Przez cały mecz grała bezbłędnie. Mimo trzech sytuacji, gdzie dość mocno oberwała od rywalek, za każdym razem się podnosiła i grała równie pewnie, jak przed starciem. I po zderzeniu z Le Sommer na samym początku spotkania, i po kopnięciu Grace Geyoro będącym efektem nieporozumienia z Polką oraz ataku Renard już w drugiej połowie. A po drugie – dawała PSG siłę spokoju. Praktycznie każde dośrodkowanie łapała do koszyczka, a strzały z dystansu ściągała do siebie jak magnes. Wydawało się, że pewniejszej zawodniczki do wykonania rzutu karnego w szeregach PSG nie ma. Niestety, pudło Katarzyny Kiedrzynek w serii rzutów karnych sprawiło, że wraz z koleżankami nie udało im się odbić z rąk Olympique Lyon tytułu najlepszej klubowej drużyny w Europie.
Wyczerpujący sezon Division 1, obciążenia związane z kolejnymi starciami w ramach Champions League, dodatkowo w przypadku większości zawodniczek także spotkania w barwach reprezentacji. Gdyby oba zespoły miały sporządzić listę, czego chcą uniknąć w dzisiejszym spotkaniu o triumf w Lidze Mistrzyń, na jednym z dwóch pierwszych miejsc – oczywiście obok porażki – znalazłaby się pewnie dogrywka. Los okazał się jednak przekorny i z pomocą zawodniczek obu ekip zesłał im dodatkowe pół godziny grania na sam koniec rozgrywek.
Wydatną pomocą, trzeba powiedzieć, bo sytuacji do zamknięcia meczu – choć nie było ich może na pęczki – w 90 minutach nie brakowało. Jak wtedy, gdy Cruz poszła środkiem pola sprawiając, że mijane rywalki nie różniły się wiele od slalomowych tyczek i wyłożyła futbolówkę jak na tacy do Delie, która płaski strzał posłała tuż obok słupka. Czy gdy Hegerberg znalazła się na piątym metrze przed bramką Kasi Kiedrzynek i najpierw dała się zatrzymać Polce, a później, mając ją już na murawie, fatalnie spudłowała.
Równie fatalnym, choć znacznie bardziej tragicznym w skutkach pudłem Kiedrzynek odwdzięczyła się jednak zawodniczkom Lyonu w najgorszym możliwym momencie. Gdy po siedmiu seriach jedenastek Polka miała stanąć naprzeciw Bouhaddi wydawało się, że akurat ona nie ma prawa się pomylić. Bo znacznie lepiej od bramkarki Lyonu, która chwilę później dała zawodniczkom l’OL końcowy triumf, gra nogami. Bo nie zaliczyła w meczu żadnego kiksu, który mógłby odebrać jej pewność siebie – a takie akurat Francuzka miała za sobą. A jednak strzeliła obok bramki, nie trafiając czysto w ustawioną na jedenastym metrze piłkę.
Bohaterką tragiczną – co jeszcze dodaje dramatyzmu całej tej sytuacji i sprawia, że naprawdę nam Kiedrzynek żal – została chwilę po tym, jak mogła być tą dobrą. Tą, która „wyjęła” PSG upragniony triumf. Bo nim spudłowała w serii ósmej, w drugiej wybroniła w wielkim stylu jedenastkę Le Sommer. Najlepszej strzelczyni Lyonu w lidze, zawodniczki która uderzyła mocno i precyzyjnie. A jednak jej strzał udało się zbić na poprzeczkę. Wysiłek Polki szybko zmarnowała jednak Geyoro i skończyło się tak, jak się skończyło. Wygraną faworyzowanego – to trzeba powiedzieć wprost – Lyonu.
Koniec końców mamy odnośnie finału Ligi Mistrzyń uczucia dość… mieszane. To chyba najlepsze określenie. Z jednej strony nie był to mecz, o którym można by było powiedzieć: widowisko. Zapierające dech, wgniatające w fotel i nie dające oderwać wzroku. I jeżeli ktoś właśnie dziś chciał się przekonać do piłki kobiecej, to coś takiego raczej nie mogło mieć miejsca. Ale z drugiej – oglądało się to w sumie tak, jak piłkę w wydaniu, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Fragmentami wręcz jak rąbankę w stylu legendarnego już Łęczna – Podbeskidzie, jak wtedy gdy w swoim pierwszym zagraniu Laura Georges wjechała w Le Sommer wślizgiem na wysokości kolana a’la Łukasz Tymiński. Odpowiedź na pytanie, czy to dobrze, pozostawimy już każdemu z was z osobna…