– Mówię o ostatnich dwóch-trzech latach. Wychodząc na boisko co trzy dni, rozgrywając 50 spotkań w sezonie, nie mamy kiedy wystarczająco odpocząć. Na przykład ja nie mogłem sobie teraz pozwolić na jakikolwiek urlop, bo musiałem codziennie się rehabilitować, a te zajęcia nie należą do najprzyjemniejszych. Koledzy z zespołu odpoczywali niecałe dwa tygodnie. Pracowaliśmy od 9 stycznia do 4 czerwca, 20 czerwca rozpoczęliśmy przygotowania, skończyliśmy 18 grudnia. Przy tak intensywnym sezonie, trudno odbudować się fizycznie, ale i psychicznie – mówi „Faktowi” Michał Kucharczyk.
FAKT
„Fakt” przypomina znaną historię Saula Nigueza, któremu w Realu kradziono kanapki, a który teraz błyszczy w Atletico i reprezentacji U-21. Obok Michał Kucharczyk żali się na zbyt krótkie urlopy, usprawiedliwiając nimi częste urazy jego i jego kolegów.
– Wiele z nich wynika z intensywności sezonu i krótkiej przerwy między rozgrywkami. Mówię o ostatnich dwóch-trzech latach. Wychodząc na boisko co trzy dni, rozgrywając 50 spotkań w sezonie, nie mamy kiedy wystarczająco odpocząć. Na przykład ja nie mogłem sobie teraz pozwolić na jakikolwiek urlop, bo musiałem codziennie się rehabilitować, a te zajęcia nie należą do najprzyjemniejszych. Koledzy z zespołu odpoczywali niecałe dwa tygodnie. Pracowaliśmy od 9 stycznia do 4 czerwca, 20 czerwca rozpoczęliśmy przygotowania, skończyliśmy 18 grudnia. Przy tak intensywnym sezonie, trudno odbudować się fizycznie, ale i psychicznie. Wystarczy spojrzeć na Tomka Jodłowca. On przez trzy lata rozegrał ponad 150 meczów, a nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Nic dziwnego, że w ostatnim sezonie dopadły go urazy.
GAZETA WYBORCZA
„GW” przybliża z kolei sylwetkę Marco Asensio.
W sierpniu 2006 roku na Majorce pojawił się obecny prezes Realu Florentino Perez. Było to pół roku po jego dymisji w pierwszej kadencji. Chłopcy zaczepiali go na ulicy, prosząc o wspólne zdjęcie. Marco był wtedy z ojcem, który powiedział Perezowi: – To jest mój syn, który zagra kiedyś w Realu.
Miejska legenda głosi z kolei, że to matka Marco powiedziała do Pereza: – Niech pan zapamięta twarz chłopca, bo kiedyś zapłaci pan za niego miliony.
SUPER EXPRESS
Lewandowski mógł sprzedawać trumny dla rosyjskiej armii, czyli tytuł z efektem: „WTF?!”. „SE” pisze o najdziwniejszych propozycjach dla kapitana naszej reprezentacji.
Jakiś czas temu polski zakład produkcji trumien zaproponował kapitanowi kadry wspólny biznes. Lewandowski miałby wyłożyć między 750 a 930 tysięcy złotych i pomóc w ekspansji na Wschód i Zachód.
Osoba, która zwróciła się do kapitana kadry, zapewniała o bogatym doświadczeniu, obiecywała szybki zysk, argumentując, że biznes jest pewny, bo niezależny od sytuacji politycznej czy gospodarczej. Finansowy wkład Lewandowskiego miał pomóc w ekspansji na inne kraje. Poza Unią Europejską celem miały być Rosja i Ukraina. W propozycji wyliczono, ile osób umiera dziennie w Moskwie, Sankt Petersburgu i Kijowie. Co więcej, gdyby Lewandowski zdecydował się na zainwestowanie większej kwoty niż wnioskowane 200 tysięcy euro, to przed firmą miały się otworzyć możliwości dostawy trumien dla rosyjskiej armii. Propozycję odrzucono.
Jak dowiadujemy się z tekstu, Lewandowski miał zagrać w filmie Gerarda Cieślika, leczyć się z „dziwnej bakterii”, pomóc się odegrać w kasynie osobie, która właśnie przegrała w nim 30 tysięcy, a także reklamować rosyjską wódkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Nie wiedzieliśmy, że faza grupowa była na żarty…
Poziom w półfinałach Euro będzie wyższy niż młodzieżowy – nie ma wątpliwości zapowiadający je Dominik Piechota. Który opiera samą zapowiedź na sylwetce Saula Nigueza.
