Gdybyście kiedyś mieli problemy ze spaniem, nie szukajcie ukojenia w środkach farmakologicznych. Odpuśćcie sobie liczenie owiec czy spijanie ciepłego mleka. Rozsiądźcie się wygodnie w fotelu i po prostu odszukajcie nagranie meczu Zagłębia z Koroną z listopadowego poniedziałku. Niczego więcej nie będzie wam trzeba.
Nam nie brakowało wiele. Wybraliśmy najtwardsze, najbardziej niewygodne siedziska. Wlaliśmy w siebie tyle energetyków, że jeśli zaraz nie zaczniemy świecić, to mocno się zdziwimy. A i tak zapałki, na których trzymaliśmy powieki szły w drzazgi jedna za drugą.
Koneserzy pewnie znaleźliby w tym meczu coś dla siebie, w to nie wątpimy. Były pokazy poświęcenia, jak udana interwencja Kopacza tuż po tym, jak chwilę wcześniej dostał w twarz. Były doskoki do przeciwnika – agresywne, często bezpardonowe, mające dać znać, że ani jedni, ani drudzy tanio skóry sprzedawać nie będą. Przesadził w nich zresztą Matuszczyk, który z dwiema żółtymi kartkami wyleciał z boiska. Były zagrania wszerz – po ziemi i górą. Były też zagrania do tyłu – po ziemi i górą. Zdarzyło się i parę takich w przód.
Tylko, cholera, ani goli nie było, ani przesadnie wielu sytuacji bramkowych nie było, a i emocji – jak na lekarstwo.
Jedni i drudzy wyszli na boisko z zamysłem, by przede wszystkim zneutralizować rywala. I piłkarze Korony byli świadomi, że przestrzeń jest wodą na młyn Świerczoka i Pawłowskiego, i Zagłębia, że Kiełb, Kaczarawa czy Cvijanović nie muszą być przy piłce szczególnie długo, by z niczego stworzyć zagrożenie pod bramką. Jeśli chodzi o wytrącanie atutów – brawo, tak to pewnie miało wyglądać. Tak naprawdę trudno zganić któregoś z defensorów u jednych lub u drugich, bo spektakularnych klopsów się nie doczekaliśmy. Najgroźniej było, gdy Kovacević postanowił zagrać do Gostomskiego, który wcześniej opuścił jednak swój posterunek. Na szczęście – zgodnie z podręcznikiem – dogrywał do boku, a nie w światło bramki. Skończyło się na strachu.
A tak? Trzeba postawić plusik przy nazwisku Rymaniaka, bo był dziś pierwszy w centrum wydarzeń, a i grać do przodu próbował z niezłym skutkiem. No bo nie jego winą jest, że na przykład świetne zagranie na wolne pole zmarnował niezbyt konkretną wrzutką Możdżeń. Trzeba chwalić biegającego od linii do linii – choć niestety często później dorzucającego niecelnie do kolegów – Czerwińskiego. Nie można nie docenić poświęcenia i wielu pewnych interwencji Kopacza, spokoju Guldana, znów bardzo dobrego – poza tym zagraniem do Gostomskiego – Kovacevicia. W zasadzie najsłabiej z szóstki stoperów, którzy zagrali w tym spotkaniu wypadł Jach, któremu nie zrobiła najlepiej zamiana koszulki biało-czerwonej na pomarańczową.
Czy w tym spotkaniu gole w ogóle mogły paść? A no mogły, choć w sytuacjach, które zdołali stworzyć jedni i drudzy, wcale nie musiały. Najwięcej kibice Miedziowych mogli sobie obiecywać po wyjściu Świerczoka do podania od Pawłowskiego na finiszu pierwszej połowy, jednak napastnik kadry Nawałki strzelał z ostrego kąta tam, gdzie czekał już Gostomski. Przyjezdni zaś, mający przez większą część meczu piłkę i optyczną przewagę, najmocniej zagrozili najpierw gdy Rymaniak wpadł w pole karne po dwójkowej akcji Kiełba z Kaczarawą oraz gdy z szesnastego metra głową (!) w słupek trafił Kosakiewicz.
Najkrócej rzecz ujmując – jeśli przed pierwszym gwizdkiem przypadkiem zatrzasnęliście się w łazience i udało wam się z niej wyjść dopiero po ostatnim, wcale nie nazwalibyśmy was największymi pechowcami na świecie.
Zagłębie Lubin: Polacek 5 – Guldan 6 Ż, Kopacz 7, Jach 5 Ż – Czerwiński 5, Matuszczyk 2 CZ, Kubicki 4, Andrzejczak 5 (66’ Woźniak 4) – Pawłowski 3 (61’ Buksa 3) – Tuszyński 4 Ż, Świerczok 4 (84’ Tosik)
Korona Kielce: Gostomski 5 – Rymaniak 7, Kovacević 6, Dejmek 5 – Cebula 5, Żubrowski 5, Możdżeń 4, Kallaste 6 – Cvijanović 3 (58’ Kosakiewicz 4) – Kiełb 4 (65’ Górski 3), Kaczarawa 5 (77’ Soriano)
Sędzia: Tomasz Musiał 5/6
Gracz meczu: Rymaniak (Korona)
Minus meczu: Matuszczyk (Zagłębie)
Gwiazdki:
Porządki w szafie: 5/5
Wyrywanie włosów z nosa: 4/5
Pranie w rękach: 5/5
Oglądanie Zagłębie – Korona: 0/5
Nagroda R-Gol: Medal dla nas za wytrwanie od pierwszej do ostatniej minuty