Reklama

Marcin Żewłakow: – Prawdziwego piłkarza poznaje się po garbach na piszczelu

redakcja

Autor:redakcja

16 stycznia 2012, 20:19 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Dawniej starszy zawodnik podszedłby do młodego, walnął go w łeb i podpowiedział – zostaw te samochody, i-phony, facebooki i zabieraj się do roboty, bo jak będziesz dobrze grał, to wyjedziesz. Zobaczysz trochę świata i nadal będziesz miał 40 tysięcy, ale euro. Tylko że młodym dzisiaj w Polsce jest dobrze – ładne stadiony, wysoka pensja, a jak jeszcze fajne miasto, to po co wyjeżdżać? Dziś nie ma u młodych pazerności na karierę. Wyjazd za granicę cieszy, ale już nie tak, jak kiedyś – mówi w obszernej rozmowie z Weszło Marcin Ł»ewłakow, piłkarz GKS Bełchatów, były reprezentant Polski.
Pamięta pan pierwsze wejście, pierwszy trening z seniorami Polonii?
Miałem 17 lat, byłem speszony. Na dzień dobry dał mi się we znaki Andrzej Łatka. Człowiek, który na młodych robił wrażenie, na którego meczach uczyłem się futbolu. Siedział w szatni on, autor gola na Barcelonie, Janek Karaś i Józef Dankowski. Na rozgrzewce graliśmy razem w dziadka. Oni, piłkarscy wyjadacze i ja. Młoda głowa, szalone pomysły, więc podczas gry w dziadka szukałem dziury, chciałem się popisać. Łatka szybko mnie ukrócił – wślizg na piszczel i konieczny lód. Szok, przerażenie w oczach i pierwsza myśl: “Skoro to jest rozgrzewka, to ciekawe, jak będzie wyglądała gierka?”. Półtorej godziny później odetchnąłem, przetrwałem trening, ale zaraz podszedł do mnie Łatka. Usiadł obok, objął jak ojciec i powiedział:
– Wiesz, za co?
– Za to, że próbowałem założyć siatkę?
– Nie. Prawdziwego piłkarza poznaje się po garbach na piszczelu. Pierwszego masz ode mnie.

Marcin Żewłakow: – Prawdziwego piłkarza poznaje się po garbach na piszczelu

Kiedyś młodzi byli przez starszych rozstawiani po kątach.
Obowiązywała piłkarska fala. Dziś to zjawisko jest rzadko spotykane i dobrze, że powoli zanika. Jak patrzę w Bełchatowie na młodych chłopaków, to widzę, że są ułożeni. Nie ma wśród nich czupurnych i problematycznych, którzy na wstępie się zapominają.

Na czym dokładnie polegała piłkarska fala?
Mając 17 lat, nie siedziałem obok najstarszych w zespole, nie rozmawiałem z nimi, do autokaru wchodziłem ostatni, a masaż przypadał zawodnikowi od 25. roku życia. Wtedy czekało się na polecenie czy przyzwolenie starszego. Tak łapało się pierwsze szlify w szatni. Dziś atmosfera w zespole jest bardziej rodzinna. Nawet, gdy 17-latek siada koło 35-latka i dzieli ich piłkarskie pokolenie, to tworzy się klimat, który młodego ma ośmielić, wychodzi mu się naprzeciw. Wcześniej tego nie było. Warunki były bardziej surowe.

To była zmiana na lepsze?
Chyba tak. Dziś nie zabija się kreatywności u młodych, nie marnuje się zdolnych, ale wrażliwych. Kiedyś, gdy przychodził młody chłopak, mógł się zblokować, nie wytrzymać psychicznie. Nieważne, że był utalentowany. Teraz to sporadyczne przypadki. Stara szkoła budowała hierarchię w drużynie i kształtowała charakter. Widać, że pokolenie mocnych charakterów odeszło jednak do lamusa.

