Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

29 sierpnia 2017, 11:46 • 6 min czytania 205 komentarzy

„Proszę pani, oni mi przeszkadzają” – mawiają dzieci w przedszkolach. Dariusz Mioduski dzieckiem absolutnie nie jest, ale jego wywiady mają ciągle to samo przesłanie. Wczytuję się w te wszystkie wypowiedzi prezesa Legii i ciągle to samo: wszystko co w klubie było dobre, to on. A wszystko co było złe, to oni. Można byłoby więc nawet dojść do wniosku, że Legia zawsze grała w fazie grupowej pucharów za czasów Leśnodorskiego dzięki Mioduskiemu, ale jak nie gra w niej za czasów Mioduskiego, to – masz ci los – przez Leśnodorskiego. Pomieszanie z poplątaniem.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Moim zdaniem takie mazanie się jest bez sensu z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że nikt tego nie kupuje, co więc za tym idzie – podobne teksty narażają na śmieszność, zamiast wywołać pożądany efekt współczucia. A drugi taki, że po prostu nie przystoją poważnemu człowiekowi. Od pół roku działa wyłącznie na własny rachunek, więc wypadałoby wziąć w końcu pełną odpowiedzialność – nie tylko za to co dobre, bo z taką odpowiedzialnością Mioduski nigdy problemu nie miał, ale też za to co złe. Jak powiedział kiedyś Zbigniew Boniek do Grzegorza Laty: „Chciałeś rower, to pedałuj”. Nie tylko na finiszu na Polach Elizejskich, ale też na etapach górskich.

Teraz – z czystej życzliwości, której wcale mi wobec Dariusza Mioduskiego nie brakuje, mimo że wiele osób tak uważa – doradzę mu, od czego musi zacząć, żeby naprawdę kryzys zażegnać. Otóż pisałem po odpadnięciu z Sheriffem, że atmosfera w klubie nie jest za dobra. I jej nie zbuduje się mailami pt. „Zawsze mocniej”. Sam Mioduski w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówi o skutkach rzekomej „kampanii destabilizacyjnej”, która rozkłada klub od wewnątrz: „Czuję to na każdym kroku. Przy transferach, na co dzień w klubie wśród pracowników, czuję w kontaktach z piłkarzami, gdy wchodzę do szatni”. No więc atmosferę jedności prezes może zbudować… bywając w klubie. Nie wpadając do niego z rzadka, ale bywając dzień w dzień. Ja wiem, że to nużące, ale w sumie na tym właśnie polega zarządzanie małymi i średnimi w skali Europy klubami piłkarskimi, zwłaszcza w sytuacji kryzysowej. Czy jutro, pojutrze, za dwa i trzy dni Mioduski pojawi się na Łazienkowskiej? Nie sądzę. A w jaki inny sposób sprawić, by pracownicy zmienili podejście? Przecież nie poprzez wysłanie kolejnego maila z odległej części świata.

Bywanie w klubie to rzecz trochę niedoceniana. Napisał mi ostatnio jeden z pracowników: „Pana Darka trudno spotkać, a przecież z fotelem nie pogadam”. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że są też inne sposoby zarządzania, np. zgaduję, że Florentino Perez nie chodzi po korytarzach i nie pyta pracowników, co tam u żony, ale gdy w pewnej strukturze trzeba ZABIĆ tęsknotę za poprzednikiem to lepszej drogi niż stała obecność chyba nie ma. Tylko że to wymaga już stałych wyrzeczeń. Ludzie z dużymi majątkami – a takimi są i Leśnodorski, i Wandzel, i Mioduski – mają sympatyczniejsze alternatywy spędzania czasu niż siedzenie za biurkiem, lecz czasami po prostu trzeba się poświęcić, przynajmniej na jakiś czas, przynajmniej w pierwszej fazie. W przeciwnym razie zostaje zrzędzenie w mediach i szukanie winnych na około.

*

Reklama

„Warto zobaczyć, które transfery to praca skautingu, a które widzimisię prezesów, ile to kosztował i wpływ na strukturę zespołu dziś” – napisał na Twitterze Dariusz Mioduski. Powiedzmy, że nie był to najszczęśliwszy wpis, biorąc pod uwagę orgazm, jaki przeżył główny skaut i dzisiaj prawa ręka Mioduskiego na widok pomykającego po afrykańskich pastwiskach Sulleya (co kosztowało klub 2 miliony złotych), ale nie o to mi chodzi.

Otóż ten wpis dokładnie obrazuje to, o czym napisałem powyżej.

„Widzimisię prezesów”.

Prezes był jeden – Bogusław Leśnodorski.

Współwłaścicieli było trzech – Bogusław Leśnodorski, Maciej Wandzel, Dariusz Mioduski.

