Pijak, bandyta, mędrzec z Twittera. Szlakiem Joeya Bartona

redakcja

Autor:redakcja

05 stycznia 2012, 13:28 • 8 min czytania

Mówiliśmy już, że mamy słabość do ludzi niespełna rozumu? Przekora? Może tęsknota za autentycznością, ludzkimi potknięciami w coraz bardziej zrobotyzowanym sporcie? Cokolwiek nami nie kieruje, lubimy piłkarskie osobowości, charyzmatycznych oryginałów, którzy dodają kolorytu szaremu światu ciągłych treningów, sztampowych wywiadów i do bólu przewidywalnych konferencji. Joey Barton, nawet jeśli to idiota, bandyta i świr, z pewnością jest jednym z takich zawodników.
Kto właściwie w dzisiejszych czasach jest w stanie wybić się ponad szarzyznę i nudę bijącą ze sterylnych wnętrz profesjonalnych szatni? Boiskowy psychopata – wyjątkowy brutal a’la Pepe? Nie, to zbyt łatwe, zbyt prymitywne i jednocześnie głupie. Może alkoholik/hazardzista na odwyku, nawrócony Bad Boy pokroju Grosickiego przeżywającego katharsis w Turcji? Banalne, poza tym grę w butelkę zakończył Gascoigne z high-scorem, którego już nikt raczej nie przebije. Charakterny przywódca, który wali prosto z mostu nawet najbardziej gorzką prawdę? Fighter na boisku i poza nim? Zbyt popularne i dało by się pod to podciągnąć nawet nudziarza Messiego.

Pijak, bandyta, mędrzec z Twittera. Szlakiem Joeya Bartona
Reklama

Ale jeśli człowiek łączy w sobie te wszystkie cechy, dodatkowo dodaje pobyt w pierdlu, pobicia, dyskwalifikacje, walkę z zarządem klubu i… całkiem solidną grę? Wtedy mamy do czynienia z Joeyem Bartonem, jednym z największych skandalistów brytyjskiego futbolu. Vinnie Jones uzbrojony w Twittera i wrzucony w świat nudnych gwiazd i gwiazdeczek rodem z angielskiej Premier League? A może Ron Artest Metta World Peace świata piłki nożnej? Wszelkie porównania tracą sens, gdy prześledzimy biografię pomocnika Queens Park Rangers, której większa część zapisana jest również w kartotekach kryminalnych…

Jestem Joey, lubię dać popalić

Reklama

Od początku wiadomo było, że coś w nim szwankuje. Gdy Kevin Keegan chciał dać mu szansę debiutu w lidze, okazało się, że zgubił koszulkę, niedługo po tym wprawił swojego menedżera w furię otrzymując czerwoną kartkę… w przerwie meczu, a parę tygodni później urządzając ze sparingowego spotkania z Doncaster karczemną awanturę. Barton zachowywał się dokładnie tak, jak słynni kibice angielscy z końca lat osiemdziesiątych. Joey okazał się być dowodem na ich ułagodzenie – nic dziwnego, że tamtejsi chuligani nie stanowili już takiej nieposkromionej i potężnej siły jak parę lat wcześniej, skoro najwybitniejsi przedstawiciele bojowego fachu wybrali świat po drugiej stronie band reklamowych.

Wejście w to pełne pokus, futbolowe bagienko, Barton miał idealne. Nic dziwnego, że uczcił je na bożonarodzeniowej imprezie Manchesteru City, na której doszło do słynnego zgaszenia cygara w oku kolegi z drużyny. Joey miał wówczas 22 lata, a angielski futbol zaczynał rozumieć, że wrócił do niego duch Gazzy, Jonesa i reszty rzeźników.

W ryj dać, mogę dać!

Incydenty boiskowe związane z charakterem pyskatego nieco roztrzepanego chłopaczka z robotniczych dzielnic Liverpoolu były jednak dopiero przedsmakiem. Joey, oprócz całkiem sporego talentu piłkarskiego zdradzał bowiem wielki talent w dziedzinie boksu zawodowego, raczkującego podówczas Mixed Martial Arts i paru innych, z tańcem na głowie (rywala) na czele. O ile jak dotąd Barton był nieco kontrowersyjny, o tyle po sezonie 2004/05 zaczęto go traktować już jako zwykłego zbira.