Charakterów, jak Tomasz Hajto.
Jeśli ktoś przetrwał tamten okres i obcował ze starymi, to automatycznie przejmował pewne przyzwyczajenia. Może nie przerzucał ich na następne pokolenie z tą samą intensywnością, ale kilka zachowań zawsze przekazał. To hartowało młody charakter. Dziś młodzi w szatni dyskutują o PlayStation, Facebooku i YouTubie. Co stara szkoła mogłaby tu hartować?

Reklama

Znajdzie pan w Polsce kilku piłkarzy z charakterem? Chociaż trzech…
Po pierwsze Małecki i po drugie Grosicki. Gdyby w moich czasach usiedli w szatni z Karasiem, Łatką czy Dziekanowskim, to zostaliby zaakceptowani. Obaj mają charaktery i umiejętności, gwarantujące szacunek. To jest dwójka z nowego pokolenia, którą mogę postawić w jednym szeregu z tymi z pokolenia wcześniejszego.

Trzeciego pan nie znajdzie?
Ja też wszystkich piłkarzy nie znam. Nie chcę na siłę nikogo wpychać, z kimś spudłować. Być może jakieś nazwisko przyjdzie mi do głowy w trakcie rozmowy. A Małecki i Grosicki przypominają mi o dawnych czasach.

Czasem mocne charaktery psują szatnie.
Mocny charakter psuje szatnię, kiedy jego osobowość nie przekłada się na grę. Małecki i Grosicki wpływ na wyniki zawsze mieli duży. Nawet jeśli czasem przeciągnęli strunę, oddawali to drużynie na boisku. Zawsze, jeśli powiesz o jedno słowo za dużo, ale zrehabilitujesz się podczas meczu, wszyscy przymkną na to oko. Szatnia lubi konkretne i zdecydowane wektory.

Czuł się pan w Polonii od początku częścią drużyny? Nie było tak, że jak zespół wychodził na miasto, to młody zostawał w domu?
Na akceptację starszych musiałem poczekać. O wyjściach z nimi nie było mowy, bo żaden z młodych nie był wtajemniczany. W Polonii miałem zatarg z Darkiem Dźwigałą, przez długi czas mnie temperował. W niektórych kwestiach miałem swoje zdanie, mówiłem, co czułem. Nie wiem, czy mnie utemperował, czy się do mnie przyzwyczaił, ale stanęło na tym, że zaczął mnie odbierać jako chłopaka, z którego może coś wyrosnąć. W końcu traktował mnie jak swojego podopiecznego. A może fakt, że byliśmy z Michałem bliźniakami łagodził pewne sprawy?

Może Dźwigała zaczął się mylić, którego to miał nie lubić…
Michał zawsze uchodził za osobę bardzo w porządku. Ja na początku byłem tym złym, który może coś powiedzieć, co nie wszystkim się spodoba. Szybciutko nabrałem jednak pokory. Ale ze starszymi nigdy nie mieliśmy większych problemów, łatwo odnajdywaliśmy się w nowym otoczeniu. W Belgii, Francji czy na Cyprze nigdy nie musiałem stać z boku, mimo że w szatni obowiązywały rożne reguły, przyzwyczajenia i języki. Pamiętam, że w Mouscron w pierwszym sezonie czułem się, jakbym w szatni siedział od kilku sezonów. Pewnie pomogło to, że po sześciu miesiącach byłem w stanie dogadać się po francusku.

Irek Jeleń po ponad pięciu latach we Francji ma z tym problemy.
Język to coś gratis, co daje ci kontrakt za granicą. Szkoda o niego nie zawalczyć, zwłaszcza gdy wszyscy wokół posługują się nim na co dzień. Język to rzecz, którą docenia się dopiero po karierze. Coś, co gdy jest na wyciągnięcie ręki to powszednieje, a dopiero potem przychodzi refleksja. A mogłem, a trzeba było… Nie chciałem niczego żałować, więc uczyłem się języków. Nie wszyscy podzielają tę filozofię.