Jeśli było widzimisię to prezesa – jednego. Jeśli było to widzimisię prezesów – to trzech. Nie potrafię stworzyć logicznej konstrukcji, w której prezesów jest dwóch, a za jakiś błąd opowiada Maciej Wandzel, ale już nie odpowiada Dariusz Mioduski (szef rady nadzorczej). Ale on potrafi, co w sumie podziwiam.

Reklama

*

Przerzucanie się odpowiedzialnością w sprawie transferów jest śmieszne. Każdy klub ma transfery dobre i złe, nikt jeszcze nie zdołał okiełznać tego rynku i trafiać w dziesiątkę za każdym razem. Zimowe okienko Legii było fatalne, letnie póki co również nie zachwyca. Być może z perspektywy czasu Hildeberto będzie lepszy niż Chukwu, może będzie jeszcze gorszy, chociaż o to trudno.

Ja chciałem napisać o czym innym. Mianowicie mam wątpliwości, czy wszyscy ci słabi piłkarze (ci, którzy się nie sprawdzili) są naprawdę tacy słabi, czy może niewłaściwie wprowadzeni do zespołu. Moim zdaniem Legia z automatu nie ufa prawie żadnemu nowemu zawodnikowi i trochę rzuca go na pastwę losu. Ktoś taki ze wszystkim musi poradzić sobie samemu.

Kazaiszwili miał naprawdę dobre statystyki w lidze holenderskiej. W Legii rozegrał JEDEN pełny mecz.

Necid to nie byle jakie nazwisko, 44-krotny reprezentant Czech. W Legii nie rozegrał ANI JEDNEGO pełnego meczu.

Chukwu zapamiętany został z meczów z Molde, kiedy prezentował się znakomicie. W Legii nie rozegrał ANI JEDNEGO pełnego meczu.

Niezgoda, chłopak, który błyszczał w Ruchu Chorzów. W Legii rozegrał JEDEN pełny mecz.

Oczywiście najlepiej kiedy piłkarz ma taki charakter, że wchodzi razem z drzwiami, na dzień dobry ustawia wszystkich wokół i mówi, że w mieście jest nowy szeryf. Ale nie każdy tak ma. Niektórzy potrzebują zaufania, nawet chwilowo wykraczającego poza interes drużyny. Piłkarza czasami trzeba zbudować, poczekać na niego z dużą dozą życzliwości. Czy pamiętacie, że Luis Suarez w Barcelonie nie strzelił gola w żadnym z pierwszych SIEDMIU meczów ligowych? Czasami mam wrażenie, że w Legii dostałby tylko cztery szanse, nie więcej. A żeby poszukać przykładu bliżej – pamiętam jak w latach 90. Legia kupiła Grzegorza Lewandowskiego. Przez pół roku był pośmiewiskiem trybun, notorycznym obiektem drwin. Ale Paweł Janas się uparł – wstawiał go non-stop. Aż nagle ten właśnie Lewandowski zamienił się w znakomitego, prawego pomocnika, mającego wielki wpływ na awans do Ligi Mistrzów (to on podał do Leszka Pisza w Goeteborgu).

Mam wątpliwości, czy Legia buduje piłkarzy, wpasowuje ich w zespół. Mam wątpliwości, czy zbudowano Kaspera Hamalainena w optymalny sposób, o przykładach powyżej nawet nie wspominam (o Chukwu słyszałem od piłkarza, że podczas przygotowań naprawdę robił wrażenie i trochę dziwne, że teraz jest tak sekowany). Teraz będę obserwował wpasowywanie kolejnych. Pasquato do tej pory nie zagrał ANI JEDNEGO pełnego meczu, Sadiku wskoczył w rotację pt. „gra, nie gra, gra, nie gra, gra, nie gra, gra, nie gra”. A co by się stało, gdyby ci piłkarze zagrali pięć meczów z rzędu od pierwszej do ostatniej minuty? Umarliby? Trzeba byłoby im amputować jedną kończynę?

Być może z czasem obaj będą dostawali więcej szans, ale do meczu z Sheriffem nie zostali pełnoprawnymi członkami zespołu, zresztą obaj ten mecz zaczęli na ławce rezerwowych. Mamy więc sytuację taką, że dzisiaj trener może powiedzieć: „ściągacie mi szrot”, a dyrektor sportowy: „ściągamy dobrych piłkarzy, tylko nie potrafisz ich wykorzystać”. I tak szczerze, nie wiem kto ma rację. Ostatnim piłkarzem, który rzeczywiście był „budowany meczami” – Vadis Odjidja-Ofoe.

I może nad tym, a nie idiotycznymi wojenkami należy się zastanowić, żeby podnieść poziom zespołu. Rozwiązania problemów sportowych zazwyczaj trzeba szukać na boisku, także treningowym, a nie w prasie.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

205 komentarzy

Loading...