Pierwszą ofiarą niespełnionych ambicji niedoszłego boksera stał się 15-letni kibic Evertonu z Tajlandii, którego skopanie było dla Bartona jednocześnie zakończeniem zagranicznego zgrupowania. W bonusie pomocnik dostał także gratisowy bilet do ośrodka kontroli własnych zachowań. Joey ową kontrolę utracił już dawno. Bardzo słusznie odwiedził klinikę. Efekty było widać niemal natychmiast – zamiast okładać prowokujących, młodocianych fanów The Toffees zaczął zwyczajnie mieć ich w dupie. Terapia zakończyła się jednak wyłącznie połowicznym sukcesem, gdyż Barton podczas jednego z meczów postanowił pokazać część ciała w której umieścił prowokacje wrogich mu kibiców Evertonu. Niestety związek piłkarski nie docenił głębi gestu i ukarał go grzywną. Najgorszy było jednak dopiero przed nim.

Połamanie nogi jednemu z przechodniów podczas przejażdżki autem przeszło bez większego echa, ale już wskoczenie w rolę celebryty – komentatora stało się prawdziwym hitem. Barton, choć sam wciąż całkiem nieźle grał, a nawet aspirował do kadry narodowej, zaczął od skomentowania Mundialu 2006 i jego następstw w postaci wysypu piłkarskich biografii. – Anglia na mistrzostwach świata nie pokazała niczego. Dlaczego więc oni wszyscy wydają teraz książki? Przegraliśmy w ćwierćfinale, grałem jak gówno, to jest moja książka. Kto chce to czytać? – dopytywał retorycznie już wtedy zdradzając talent do celnego i zwięzłego opisywania rzeczywistości. Potem jednak powrócił do starych nawyków – a to skatował Ousmane Dabo, kolegę z Manchesteru City, a to przypadkowych nastolatków na mieście. Tym razem jednak nie wystarczyła wizyta w poradni.

Za niewinność, panie władzo!

Odwieszona została kara więzienia. To pewne novum, gdyż piłkarzom – choć przyznajemy to z bólem – większość występków uchodzi na sucho. Od dwóch lat za kratkami przebywał jego brat, a dwóch kolejnych Bartonów najwyraźniej chciało uskutecznić swoją własną wersję Prison Breaka. Awantura pod McDonaldem w Liverpoolu wyglądała całkiem poważnie, a dla sił wroga szalonej rodzinki okazała się być prawdziwym Waterloo. Barton postanowił bowiem urządzić pokaz skoków po głowie swoich adwersarzy. Skatowanie obu chłopaków, z którymi wywiązała się słowna utarczka musiało zaimponować chuliganom z jego osiedla, jednak nawet najbardziej radykalni z nich nie mogli obronić Joeya przed interwencjami władzy sądowniczej, a nade wszystko – przed wyrzutami sumienia. Tym bardziej, że razem z odwieszoną karą za pobicie Dabo, kara mogła okazać się dość dotkliwa. To zawsze motywuje do odczuwania skruchy.

Ta jednak nie wystarczyła by ominąć zakłady penitencjarne. Barton został skazany na pół roku więzienia i roboty społeczne, choć przesiedział tak naprawdę niecałe 80 dni. Wyszedł jednak odmieniony, a jego najbliższym celem stało się… pokazywanie dzieciom pozytywnego wzorca. – Moim obowiązkiem jest wspierać go i dać mu drugą szansę. Odbył wyrok i poniósł karę za to co zrobił. Świat jest pełen ludzi, którzy zasługują na drugą szansę, dostają tę szansę i wykorzystują ją w 100%. Trzymam się swojego zdania i zamierzam pomóc Joe – powiedział Keegan dla stacji BBC. Menedżer, który wprowadzał Bartona do seniorskiej piłki, także i teraz nie zostawił swojego podopiecznego w potrzebie.

Normalność jest dla słabych

Joey Barton wiedział jednak, że normalnym ludziom żyje się dużo ciężej. Co prawda przez jakiś czas ostro pilnował, by nikt nie miał wątpliwości co do jego resocjalizacji, potem jednak zwyciężyła mentalność Johna Wayne’a. Ścięcia z Nasri, sześć meczów kary za Dabo, wreszcie szybki cios w Pedersena – to nie były osiągnięcia, którymi chwalić się mógł zakład naprawy zakręconych życiorysów, który przez niemal 80 dni reperował charakter i osobowość piłkarza. Barton w ogóle kiepsko nadawał się na reklamę czegokolwiek, za to wyśmienicie na krytyka literackiego. Kolejne incydenty działy się już bowiem w przededniu nowej ery, ery Twittera.

Co ciekawe, wariat z Liverpoolu mimo ciągłych scysji z całym otaczającym go światem (od tamtych czasów także za pomocą twitów), pozostawał uznanym zawodnikiem, który wzbudzał zainteresowanie największych angielskich firm. W międzyczasie oczywiście utrzymywał formę, jeśli chodzi o wystąpienia w mediach. Określenie Alana Shearera za pomocą słów takich jak „shit manager with shit tactics” raczej nie przystoi profesjonaliście, szczególnie gdy obrażają się wzajemnie dwie bardzo ważne postacie dla całego Newcastle. Kolejne skandale (i wpisy na twitterze) przeplatał z meczami, które na zawsze przejdą do historii.