Reklama

Wróćmy jeszcze do tego zjawiska fali. Starsi zawodnicy nie przekraczali pewnych granic?
To był test. Chcieli cię nagryźć raz, drugi, trzeci. Jak zobaczyli, że jesteś rezolutny, masz odrobinę charakteru i nie pękasz w trudnych sytuacjach, to zaczynali cię traktować jak równego. Nieważne, że miałeś wtedy 20 lat.

Był jakiś chrzest?
Tak, ale tylko w juniorach Polonii. Starsi wymyślili, że ochrzczą młodszych. Pamiętam, że musiałem wypić magiczną mieszankę wody i różnych szamponów, zjeść kanapkę z jakimś zielskiem z jeziora i przyjąć kilka pasów. Krótka trauma, generalnie głupota, ale do przejścia.

Polska liga jest specyficzna?
Na pewno trudna, dominuje przygotowanie fizyczne. To, że technicznie przewyższasz innych, nie jest gwarancją sukcesu. Techniką w Polsce różnicy nie zrobisz. U nas ogromną wagę przywiązuje się do taktyki, a może raczej – niwelowania różnic. W Polsce są dwie, góra trzy drużyny, które chcą kreować grę. Cała reszta chce zniwelować różnice, zabić odległości między liniami, utrudnić grę i przy odrobinie szczęścia strzelić coś z kontry.

Wszystko na zasadzie – podaj do przeciwnika, niech on się martwi.
To ty powiedziałeś. Spójrzmy inaczej, kto dziś kreuje w Polsce grę? Legia, może Lech. Grają mile dla oka, ich akcje są koronkowe, mogą się podobać. Stilić, Radović, wcześniej Melikson wykonują świetną robotę, bo szukają niekonwencjonalnych rozwiązań, nie trzymają się schematów. Wisły nie wymieniłem, bo straciła swój błysk. Był wcześniej, ale już go nie ma. Może to kwestia Meliksona? Na początku sezonu Lech bawił się piłką, grał ładnie, miał pomysł, nie spieszył się z konstruowaniem akcji. Dziś już tego nie widzę.

Mam wrażenie, że to, iż większość naszych zespołów nastawiona jest na przeszkadzanie, wychodzi w europejskich pucharach.
Ze średniakami jeszcze jakoś to wygląda, ale z klasowymi drużynami jest już dużo gorzej. Tym przygotowaniem fizycznym na nikim nie robimy wrażenia, bo w krajach drugiej kategorii, jak Belgia, Austria, Cypr czy Grecja trenuje się ciężej – i w okresie przygotowawczym, i w trakcie sezonu. W ostatecznym rozrachunku o wyniku decydują czysto piłkarskie umiejętności i tu zaczynają się schody. My zazwyczaj mamy pół schematu do ataku pozycyjnego, mocna kontrę i dwa warianty na rzut rożny. W Polsce przed meczem trzy razy więcej mówi się o przeciwniku, niż o własnych założeniach. W ten sposób automatycznie dopasowujemy się do rywala. W Belgii czy Francji było odwrotnie. Może to też kwestia uzależnienia pracy trenera od wyników w krótkim czasie? Bo nawet, jeśli trener ma pomysł na grę, ale nie ma wyników, to często traci pracę. Musi więc kalkulować – najpierw utrzymam posadę, dopiero potem rozwinę skrzydła. Za granicą trenerów nie zmienia się tak szybko. Pamiętam, jak po pierwszych pięciu porażkach w Mouscron prezes powiedział: “Poczekam do końca rundy”. Skończyliśmy na czwartym miejscu.

Cypryjczycy, z których jeszcze niedawno się śmialiśmy, to poziom dla nas nieuchwytny?
Dwumecz Wisły pokazał, że APOEL to inna półka. W teorii do awansu zabrakło pięciu minut, ale wszyscy widzieliśmy, jak to naprawdę wyglądało. Na tym poziomie nie da się niczego przemycić, dowieźć czy przypadkiem zniwelować. Pięć minut wystarczy, żeby w meczu z lepszym spaść z nieba do piekła.

