Ten facet to jeden wielki, doskonały przykład, jak spieprzyć sobie karierę, a przede wszystkim kompletnie przehulać wizerunek. Mógł dać sobie spokój z piłką dawno temu – w końcu każdy ma prawo wyznaczać sobie własne granice. Jeśli się dorobił, a przecież w samym Interze zgarniał siedem milionów euro rocznie, jeśli nie ma w sobie więcej motywacji – nie ma sprawy. Kończyć karierę w wieku lat 30 nie jest żadną zbrodnią. Problem w tym, że Adriano najwyraźniej nie potrafi dać sobie rady z samym sobą. Trochę jak Gołota – ciągle chce wracać, chociaż wszyscy dookoła widzą, że to dawno nie ma sensu.
Brazylijczyk właśnie wyleciał z kolejnego klubu. Udała mu się rzecz niesłychana, bo nie zdołał wypełnić nawet półrocznej umowy z Flamengo. Klub nie straci na tym wiele, bo przedstawił Adriano stosunkowo niski kontrakt, którego ten w dodatku w żaden sposób nie wykonał. Był zupełnie nieprzydatny dla drużyny. Nie grał, często w ogóle nie trenował, nie pojawiał się w klubie, mimo braku usprawiedliwienia. Słowem – standard.
W międzyczasie na wadze stuknęło mu dokładnie 105 kilo.
Dziś pojawił się w klubie po raz ostatni. Pożegnał z zawodnikami, trenerami i wygłosił oświadczenie. Na pytania dziennikarzy nie chciał odpowiadać. Stwierdził, że nie będzie dłużej przeszkadzał Flamengo, ma swoje problemy i nie jest w wystarczająco dobrej formie. Bardzo delikatnie powiedziane.
Co jednak najśmieszniejsze… zadeklarował, że jeszcze wróci. Ł»e za parę miesięcy znów rozpocznie przygotowania do sezonu, podciągnie się fizycznie i nadal będzie chciał występować we Flamengo. Klubowy dyrektor, odnosząc się do tej deklaracji, odparł tylko z pełną dyplomacją, że może się nie udać.
Jedno dziś jest pewne. Facet przekracza wszelkie granice śmieszności.
