Davor Suker został prezesem Chorwackiego Związku Piłki Nożnej, Rivaldo wciąż kopie piłkę czarując kibiców w… Angoli, Roberto Carlos buduje piłkarską potęgę gdzieś w rosyjskim stepie, a Clarence Seedorf właśnie podpisał kontrakt z Botafogo. Co ich łączy? Ostatnie Mistrzostwa Świata w tamtym tysiącleciu, mundial we Francji w roku 1998.
Porządkując szafy wpadła nam w ręce niesamowita pozycja, która na nowo rozpaliła emocje sprzed czternastu lat. Encyklopedia Mistrzostw Świata Francja ’98 napisana przez Tomasza Gorazdowskiego, książka, która dokumentuje turniej, na którym Hiszpanie nie wyszli nawet z grupy, ulegając Nigerii i Paragwajowi. Książka, która powstała w czasach, gdy na każdym podwórku było przynajmniej trzech Ronaldo, dwóch Zidane’ów i jeden Kluivert. W czasach, gdy Czarnogórcy Mijatović i Savicević grali w jednej reprezentacji z Serbami Stojkoviciem, Mihajloviciem i Kovaceviciem. W czasach, gdy Owen miał kolana, a Dunga wciąż układał defensywę z poziomu murawy, a nie ławki trenerskiej.
Pierwsze zaskoczenie – jak wiele się zmieniło od tamtych czasów. To niby wciąż ten sam futbol, ta sama dyscyplina sportowa, te same emocje, ale ilość zmian, jaka zaszła od tamtej pory naprawdę przeraża. Książka zaczyna się od przypomnienia losowania grup – w pierwszym koszyku, jako rozstawiona – Rumunia. Pierwszy mecz, który „był pasjonujący” – Norwegia – Maroko, wynik 2:2. W Kamerunie na ławce rezerwowych – 17-letni Samuel Eto’o, wielki talent z… Realu Madryt.
Dramat Hiszpanów, angielscy chuligani i telefony komórkowe
– Angielska kompania telefoniczna „one 2 one” przekazała na potrzeby reprezentacji 48 najnowszych telefonów komórkowych podłączonych do jej sieci. Oprócz tego, po jednym telefonie dostał każdy z 22 piłkarzy. Firma oczywiście w całości pokrywała rachunki. Szacuje się, że taka forma promocji kosztowała firmę ponad milion funtów – czytamy w rubryce „ciekawostki”. Powiew „oldschoolu” widać jednak nie tylko w technologii – koniec lat dziewięćdziesiątych to także ostatnie podrygi angielskich chuliganów. Zdemolowane ulice podczas demonstracji (tudzież „przejścia na stadion”, jak określają marsze niektórzy politycy i dziennikarze) w arabskich dzielnicach, ponad stu zatrzymanych, sporo strat sprzętu wśród francuskiej policji… Na szczęście poza tym incydentem i drobnymi przepychankami chuliganów z Niemiec, mistrzostwa przebiegały w pokojowej atmosferze. Wpływ na to mogły mieć decyzje rządu, które w naszym kraju podczas Euro byłyby na pewno przyjmowane z ogromną krytyką. 24-godzinna całkowita prohibicja jaką wprowadzono w północnej Francji przed meczem Anglia – Kolumbia zapobiegła może większym rozróbom, ale w Polsce z pewnością nie mogła by się udać.
Na samych murawach z kolei brakowało większych niespodzianek. Na pewno szokujące było odpadnięcie Hiszpanów. „Furia Szpakowskiego” (nowy przydomek La Furia Roja) przegrała z Nigeryjczykami i właśnie ten mecz zadecydował o układzie grupy. Nigeria prowadzona przez Milutinovicia ograła bowiem bez trudu Bułgarów i w ostatnim meczu mogła zadecydować o „być albo nie być” Paragwajczyków i Hiszpanów. Stary wyga Milutinović „nie jest miękkim chujem robiony”, więc w ostatnim meczu dał odpocząć wszystkim swoim gwiazdom – Paragwaj pokonał rezerwy Nigerii i wraz z nią awansował do drugiej rundy. Hiszpanie bezlitośnie wyżyli się na Bułgarach gromiąc ich aż 6:1, ale i tak schodzili z boiska płacząc. Kibice żałowali też odpadnięcia świetnie grającego Maroko. Drugie miejsce w grupie za Brazylią zajęli Norwegowie korzystając na dyskusyjnym rzucie karnym w 85. minucie ostatniego grupowego meczu. Znów rubryka „Ciekawostki” z encyklopedii mundialowej.