Drużyny w naszej lidze zbytnio się nie różnią, piłkarze raczej też nie, choć zdarzą się wybitne jednostki. Punkty zdobywa się dzięki mentalnej przewadze – odpowiedniej motywacji, zapieprzania od linii do linii, od pierwszej do ostatniej sekundy. I w ten sposób można zakręcić się koło pucharów. Zgadza się pan z tym?
Tak. Receptą na spokojny byt w naszej lidze zaczyna być zgranie 15 piłkarzy o poprawnych charakterach, dużej solidności i konsekwencji w grze, bez technicznych fajerwerków. To często pozwala na spokojne zajęcie miejsca w środku stawki, a przy trzech zwycięstwach z rzędu na medialne opowieści o pucharach.

Nie ma pan wrażenia, że na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat obraz młodego zawodnika w Polsce zmienił się o 180 stopni?
Zmienił się na pewno, ale nie chce za bardzo uderzać w dzisiejszą młodzież. Wystarczy już, że od kilku lat starsze pokolenie atakuje młodsze. Cóż, są jacy są. Czas pokaże, gdzie ich to zaprowadzi. Zmienił się za to generalnie obraz polskiego piłkarza. Kiedyś zawodnik kojarzony był tylko z jednym – z boiskiem. Dziś coraz częściej piłkarze obecni są w mediach, uczestniczą w życiu towarzyskim, czasem nawet politycznym.

Spodziewałem się trochę innej odpowiedzi. Ł»e Polski piłkarz jest leniwy, mało pracowity, nieobowiązkowy, a od razu po treningu pędzi do galerii handlowej.
Wiadomo, są tacy i tacy. Dziś są na pewno lepsze warunki piłkarskie i finansowe, więc o wiele łatwiej można zwariować. Prasa woli pisać o wyskokach, niż o tych sumiennych i pracowitych. Od powrotu do Polski jestem tylko w jednym klubie, więc nie chcę nikogo na siłę szkalować. Ale czasem czytam prasę, wywiady z naszymi młodymi zawodnikami. Są obrażalscy. Po rozegraniu pięciu meczów w lidze od razu uważają, że coś im się należy. U niewielu dominuje pokora w wypowiedzi i w zachowaniu. Dzisiaj każdy chce zabłysnąć. Jak nie na boisku, to chociaż w mediach. Razi mnie to. Z przedsiębiorczością też jest już inaczej. Podam ci przykład z życia wzięty. Topowy polski klub, jeden z większych w Polsce talentów. Chłopak zgarnia 40 tysięcy miesięcznie, roztrwania wszystko. Kiedyś zarabiając, dajmy na to, dwie dychy, odkładałeś dychę, jak cztery – to dwie. Dziś młody wszystko, co zarobi, wydaje na bieżąco. No i ten klub spóźnia się trochę z wypłatami, a ten w szatni:
– Co to kurwa ma być?!
– Spokojnie, niedługo zapłacą.
– Ale ja nie mam za co żyć. Miałem wysłać narzeczoną do salonu kosmetycznego, ale nie mam za co.
Dawniej starszy zawodnik podszedłby do młodego, walnął go w łeb i podpowiedział – zostaw te samochody, i-phony, facebooki i zabieraj się do roboty, bo jak będziesz dobrze grał, to wyjedziesz. Zobaczysz trochę świata i nadal będziesz miał 40 tysięcy, ale euro. Tylko, że młodym dzisiaj w Polsce jest dobrze – ładne stadiony, wysoka pensja, a jak jeszcze fajne miasto, to po co wyjeżdżać? Dziś nie ma u młodych pazerności na karierę. Wyjazd za granicę cieszy, ale już nie tak, jak kiedyś.

