Ostatni mecz z fryzurą na wierzchu Petr Cech zagrał tak dawno temu, że w sumie zapomnieliśmy już, jaki ma kolor włosów. Dwa lata po przyjściu do Londynu czeski golkiper doznał kontuzji, po której został wyjątkowo charakterystyczny znak na resztę kariery. Stylowy hełm, dzięki któremu bramkarz może w ogóle wyczynowo grać w piłkę. Kiedy ostatnio widzieliśmy go bez kasku? Właśnie w tym feralnym meczu w hrabstwie Berkshire, gdy doszło do makabrycznego zderzenia ze Stephenem Huntem. Mecz z Reading był charakterystyczny jednak nie tylko dlatego, że Czechowi pozostała po nim pamiątka na całe życie, ale również z uwagi na uraz jego zastępcy, Carlo Cudiciniego. Między słupkami stanąć musiał… John Terry.
Dziś mija dokładnie 11 lat, odkąd Chelsea dyrygowana z bramki przez Terry’ego dowiozła do końca meczu jednobramkowe prowadzenie i jednocześnie 11 lat od ostatniego poważnego meczu Cecha bez ochronnego hełmu.
Jak doszło do urazu? Sytuacja wydawała się dość kuriozalna – Reading zagrało lagę właściwie od razu po rozpoczęciu meczu, do – wydawałoby się straconej – piłki ruszył Stephen Hunt. Nabiegał z lewego skrzydła, Cech zaś wyszedł z bramki daleko do boku pola karnego. Był szybszy, pewnie chwycił piłkę, ale jego głowa znalazła się między murawą a kolanem szarżującego rywala. Początkowo starcie nie wydawało się aż tak poważne – sędzia zamiast rzucić się do ratowania bramkarza, spokojnie upominał faulującego piłkarza Reading. Dopiero, gdy okazało się, że Cech ma problem z powstaniem z murawy, zbiegły się wszystkie służby medyczne. Jakkolwiek spojrzeć – zszedł z murawy o własnych siłach, a właściwie wyczołgał się, dość pokracznie przemieszczając się „na czworaka”. Po przewiezieniu do szpitala, okazało się, że doszło do wgniecenia części czaszki oraz wstrząśnienia mózgu. Rehabilitacja po operacji trwała niecałe trzy miesiące, po których Cech wrócił do treningów a następnie na boisko. Niestety dla niego – w hełmie, który towarzyszy mu aż do dziś.
Sam mecz? Już w pierwszej minucie na murawie pojawił się Carlo Cudicini, ale tego dnia Chelsea nie miała szczęścia. W 90. minucie także rezerwowy bramkarz doznał urazu – przy dośrodkowaniu dostał się w kleszcze między dwóch rywali, odbił od Ibrahima Sonko i padł na murawę nieprzytomny. Chelsea prowadziła wówczas 1:0 po samobójczym trafieniu tuż przed przerwą, ale nie miała już żadnych zmian, zresztą nawet jeśli – na ławce nie było już ani jednego „łapacza”. Wtedy nastał czas na świeżą krew w bramce „The Blues”. Jak na autorytet i wodza drużyny przystało – zgłosił się John Terry. Co więcej – Anglik miał okazję pokazać swoje umiejętności bramkarskie – głównie dalekie wykopy oraz droczenie się z napastnikami, przez łapanie stojącej przed nim piłki tuż przed ich nosami. Ta gra na czas przyniosła efekt – Chelsea wygrała zmieniając golkipera średnio co trzydzieści minut.