– Po raz pierwszy w historii FIFA skorzystała z fotografii zamieszczonej w Internecie, by pokazać, że karny (…) został podyktowany słusznie. Zdjęcie zamieścił w Internecie norweski producent telewizyjny Odd Kodefloss. (…) To pierwszy tego typu wykorzystania Internetu w historii piłki nożnej. Wątpliwości może budzić zdecydowany sprzeciw FIFA przeciwko wykorzystaniu najnowszej techniki telewizyjnej do korygowania na bieżąco błędów sędziego podczas prowadzenia meczu – pisze Tomasz Gorazdowski. Jak widać czternaście lat to za mało, by wreszcie ogarnąć i ucywilizować przepisy dotyczące powtórek video…
Do końca o wyjście z grupy walczyli Anglicy, którzy przegrali w drugim meczu z Rumunią po golu znanego skądinąd Dana Petrescu. Rumuni solidarnie utlenili sobie włosy świętując w ten sposób wygranie grupy, Synowie Albionu z kolei dopiero zwycięstwem nad Kolumbią ugrali awans. W bólu awans ugrała Holandia wygrywając tylko jeden mecz w grupie, kompletnie zawiodła Japonia, która w swoim debiucie na mundialu przegrała wszystkie spotkania.
Lorą Blą, kunszt Brazylijczyków i klątwa Linekera
W tym momencie zaczął się właściwy turniej. Po odrzuceniu abstrakcji pokroju Jamajki, czy Arabii Saudyjskiej, na placu boju pozostało szesnaście najsilniejszych zespołów. Wreszcie jasne było, kto przyjechał do Francji po medale, a dla kogo sukcesem był sam awans z grupy. Już pierwszy z meczów drugiej rundy, Brazylia – Chile dał jasną odpowiedź – zespoły z drugich miejsc czeka seria ciężkich przepraw. Dwa gole Ronaldo, ważącego wówczas jakieś 247 kilo mniej niż aktualnie, do tego dwa trafienia Cesare Sampaio i Chile wylądowały za burtą. Warto dodać, że nie był to zespół przypadkowy, jak choćby Grecy w ćwierćfinale niedawnego Euro. Wystarczy tylko spojrzeć na przynależność klubową największej gwiazdy tego turnieju – Ronaldo oraz numeru 9 w reprezentacji Chile. Ivan Zamorano, kolega brazylijskiego snajpera z Interu Mediolan miał do pomocy innego asa, właśnie przenoszącego się do Europy – Marcelo Salasa. „Atak Za-Sa” starczył jednak tylko na 1/8 finału.
W innych meczach 1/8 między innymi „złoty gol” Laurenta Blanca. FIFA była jeszcze wówczas zafascynowana rozwiązaniem „nagłej śmierci”, czyli bramki, która zdobyta w dogrywce rozstrzygała wynik. O ile powtórki wideo są niezmiennie „non grata” w środowisku Rodziny FIFA, o tyle reguły rozstrzygania remisów były modyfikowane co najmniej kilkakrotnie. Złoty gol, srebrny gol, wreszcie powrót do klasycznej dogrywki – a coraz częściej mówi się też o innowacjach w kwestii serii rzutów karnych po dodatkowych 30 minutach gry. Aż dziw bierze jak elastyczna jest w tej kwestii FIFA, tak radykalnie tradycjonalna w innych spornych kwestiach.
Skoro już jesteśmy przy tradycji – kolejny raz potwierdziły się słowa Linekera o niesamowitej determinacji Niemców. Najpierw w grupie wyszli z 0:2 z Jugosławią doprowadzając do remisu, potem zaś w ostatnim kwadransie meczu z Meksykiem strzelili dwa gole zdobywając tym samym awans do ćwierćfinału.
