Doszły nas słuchy, że Grzegorz Lato udzielił wywiadu „Piłce Nożnej”, co zmusiło nas do złamania po raz kolejny ślubów czystości i udania się do kiosku w celu nabycia tego jakże nudnego tygodnika. Faktycznie, wywiad jest, wprawdzie nie pada w nim ani jedno trudne pytanie, ale z prezesem PZPN jest jak z tą krową z dowcipu Jana Tomaszewskiego. Czyli – jak zapłodnić krowę lodem? Postawić na lodzie i sama się wypierdoli.
Grzesia nie trzeba o nic pytać, on sam w sobie jest na tyle pocieszny, że zawsze można go skontrować. Mówi on tak: – Zawsze dziennikarzom coś we mnie przeszkadzało, więc nawet nie zdziwiłem się, że jako prezes PZPN znowu zacząłem być traktowany jak chłopiec do bicia. Przykre tylko, iż moich kolegów, którzy mają porównywalny wkład w rozwój futbolu w ich krajach – Franza Beckenbauera czy Eusebio – nikt Niemczech i Portugalii nie odważyłby się potraktować bez żadnego szacunku, czego niestety osobiście często doświadczam.
Przy całym szacunku dla pańskich piłkarskich dokonań, panie Grzegorzu, ale czy Eusebio lub Franz Beckenbauer rozmawiał na temat „stawek rynkowych”, co zostawało uwiecznione na „taśmach prawdy”, czy ktoś im do gabinetów przynosił kasę, którą oni „deponowali w sejfie”? Czy oni ogłaszali jakieś dziwne, mętne przetargi? Czy oni też pierwsze co zrobili to podnosili sobie pensję? Nie będziemy już wypominać, że porównania z Beckenbauerem są trochę nie na miejscu, bo to nie tylko był mistrz świata jako piłkarz, ale też mistrz świata jako trener, podczas gdy pan próbował swoich sił w Olimpii Poznań czy Amice Wronki, ale z takim skutkiem, że u piłkarzy dorobił się pan pseudonimu „Babcia”. Pseudonimy zresztą mówią wszystko – taka jest między panem i Beckenbauerem różnica, jak między „Babcią” i „Cesarzem”. On wzbudza respekt, a pan politowanie.
Gdyby podążył pan drogą wspomnianego przez siebie Eusebio, czyli po zakończeniu kariery odcinał kupony od dawnej sławy, zamiast pchać się na salony, to pewnie do dziś ludzie by pana podziwiali. Eusebio to trochę taki nasz Gerard Cieślik, starszy pan, który zna swoje ograniczenia. Ale nic straconego, chociaż trochę można wszystko odkręcić – niech pan powie, że chce być szanowany jak Eusebio i w związku z tym nie ubiega się o reelekcję. Pewnie da się taki deal u kibiców wytargować. Stoi?
Nie, jasne, że nie stoi, bo za szacunek nie dają 50 tysięcy złotych miesięcznie.
W całym wywiadzie w jednym momencie Lato pokazuje, jak bardzo jako prezes jest słaby. Otóż zarzeka się, że nie ma najmniejszych pretensji do Jakuba Błaszczykowskiego za jego wyskok po spotkaniu z Czechami, chociaż wiadomo, że każdy mocny prezes takie pretensje by miał i to jak najbardziej uzasadnione. Marian Dziurowicz, na przykład, to już by panem Jakubem wytarł podłogę. Lato natomiast chodzi na paluszkach, byle tylko nie wchodzić w otwarty konflikt z piłkarzem reprezentacji, ponieważ PR-owo nie miałby szans na zwycięstwo. Ile znacie firm, w których prezes boi się szepnąć chociaż słowo na temat skandalicznie zachowujących się podwładnych?