W każdym meczu tego turnieju Hiszpanie rozkręcali się bardzo powoli. Z Macedonią (5:0), Portugalią (3:1) i Serbią (1:0) w pierwszych minutach dawali się spychać do defensywy. Faworyci budzili się i przejmowali kontrolę dopiero po pięknych golach Saula Nigueza. Pomocnik Atletico Madryt ma poprowadzić reprezentację Alberta Celadesa do finału jako jej mózg. Na razie u Hiszpanów obowiązuje zasada: „Jeżeli jesteś w opałach, dzwoń po Saula”. Jak w amerykańskim serialu telewizyjnym „Better Call Saul”.
Dzisiaj 22-latek jest symbolem waleczności Atletico, ale jako nastolatek pierwsze poważne kroki w futbolu stawiał w Realu. Z akademii La Fabrica nie ma jednak pozytywnych wspomnień. Jako dziecko czuł się odrzucony przez rówieśników. – Byłem wyrzutkiem, może nawet czarną owcą. Pamiętam, że trenerzy karali mnie często bez powodu, a koledzy ze szkoły donosili, żeby zrobić na złość. Często kradli mi kanapki i jedzenie z plecaka albo chowali nowe buty. Czułem się prześladowany – wspomina młodzieżowy reprezentant Hiszpanii.
Iza Koprowiak porozmawiała dłużej z Michałem Kucharczykiem. Fragment cytowaliśmy przy okazji „Faktu”, tutaj inny. O grze na pozycji „dziewiątki”.
Mimo kontuzji wiosna była dla pana dobra z innego powodu. Trener Jacek Magiera zobaczył w panu środkowego napastnika.
Wiele razy mówiłem, że czuję się z przodu bardzo dobrze i mógłbym tam występować. Trener Magiera dał mi taką szansę. po zliczeniu minut, które spędziłem na boisku, wyszłyby ze cztery pełne mecze. Strzeliłem cztery gole, więc jako napastnik w jakimś stopniu się sprawdziłem. Gdybym regularnie występował na tej pozycji, to sądzę, że mając w zespole takich kolegów, jakich mam, zdobywanie większej liczby bramek nie byłoby dla mnie trudnością.
Kuba Kosecki ma świadomość, że będą podśmiechujki z jego transferu do Atletico, ale chce udowodnić swoją wartość w Śląsku. I nie traci rezonu.
Wraca pan do polski z podkulonym ogonem?
Pan żartuje. Wracam, bo oferta ze Śląska była komfortowa dla mnie i mojej rodziny. A propozycji miałem naprawdę sporo – z Niemiec, z Cypru, z innych polskich klubów też. Podpisałem kontrakt na dwa lata z opcją przedłużenia na kolejny sezon, co potwierdza, że obie strony nie myślą o krótkiej współpracy. Wielkie znaczenie miało to, że na przeprowadzkę mocno nalegał Jan Urban. To fantastyczny trener i człowiek. Zawsze zapraszał mnie do drużyn, w których pracował, ale dopiero teraz stało się to naprawdę możliwe.
W Lechu Poznań też pana chciał?
Proszę sobie wyobrazić, że był taki temat. Ale dosłownie przez moment, bo dla mnie w ogóle nie do przyjęcia. Jako piłkarz Legii nie mogłem tego kierunku nawet rozważać.
Ebi Smolarek przekonuje, że tak jak kiedyś my patrzyliśmy z zazdrością na Holendrów, tak oni teraz patrzą w ten sposób na nas.
Spodziewał się pan, że tak szybko doczeka czasów, w których w rankingu FIFA Polska będzie wyżej od Holandii?
Nie. To świadczy o sile polskiej piłki. Holenderskich piłkarzy zna każdy, ale oni nie grają razem. Nie są drużyną. Polska jest. Pod opieką Adama Nawałki właściwie nie popełnia błędów. Nie widzę ani jednej negatywnej kwestii. Na boisku zawodnicy walczą dla selekcjonera. Świetnie się ich ogląda. Aż czasem można mieć wrażenie, że za łatwo idzie. A zapewniam, że łatwo nie jest, wszystko zostało wypracowane. Po drużynie widać rękę trenera. Mnie, człowiekowi z zewnątrz, łatwo dostrzec dobrą organizację wokół drużyny. Na boisku imponuje mi spokój, świadomość własnej siły. 8-10 lat temu tego nie było. Dziś Polacy wychodzą na boisko przekonani, że wygrają. Przyjeżdżają z wielkich klubów, w których odgrywają pierwszoplanowe role. Za moich czasów też przyjeżdżaliśmy z niezłych drużyn, ale więcej w nich byliśmy niż graliśmy. Dziś rywale boją się Polski, w nas widzą faworytów. Kiedyś traktowali nas inaczej – mecz z Polską oznaczał najczęściej zwycięstwo.
fot. FotoPyK