Osobna historia to mecz z podtekstami dwóch wielkich rywali – Anglików i Argentyńczyków. Tomasz Gorazdowski określił je mianem „najciekawszego spotkania pierwszej części mistrzostw” i trudno się z nim nie zgodzić. Gole legend jak Batistuta, czy Shearer, do tego idiotyczne kopnięcie Beckhama, który dał się sprowokować Simeone. W książce przypomniany został nagłówek z The Sun: „Dziesięcu lwów i jeden głupek”. Dom ówczesnego pomocnika Manchesteru United został zabezpieczony przez policję, a bukmacherzy zaczęli przyjmować zakłady, czy rozpadnie się jego – uwaga – narzeczeństwo z gwiazdą Spice Girls, Victorią Adams… Ktoś jeszcze pamięta, że ona miała na nazwisko Adams i trudniła się śpiewem w girls-bandzie?!
Szalony Barthez, nie-latający Holender i upokorzenie Niemców
Ćwierćfinały Mistrzostw Świata, w przeciwieństwie do niedawnych ćwierćfinałów Euro, nie miały już przypadkowych zespołów. Zaczęło się od kolejnego dreszczowca, który zafundowali swoim kibicom gospodarze mistrzostw. Koguciki po raz kolejny zremisowały w 90 minutach, tym razem bramki nie padły również w dogrywce i o awansie miały przesądzić rzuty karne. Pagliuca kontra Barthez, szalony łysol z trójkolorowej ekipy. Z jednej strony Zidane, Lizarazu, Trezegeut, Henry i Blanc. Z drugiej Baggio, zupełnie tak jak cztery lata wcześniej w USA, Albertini, Costacurta, Vieri i on. Ligi di Biagio, dziesiąty wykonawca, piąty Włoch. Petarda na siłę, poprzeczka, łzy. Po drugiej stronie zaś olbrzymia radość – 400 000 osób na Polach Elizejskich w Paryżu, kolejne miliony świętujące w innych miastach. No i powracający po pauzie za czerwoną kartkę Zidane, po raz kolejny potwierdzający wyjątkową klasę. Francuzi po wyjściu z grupy strzelili tylko jednego gola, ale jakoś doczłapali się do półfinałów. Pozostało czekać na Niemców, zdecydowanych faworytów meczu z Chorwacją.
– To miał być pojedynek Dawida z Goliatem. Po spotkaniu zadajmy sobie pytanie, kto był Goliatem, a kto Dawidem – śmiał się po meczu chorwacki snajper Davor Suker. Takiej kompromitacji nikt w Niemczech się nie spodziewał. Jasne, brano pod uwagę, że Chorwaci są czarnym koniem mistrzostw, że Suker, Stanić, Prosinecki, czy Boban to klasowi gracze, z olbrzymimi sukcesami na koncie, wszyscy jednak byli pewni, że ta poukładana machina z Matthausem, Kilnsmannem, Hasslerem, czy Kohlerem nie będzie miała problemów z „małym krajem” na południu Europy. – Gdy usłyszeliśmy, że Berti Vogts nazwał nas małym krajem, nasza motywacja wzrosła o 200 procent. Przez 45 lat gry dla Jugosławii nie zagraliśmy z takim zaangażowaniem – przekonywał Mario Stanić, pomocnik z kraju, który niepodległość odzyskał zaledwie siedem lat wcześniej. Znów gola zdobył Suker, znów świetny mecz zagrała druga linia Chorwatów. Upokarzające 0:3 stało się końcem epoki w Nationalmannschafcie, nadchodziło powoli młode pokolenie chłopaków o innym pochodzeniu, wprowadzono zmiany w systemie szkolenia, a dalszy ciąg znamy nad wyraz dobrze – szczególnie tę część historii, gdy stery w niemieckiej kadrze przejął zupełnie bezradny w starciu z Chorwatami Jurgen Klinsamann…
Rozstrzelali się Brazylijczycy z Duńczykami, po zaciętym spotkaniu Ronaldo i spółka wygrali 3:2, kolejny horror zagrali Holendrzy z Argentyńczykami – Ortega walnął z główki van der Sara, Numan dostał dwie żółte kartki, dwoił się i troił Davids, jednak w 90. minucie wciąż utrzymywał się remis. Argentyńczycy myśleli już zapewne o dogrywce i karnych, w końcu w bramce mieli specjalistę od „jedenastek”, zapomnieli jednak, że po raz pierwszy od dawna z Wysp Brytyjskich na kontynent udał się nie-latający Holender Bergkamp. Piłkarz panicznie obawiający się samolotów (opuścił przez to mnóstwo spotkań Arsenalu w europejskich pucharach) ostatecznie dotarł do Francji, by razem z Kluivertem stworzyć jeden z najgroźniejszych ataków mistrzostw. Tym razem odpalili po jednym golu, a trafienie Bergkampa z doliczonego czasu gry do dziś hula po youtube’ach.