Osobny akapit należy się wspaniałemu come-backowi w meczu z Arsenalem, którego głównym bohaterem był właśnie Barton. Najpierw w sprytny sposób pozbył się Diaby’ego (co zresztą stało się tradycją, w kolejnym meczu z Arsenalem powtórzył to z Gervinho, komentując: „Gervinho wygląda jak dziwna istota. Nie chciałem go prowokować. Chciałem tylko sprawdzić czy ma perukę” – Barton), następnie poderwał drużynę do ataku, by wreszcie dwoma golami zdobytymi z rzutów karnych uratować remis. Odrobienie czterobramkowej straty to coś naprawdę wyjątkowego, szczególnie, gdy gra się z Arsenalem w Premier League. To było jednak jedno z ostatnich miłych wspomnień ze słynnego St. James Park. Potem zaczęła się wojna twitterowa.

Milion subskrybentów, 3500 wpisów, jeden transfer

Dokonania w internetowym portalu Twitter są u Bartona porównywalne z tymi kryminalnymi – jest ich sporo, są spektakularne. Na początku delikatna krytyka klubu, zdziwienie kolejnymi osłabieniami, potem coraz ostrzejsze sądy, próby ocenzurowania zawodnika, zalecenie indywidualnych treningów… Konflikt między Bartonem i Newcastle narastał, a dla zawodnika był tym bardziej bolesny, że sam utożsamiał się z klubem i jego kibicami. Wszystko zaczęło się od wyprzedaży kluczowych graczy. Właściciel klubu, Mike Ashley zdecydował o pozbyciu Kevina Nolana, a to przelało czarę goryczy. Barton poinformował na twitterze, że uważa całą sytuacją za absurd, a gdy potem dostawał kolejne kary od klubu, szarpnął się nawet na cytaty z Orwella. Newcastle 0. Barton 1. Inna sprawa, że kontrakt zaoferowany przez Mike’a Ashleya trochę odbiegał od oczekiwań niesfornego zawodnika. Ostatecznie Joeyemu pozwolono odejść za darmo, a z tej promocji skorzystało Queens Park Rangers.

Tam Barton odnalazł wreszcie swoją przystań. Grał na solidnym poziomie, a przy tym wreszcie udało mu się w pewnym stopniu pogodzić ze światem. Zaczęły się żarty, a to z filigranowego Shauna Wright-Phillipsa…

Image and video hosting by TinyPic

… a to z Shauna Derry’ego…

…czy z Karla Henry’ego. – Założę się, że Henry czuje się dziś jak idiota. Piłkarz z okręgówki. Chciał wywołać u mnie kontuzję, kiedy mecz był już praktycznie skończony tylko dlatego, że jest słabszy pod każdym względem – napisał Barton po ostrym faulu Henry’ego w końcówce spotkania przegranego przez jego klub 0:3. Po tym meczu zresztą postanowił też odnieść się do spekulacji odnośnie transferu do Wolves, z którego zrezygnować miał menedżer zespołu. – – „Wolves ze mnie zrezygnowali”, czytam w dzisiejszych gazetach. Ha ha, nie wiem, co Mick palił – brzmi wiadomość Bartona.

Utrzymać Premier League

Teraz przed Bartonem stoi kolejne wyzwanie – utrzymać Premier League dla QPR, przy możliwie jak najmniejszej liczbie skandali. Na razie przechodzi swoistą metamorfozę – od bandyckiego kryminalisty do mędrca z Twittera. Nawet jeżeli jego górnolotne cytaty pochodzą z wikiquotes, to są opatrzone na tyle bystrymi spostrzeżeniami, że nawet BBC przyrównuje Bartona do Cantony w jego najlepszej formie. Tytułuje go również jednym z niewielu zawodników, którzy mają coś do powiedzenia. Prasa chuligana z Liverpoolu, jak pisano o nim jeszcze dwa lata temu poprawia się, a świadectwem niech będzie świeżynka, którą Barton umieściłâ€¦ na twitterze oczywiście, już podczas pisania tego artykułu.

Image and video hosting by TinyPic

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Inne kraje

FC Porto w ćwierćfinale Pucharu Portugalii. Bednarek starł się z sędzią

Braian Wilma
0
FC Porto w ćwierćfinale Pucharu Portugalii. Bednarek starł się z sędzią
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama