nie umarłem!
RAFAŁ BIEŃKOWSKI