Thuram, Taffarel, tajemnicza choroba Ronaldo… Zidane!
Cóż to były za półfinały! Holandia z fenomenalną grą, z braćmi de Boer (dowcip z brodą – z których większa połowa gra w Barcelonie), z Davidsem, ze wspominanym już atakiem Kluivert – Bergkamp. Po drugiej stronie Brazylia, grająca w równie efektowny sposób, broniąca tytułu, z ułożoną defensywą i tym samym ofensywnym błyskiem co na każdych mistrzostwach. Rozstrzygnięcie po 120-minutowej wymianie ciosów? Świetne interwencje Claudio Taffarela i 4:2 w rzutach karnych. Brazylia pierwszym finalistą.
Drugi półfinał i dwa duże wydarzenia – po pierwsze przełamanie Liliana Thurama. Francuski obrońca zdobył dwa gole i były to jego pierwszy dwa trafienia dla reprezentacji w całej karierze. W końcówce inne przełamanie zaliczył też Laurent Blanc – filar obrony Tricolores dał się sprowokować… Slavenowi Biliciowi, który nabrał sędziego na teatralny upadek i załatwił dla Francuza pierwszą w życiu czerwoną kartkę.
Swoją drogą, teatralne upadki były zmorą całych Mistrzostw. Wszystkiemu winna była zmiana przepisów, która wprowadziła pojęcie niebezpiecznej gry. Wielu zawodników „podrasowała” swoje upadki, dzięki czemu Owen swoim kunsztem aktorskim wywalczył karnego dla Anglii, wspomniany Bilić czerwoną kartkę dla Blanca, a van der Sar dla Ariela Ortegi. Oczywiście jak zwykle – w tej kwestii do dziś nic się nie zmieniło – narzekano na poziom sędziowania.
Jeszcze raz rubryka ciekawostki:
Po półfinałowym meczu na Stade de France francuscy piłkarze oficjalnie zaapelowali do kibiców o doping podczas finału. Trójkolorowi narzekali na grobową atmosferę podczas meczu z Chorwacją. „Na trybunach widziałem mnóstwo przystojniaków w garniturach i krawatach, którzy oglądali spotkanie w ciszy. Nasi prawdziwi kibice to ci, których nie stać na bilet. Oni powinni być na stadionie i nas dopingować” – powiedział kapitan reprezentacji Didier Deschamps. „Ktoś powinien powiedzieć kibicom, że piłka nożna to nie koncert muzyki klasycznej. Miałem wrażenie, że są tak cicho, bo chcą usłyszeć odgłos kopanej piłki.” – dodał Fabien Barthez. „Wiemy jaka jest publiczność we Francji. To oglądacze, a nie kibice” – dodał Aime Jackquet.
Nadeszły dwa ostatnie mecze – mały finał Chorwacja – Holandia i ten najważniejszy mecz, starcie obrońców tytułu i gospodarzy, wciąż niedowierzających, że los dał im dojść do samego finału. W meczu o brąz grali Holendrzy, zaś strzelali Chorwaci – w tym niezawodny Davor Suker, którego gol przesądził o zwycięstwie 2:1. Tym samym napastnik Realu Madryt zdobył koronę króla strzelców (król strzelców Mundialu, brązowy medalista, prezes związku piłki nożnej – dziwną drogą kroczy Suker…).
