Rewolucja w Łodzi nabiera niespotykanych dotąd rozmiarów. Po odesłaniu do domu wypożyczonych – Golańskiego, Kascelana i Łukasiewicza, wczoraj działacze ŁKS-u wymyślili, że odsuwając od składu dziesięciu kolejnych piłkarzy, mają szansę stworzyć najsilniejszą ekipę w Młodej Ekstraklasie. I słusznie, bo na razie mają ostatnią, zamykającą tabelę. Ale kto wie, może niedługo w ogóle wycofają pierwszą drużynę i postawią na rozwój piłki młodzieżowej. Ł»arty, żartami, ale prawda jest niestety brutalna. Ta rewolucja, na zdrowy rozum, nie ma prawa skończyć się dobrze. Już na pierwszy rzut oka nie wygląda na taką, który ma za zadanie cokolwiek poprawić. A raczej wszystkimi dostępnymi środkami walczyć o przetrwanie. Coś, jak w czasie powodzi, która i tak musi zakończyć się bolesnymi i kosztownymi stratami…
Jak już powszechnie wiadomo, dziesięciu piłkarzy ŁKS-u odnalazło się we wtorek na liście odsuniętych od pierwszego zespołu. Całe szczęście, działacze nie silili się nawet na fikcyjne oświadczenia, że próbują przebudować drużynę czy poszukują w niej nowej jakości. Odsunęli nieszczęsną dziesiątkę w milczeniu, przynajmniej nie narażając się pokrętnymi tłumaczeniami na dodatkową śmieszność.
I słusznie. Nawet najgłupszy by im nie uwierzył. No, bo jak? Szałachowski zagrał jesienią we wszystkich spotkaniach i nagle stał się niepotrzebny? Czy może Velimirović w międzyczasie okazał się ostatnią pierdołą bez jakichkolwiek umiejętności? Sami przyznajcie, w kilku przypadkach (Bykowskiego, rzecz jasna, nie liczymy) nie dałoby się tego sensownie uargumentować.
ŁKS przynajmniej nie zamierza ściemniać, że nie poszło o kasę.
W międzyczasie Ryszard Tarasiewicz mówi coś o uzupełnianiu składu i o tym, że ŁKS obraca się w widełkach swoich finansowych możliwości, choć brzmi to dosyć śmiesznie, gdy w całej Polsce wiadomo, że możliwości te są absolutnie zerowe. W normalnych, piłkarskich realiach ŁKS powinien stać się dziś ekstraklasowym pośmiewiskiem.
– żąda od zawodników renegocjacji umów
– proponuje rozłożenie zaległości na X lat do przodu
– nie jest w stanie wyjechać na jakikolwiek zimowy obóz…
Dokładnie tak. ŁKS to jedyna drużyna w lidze, która przez cały styczeń i luty będzie trenować tylko u siebie. A to też, jak wiadomo, perspektywa niewesoła, bo klubowa baza jest w opłakanym stanie. Wczoraj na przykład – zawodnicy biegali po parku.
Tarasiewicz dalej opowiada coś, że będzie starał się ściągać zawodników, którzy podniosą jakość gry i nawet trochę mu współczujemy, bo w praktyce wiadomo, że jest w stanie ściągnąć samych desperatów. Łobodzińskiego, który osiem miesięcy nie grał w piłkę, ma prokuraturę na karku i nie bardzo uśmiecha mu się wyjazd zagraniczny. Sasina, który właśnie został bez klubu, o Komanie z Podbeskidzia nawet nie wspominając. Po prostu, nie ma co się czarować – ŁKS skazany jest na sportowe odpady. Gości, którzy zrobią wszystko, żeby tylko jakoś jeszcze zaistnieć. Nawet jeśli mają w perspektywie kilka miesięcy bez pensji. Oni, tak jak cały ŁKS, walczą o sportowe przetrwanie.
Pozostali, którzy nie czują noża na gardle lub zwyczajnie uznali, że trzeba się szanować, a nie zgadzać na drastyczną zmianę wynegocjowanych warunków, dziś są w Młodej Ekstraklasie. Mięciel, na przykład. Na stare lata zachciało mu się kopać jeszcze w Ekstraklasie, a w dodatku uczciwie na tym zarabiać pieniądze, to usłyszał, co ŁKS ma mu do zaoferowania: zaległości finansowe rozłożone na siedem lat do przodu. Po prostu bajka.
A że, jak można się było spodziewać, nie zgodził się na tę szałową ofertę, już dziś dokładnie o 19:00 sprawdzi, jak trenuje się w Młodej Ekstraklasie. Kto wie, czy razem z „Adamsem” nie będą w niej najstarszymi zawodnikami od czasów Macieja Murawskiego, wystawionego przez Cracovię na derby z Wisłą.
PAWEŁ MUZYKA