Niedawno obwiniał pan media, że zbyt szybko kreują przeciętniaków na gwiazdy.
Nie tyle obwiniałem, co wskazałem was jako kreatorów papierowych gwiazd. Prawda jest taka, że potraficie coś takiego napisać bardzo szybko. Druga strona medalu to sam zawodnik, który jeszcze szybciej łyka takie słowa, a w następnej rundzie się nimi dławi. Mentalność się zmienia razem z pokoleniem, więc może mam już przestarzale spojrzenie. Dla mnie cieple słowa były motywacją do potwierdzenia tej opinii w kolejnych meczach. Zawsze miałem świadomość, że szybko może się to zmienić. Odrobina pokory nigdy nikomu nie zaszkodziła.

Do tego wszystkiego dochodzi selekcjoner i rozgrywanie sparingów z bezsensownym firmowaniem pierwszej reprezentacji. Wprowadził to Leo Beenhakker, kontynuował Franciszek Smuda. Z Bośnią i Hercegowiną zadebiutowało siedmiu piłkarzy.
Pierwsza sprawa – czy jest to w ogóle mecz, po którym można powiedzieć “zagrałem w reprezentacji kraju”? Jeżeli zawodnik dziś się pręży i mówi, że jest reprezentantem Polski, to ręce mi opadają. Co najwyżej mógłby stwierdzić, że jest w kręgu zainteresowań trenera. Ale reprezentant?! Do Turcji pojechała reprezentacja, ale przepraszam – co to była za reprezentacja? Obiecujący, dobrze rokujący ligowcy, którzy mają wiele do udowodnienia. Poza Milą i Wojtkowiakiem, którzy mają jakąś piłkarską przeszłość, to była konsultacja dla adeptów i kandydatów do kadry. Z drużyną Bośni, bo przecież nie jej reprezentacją, może trzech piłkarzy pokazało zalążek przyszłego reprezentanta kraju.

Status reprezentanta Polski stracił na wartości?
Jeżeli po takim meczu będziemy mówili, że to reprezentanci kraju, to sami tę wartość obniżamy. Rozegranie takiego spotkania jest w porządku – niech obcują z tą atmosferą, poznają filozofię trenera, jego oczekiwania i sugestie. To zadziała na ich korzyść. Ale jak któryś z nich mówi “Grałem w reprezentacji”, to jest trochę to żałosne… Słówko o Beenhakkerze. Złamał stereotyp, który dzielił kadrowiczów na kategorię A i B. Polski ligowiec kiedyś był szarym reprezentantem, a ten przyjeżdżający z zagranicy był reprezentantem pełną gębą. Leo to zmienił. Nie bał się wystawiać Bronowickiego, Golańskiego czy Matusiaka. Każdy w lidze wiedział, że jeżeli będzie grał dobrze, ma jakieś szanse na powołanie. Była wielka mobilizacja.

Tylko, że jedna czwarta naszych ligowców mogłaby dziś powiedzieć “Jestem reprezentantem Polski”. Bo na papierze rzeczywiście nim jest.
Potem się okazuje, że chłopak był na kadrze dwa razy w życiu. Najpierw z Bośnią, ale Bośnia wysłała piłkarzy do 23. roku życia i formalnie tego meczu się wyparła, potem z reprezentacją Hongkongu, ale tamci wysłali tylko swoich ligowców… Myślę, że za pięć lat głupio będzie mu przyznać się, ze jeden z tych dwóch meczów to ten z Bośnią, o którym zaraz nikt nie będzie pamiętał. Ogłaszanie takich spotkań spotkaniami reprezentacji jest zdecydowanie na wyrost.

Skoro rozmawiamy już o kadrze, to jak powinna wyglądać czwórka w naszej obronie?
Widzę, że to prowokacja w moją stronę (śmiech). Jestem tylko zwykłym ligowcem, nie chcę dokazywać trenerowi Smudzie, więc wolałbym nie mówić. Tym bardziej, że w tej czwórce widziałbym Michała Ł»ewłakowa.