Wreszcie finałowa uczta i od razu wielki skandal. W oficjalnych składach nie ma Ronaldo. To prawdziwa sensacja, a co więcej – w następnej wersji Ronaldo pojawia się już w pierwszym składzie. Nie ma mowy o pomyłce, sztab szkoleniowy Brazylijczyków dopiero tuż przed meczem zdecydował o udziale Ronaldo w finałowym starciu. Co wtedy działo się w szatni? Dlaczego ten genialny napastnik początkowo miał obejrzeć mecz z trybun? Dziś wiemy tyle, co czternaście lat temu. Coś złego działo się ze zdrowiem asa reprezentacji Brazylii. On sam wspomina to tak. – Kiedy się obudziłem, było wokół mnie około dziesięciu osób i wszyscy pytali jak się czuję. Powiedziałem im, że w porządku, choć tak naprawdę chciałem jedynie znów iść spać. Nie pamiętałem za bardzo co się ze mną działo. W drodze na lunch Leonardo powiedział mi tylko, że świat nie kończy się na finale Mistrzostw Świata. Powiedziałem mu, że chyba oszalał. Zawieziono mnie do szpitala, potem prosto ze szpitala na mecz. Dałem Zagallo moje wyniki i powiedziałem, że chcę grać – opowiada legendarny brazylijski napastnik. – To chyba było od Voltarenu, ale tak naprawdę nikt medycznie tego nie dowiódł. Ja pamiętam tylko, że ogoliłem sobie głowę i poszedłem spać, gdy wstałem czułem się podle. Od tej pory po prostu nie golę głowy przed snem – żartował po latach.
Wtedy jednak nikomu nie było do śmiechu. Po 27 minutach „główka” Zidane’a ląduje w siatce, chwilę przed przerwą kolejny rzut rożny, znów najwyżej wyskakuje Zizou i mamy 2:0. Niedysponowany Ronaldo, całe to przedmeczowe zamieszanie – wszystko w jakiś sposób sparaliżowało Brazylię. Nawet po czerwonej kartce Marcela Desailly’ego nie potrafili przycisnąć gospodarzy mistrzostw. W końcówce zwycięzców ubiegłego mundialu dobił jeszcze Emanuele Petit. 3:0 i ziszczenie marzeń Francuzów. W ich ukochanym Paryżu narodziły się nowe wieloletnie gwiazdy piłki, gwiazdy, które tego dnia przyćmiły nawet fenomenalną Brazylię.
Wracając do ksiązki i rubryki „ciekawostki”.
Jak wielkim zainteresowaniem cieszyły się mistrzostwa świata widać choćby na przykładzie Internetu. (…) 26 czerwca poprzez Internet połączyło się 68 milionów ludzi. (…) Nad oficjalną stroną mistrzostw nieustannie czuwało 11 osób. To oni zapewniali ciągły dopływ informacji do sieci. Wszystko oczywiście w dwóch językach, angielskim i francuskim.
To były czasy…
Zaczęliśmy jednak od zwrócenia uwagi na niewiarygodne zmiany, jakie zaszły od czasów roku 1998. Króla strzelców, Davora Sukera już przedstawiliśmy – aktualnie jest milion razy lepszą wersją rodzimego Grzesia Lato. 18-letni Owen właśnie zbliża się do końca kariery, nie mogąc znaleźć nowego klubu. Zidane przez wiele lat grał na najwyższym poziomie, ale klamrą jego karierę spięła kolejna, trzecia już ważna „główka” w finale wielkiej imprezy. W 1998 strzelił nią dwie bramki, osiem lat później… Marco Materazziego. „Irlandczykami” tamtej imprezy byli zabawowi Szkoci, tamtejszą Natalią Siwiec zaś Susana Werner, ówczesna dziewczyna Ronaldo. Obfotografowana ze wszystkich stron modelka rozstała się z napastnikiem kilkanaście miesięcy później, dziś zaś jest szczęśliwą żonąâ€¦ kolegi Ronaldo z reprezentacji kraju, Julio Cesara. Książkę Tomasza Gorazdowskiego kończą statystyki. Szczególnie interesująca jest rubryka „najmłodsi”. Eto’o, Owen, Ferdinand, Buffon, Terezeguet, Henry, Etxeberria, Raul… Psia krew, to było furę lat wstecz.
Dobrze zapamiętajcie minione Euro. Za 14 lat będziecie mieli co wspominać, a może gdzieś w starej szafie znajdziecie podobną publikację, jak encyklopedia mundialu ’98.
JAKUB OLKIEWICZ