Pamiętacie te wszystkie spotkania, w których polski zespół mierzył się z jakimiś ogórami? Mniej więcej z pozycji tego słabszego zespołu Legia Warszawa podchodziła do dwumeczu z na papierze o wiele silniejszym Spartakiem Moskwa. Pikanterii tym spotkaniom czwartej serii eliminacji dodawał niezwykle pewny siebie szkoleniowiec rosyjskiej ekipy, który właściwie to myślał, że jak przyjadą do stolicy, to Polacy rozłożą przed bramką czerwony dywan i zrobią szpaler tylko po to, by mogli sobie postrzelać. A tu dostał niemiłą niespodziankę. Tych dwóch spotkań po prostu nie da się zapomnieć, bo to było małe mistrzostwo w wykonaniu polskiej drużyny. Dzisiaj mija sześć lat od pierwszej części pamiętnej rywalizacji.
Walerij Karpin. Człowiek, który zwyczajnie pokazał wtedy twarz buca. Przed meczem w Warszawie, mówił, że jego zespół bez problemu wygra w dwumeczu i nie będzie nawet chwili zwątpienia. Po remisie w stolicy Polski stwierdził, że nie ma opcji, by Legia zagrała jeszcze jedno aż tak dobre spotkanie. I w sumie miał rację, bo w Moskwie „Wojskowi” zrobili swoją robotę dwa razy lepiej. A mina po golu… Gola i słynnym „wsio” Karpina była bezcenna…
Wracając do spotkania w Warszawie – w zasadzie można je nazwać popisem dwóch piłkarzy. Po stronie Legii bohaterem był Radović, a po stronie przyjezdnych – Brazylijczyk Ari. Ci dwaj panowie skompletowali po dublecie i w zasadzie tak w skrócie wyglądał mecz. Po stronie Polaków mógł się jeszcze podobać Danijel Ljuboja, który powoli stawał się ulubieńcem przy Łazienkowskiej. Jedyne co w zasadzie mogło spowodować, że na twarzach kibiców Legii nagle zniknął uśmiech, to kartki, które wykluczyły z rewanżu w Moskwie Marcina Komorowskiego, Manu oraz Radovicia. Wiadomo było, że w Rosji będzie ciężko. Czy ktoś w ogóle sądził, że to wszystko skończy się takim happy-endem dla legionistów?
Fakt, w Moskwie Legii szło jak po grudzie, bo już przegrywali 2-0 po golach braci Kombarowów. Potem zaczęli niesamowity comeback. Dzięki Kucharczykowi złapali kontakt i już wtedy zapaliła się czerwona lampka Karpinowi. Przed przerwą wyrównał jeszcze świetnym uderzeniem z dystansu Rybus i gdy wszyscy oczekiwali dogrywki, Janusz Gol zdobył najważniejszą bramkę w karierze. „I wsio” – reakcja komentatora mówiła wszystko.
A Karpin na konferencji pomeczowej był krytyczny jak nigdy. Najbardziej oberwało się chyba Carioce, który jak stwierdził szkoleniowiec „dreptał, a nie grał w piłkę”. Cóż, nie nasze zmartwienie.
fot. FotoPyK