Jest jeszcze pora na naprawianie błędów? Pięć miesięcy przed Euro.
Nigdy nie jest za późno na poprawianie błędów. Ale boję się, że taka zmiana zdania mogłaby się spotkać z jedną reakcję – ponownym zarzutem o brak konsekwencji.

Na osobie, o której rozmawiamy, hasło “brak konsekwencji” wrażenia nie robi. Jeden raz w tą czy w tą – co za różnica.
O trenerze Smudzie kiedyś usłyszałem, że jest konsekwentny, ale w braku konsekwencji. Jedyną namacalną konsekwencją, jaka dotychczas widziałem, to niepowoływanie mojego brata i Artura Boruca. Myślę, że Smuda ich nie powołuje, żeby się nie pogrążyć i nie wbić gwoździa do trumny swoich poglądów. Jeden i drugi niczym piłkarsko nie odstają od swoich konkurentów. Co więcej, prezentują się od nich lepiej.

Te gwoździe to już od dłuższego czasu się zbierają, brakuje tylko młotka. Tak krytykowany, jak dziś jest Smuda, to nie był nawet Beenhakker w momencie, gdy był atakowany już z praktycznie wszystkich stron.
Zgadza się, trener Smuda jest pod ogromną krytyką. Bierze się to z rangi imprezy, jaką jest Euro i szansy, która się przed nami otworzyła. To pierwszy trener, który znalazł się w wymarzonej sytuacji, któremu zagwarantowano tak długi okres pracy z kadrowiczami. Nie grając o punkty, mógł dokonywać selekcji, wdrażać swoją filozofię i narzucać swój system gry. Z tego każdy chce go rozliczać. Fakt, że przed Euro bardzo dobrych spotkań, na które moglibyśmy się powołać, było niewiele. To tłumaczy, dlaczego Smuda jest pod takim obstrzałem. Jedno jest pewne: jak Polska wyjdzie z grupy, to Smuda zamknie wszystkim krytykom usta w stu procentach.

Co dziś selekcjoner powinien mówić piłkarzom? Ł»e losowanie było wymarzone i ta grupa jest tak łatwa, że po prostu z niej trzeba wyjść? Warto nakładać na zawodników dodatkową presję?
Nie ma reguły, że presja ich dobije albo wyjątkowo zmobilizuje. Nie można tego przewidzieć. To, na co trener powinien ich nastrajać i uczulać, to pierwszy mecz. Najważniejszy mecz. Były już trzy imprezy, na których przegrywaliśmy pierwsze spotkanie. Czas odrobić lekcje, wyciągnąć wnioski z wcześniejszych błędów, zwłaszcza że jesteśmy gospodarzami. Pierwszy mecz po prostu trzeba wygrać.

Co Jerzy Engel wam mówił w 2002 roku przed spotkaniem z Koreą?
W Korei nikt z nas nie znał smaku ani wartości pierwszego meczu, bo przez 16 lat mogliśmy je oglądać jedynie w telewizji, w wykonaniu innych drużyn. Nie wiedzieliśmy, jaką wagę ma pierwsze spotkanie, jak porażka może zwichrować piłkarzom psychikę. Podchodziliśmy wtedy na zasadzie – jak się nie uda, to przecież są jeszcze dwa mecze. Nie będę przypominał, jak to się skończyło. Wtedy już na starcie zabrakło nam doświadczenia.

Dziś opieramy się głównie na jednym piłkarzu. Robert Lewandowski. To napastnik, jakiego nie mieliśmy od kilkudziesięciu lat?
Myślę, że przymiarki do Zbigniewa Bońka nie są na wyrost, a przynajmniej sam Zbigniew Boniek się o to nie obrazi. Bo Lewandowski ma potencjał na bycie Bońkiem. Dawno nie było tak uniwersalnego napastnika, o którego mogliśmy oprzeć grę. Może wystąpić na szpicy, jako cofnięty napastnik, zagrać w parze z drugim napastnikiem, potrafi wyłożyć piłkę, skończyć akcję, sam wypracowuje sobie sytuacje, do tego strzela obiema nogami, dobrze gra głową, drybluje, potrafi utrzymać piłkę, jest skuteczny i w klubie, i w kadrze. Dołóżmy do tego jeszcze trzy języki obce i mamy kompletnego piłkarza światowego formatu (śmiech).

Wspomnianych na początku Małeckiego i Grosickiego brakuje w kadrze?
Brakuje. Małecki niedawno był powołany i choć jestem zwolennikiem jego talentu, zbytnio mnie nie przekonał. Może czuł, że powołanie było wymuszone przez prasę, że trener nie był do niego od razu przekonany. Reprezentacji brakuje jednak takich charakterów. W drużynie powinno być ze dwóch niepokornych, co nie kalkulują, zdolnych zrobić coś niekonwencjonalnego w nieoczekiwanym momencie.

Kiedyś powiedział pan, że na pytanie “A co ty potrafisz poza grą w piłkę?” nie chciałby zareagować milczeniem. Udało się?
Myślę, że tak. Wierzę, że sobie poradzę. Widzę dla siebie inne możliwości. Nigdy nie chciałem być skazany tylko na trenerkę.

Jaki jest plan?
Mimo wszystko, pozostać przy futbolu, ale niekoniecznie w roli trenera. Myślę, że z bratem możemy stworzyć zgrany duet. Coraz częściej tez chodzi mi po głowie powrót na studia.

Widzi pan już linię końcową, napis “Meta”?
Tak, widzę. Nie jestem aż tak ślepo w siebie zapatrzony… Chciałbym pograć jeszcze jeden sezon. Obrońca do 38. roku życia może grać, ale napastnik nie ma szans. No, chyba, że nazywa się Frankowski (śmiech). W tym roku stuknie mi 36. Statystyki już nie powalają na kolana, jest coraz więcej młodszych, szybszych i zdolniejszych piłkarzy na mojej pozycji. Siłą rzeczy trzeba będzie ustąpić pola. Zdaję sobie sprawę, że zostało mi mniej, niż więcej. Ale dopóki zdrowie dopisuje, to nigdzie mi się nie spieszy.

Nie trzyma pan się tej piłki na siłę? Ł»e przez strach odwleka pan decyzję?
Na siłę to chyba nie, ale pewnie jest w tym jakaś asekuracja. W końcu przez ponad 25 lat piłka wyznaczała sens mojego życia. Boję się tylko jednego – poczucia po fakcie, że zawiesiłem buty na kołku zbyt wcześnie, że mogłem poczekać jeszcze jeden sezon.

Bosacki, Dudek, Ł»urawski. Ł»aden z nich oficjalnie kariery nie zakończył, pozostawili furtkę uchyloną.
Tego chcę uniknąć. Nie chcę przerwać gry na pół roku i wrócić. Jeśli przez sześć miesięcy nie będę grał, to już nie wrócę. Może czasem przebiorę się za piłkarza i pokopię amatorsko.

To by chyba było na tyle. Próbowałem z pana nie zrobić Marcina, brata słynnego piłkarza.
Chyba się udało, a tak naprawdę zdążyłem się już do jego cienia przyzwyczaić. W paru kwestiach zrobiłeś ze mnie rzecznika Michała. Pewnie zabrzmiałem mało obiektywnie, ale taki już urok brata bliźniaka. Niezależnie, co bym powiedział, to nikt nie odbierze tego na poważnie. To tak, jakby spytać Piotrka Brożka, czy widzi brata Pawła w pierwszym składzie kadry. Pewnie, że widzi. Co miałby innego powiedzieć?

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...