Czyli jednak nie mamy (jeszcze?) w tym sezonie drużyny, o której można byłoby powiedzieć, że jest naprawdę dobra. W pierwszych kolejkach czarował Lech i wtedy pozostawało pytanie, czy zdoła taką grę przenieść na mecze z trochę mniejszymi frajerami i czy w ogóle to coś „na stałe”. Okazało się, że absolutnie nie – najpierw stuprocentowe baty od Górnika, a teraz do Poznania przyjechała Wisła i dała poznaniakom lekcję futbolu, chociaż sama ostatnio występowała najczęściej w roli ucznia. Tak, ta sama Wisła, która dopiero co zawodziła i na którą gwizdały „pikniki” („pikniki” won na Cracovię!).
Dziwny był to mecz.
Toczył się trochę tak jakby bez taktyki. Zazwyczaj takie spotkania oglądamy od 80. minuty – drużyny zapominają o założeniach, środek pola służy tylko do tego, żeby biegać nim w tę i z powrotem, jak tartanową bieżnią. Zespoły dzielą się na pół: część tylko broni, a część tylko atakuje. I chyba każdy, kto nie ubiega się o licencję UEFA Pro, przyzna – takie mecze najlepiej się ogląda. Niech sobie szkoleniowcy gadają o dziurach w środku pola, ale jak się zasiada przed telewizorem i widzi taką dziurę, to człowiek od razu się w duchu uśmiecha: oho, będą sytuacje!
Lech zaczął dobrze, ale potem został rozdeptany jak mała mrówka i może się cieszyć, że nie przegrał 0:2 czy 0:3. Wisła zagrała pierwszy od dawna (ha, kto powie, od kiedy?) naprawdę, naprawdę dobry mecz w naszej ekstraklasie. Jak już strzeliła gola, to potem dążyła do tego, by strzelić kolejnego, z zębem, z werwą, z poczuciem, że złapała Lecha za krtań i będzie dusić, nie puści, tak jak Saleta nie puścił kiedyś Najmana. Porównanie nieprzypadkowe, bo ciągle mamy w pamięci boje Wisły z APOEL-em, które każą nam sądzić, że poziom sportowy tych dwóch drużyn to w sumie takie nasze Salety i nasze Najmany. W kraju można się tym emocjonować, ale zagranicę na wszelki wypadek lepiej nie wysyłać.
No dobra, to o czym było? Ach, o Wiśle. Wisła wygrała dla siebie mecz niezwykłej wagi – taki o sześć punktów, jak to się zwykło mówić. Mieć po sześciu kolejkach jeden punkt straty do Lecha, a mieć siedem – to jest jednak kolosalna różnica, taka jak biec w czubie wyścigów na Służewcu lub biec w ogonie i deptać w końskich gównach. Zwłaszcza, że za chwilę ruszą rozgrywki fazy grupowej LE i wtedy o punkty w ekstraklasie będzie jeszcze trudniej niż teraz. Ogólnie jednak wielkiego odrodzenia byśmy nie odtrąbiali, wolimy zaczekać. Wszystko wskazuje, że w tym sezonie rozgrywki dalej będą toczyć się znanym w kraju rytmem: jak wygrywasz, to znaczy, że za chwilę przegrasz (i na odwrót). Czyli: Wisła przegrywała – to teraz wygrała. Lech wygrywał – to teraz przegrał. Legia wygrywała – to przyjechał Śląsk i przegrała. Śląsk wygrywał – to przyjechał Widzew i przegrał. Im lepiej idzie, tym za chwilę będzie gorzej. Już widać, że Lech – mimo stylu w pierwszych spotkaniach – od tej reguły nie jest żadnym odstępstwem, a jego dorobek ligowy już w ogóle przestał na kimkolwiek robić wrażenie, a wręcz zrobił się nędznawy (3 zwycięstwa w 6 meczach). Tyle samo punktów ma… Ruch Chorzów! Teraz dziennikarze, którzy po pierwszych czterech kolejkach pisali, że Bakero odmienił Lecha, powiedzą, że Baskowi warto jednak przypierdolić i napiszą, że jednak nie odmienił. Potem niewykluczone, że w październiku stwierdzą, że odmienił, w listopadzie, że nie, w grudniu, że tak… To jak z zabawą w „kocha, nie kocha”. Zobaczymy, co Bakero wylosuje na końcu.
A teraz trochę o piłkarzach. W Lechu Stilić i Rudniew grali tylko przez piętnaście minut, tzn. potem też grali, ale już beznadziejnie. Ale zawiedli praktycznie wszyscy, w najmniejszym stopniu chyba ten młodziutki Tonew, który łatwo zdobywał przestrzeń i chociaż oddał celny i mocny strzał. Murawski też trochę tę grę rozruszał. Jeśli jednak którykolwiek z poznaniaków naprawdę zasługuje na pochwały, to Kotorowski (czy też widząc to nazwisko, macie w uszach piskliwe „Kotorooooowskiiiiiiiiiiiiii”?). W Wiśle do pochwalenia jest większa liczba kandydatów – przede wszystkim Melikson i Iliev, dalej Jovanović, Jaliens czy Biton. Jovanović grałby na notę 7, gdyby na boisko nie wszedł Tonew i nim trochę na koniec nie pokręcił. Natomiast beznadziejną zmianę dał Garguła. Nie chce nam się sprawdzać, ale chyba stracił wszystkie piłki. A jak nie wszystkie – to prawie wszystkie.
W drugim dzisiejszym meczu Ruch Chorzów zdeklasował Zagłębie Lubin, a po wypowiedziach działaczy Zagłębia można odnieść wrażenie, że Jan Urban już jest jedną nogą poza klubem. Trochę za szybko, jak na nasz gust i trochę to niepoważne, jeśli prezes nakazuje szkoleniowcowi przeprowadzenie badań piłkarzy. To trochę tak, jakby trener nakazał prezesowi audyt finansowy. Niech każdy zajmie się tym, co potrafi najlepiej, chociaż tu pojawia się pewien problem: jak wiadomo od lat, prezesi Zagłębia najlepiej potrafią tylko przyjmować nominacje z partyjnego klucza, zupełnie jak w czasach PRL.
Ale fakt faktem, że Zagłębie na razie gra fatalnie, w pięciu kolejkach (bo jeszcze mecz zaległy z Legią) nie wygrało ani razu, a kalendarz był przecież korzystny – jak przyjeżdżają Podbeskidzie i Cracovia, to trudno nie wygrać. Sernas już wylądował na ławce, ale jak tak dalej będzie grał, to odpowiedniejsza będzie dla niego ławka w parku, z piękną żoną u boku. Małkowski, odkąd go kupili, gra jak kaleka i nie potrafi gdziekolwiek dokopać. Jak zabiera się do dośrodkowania, to nie ma co nastawiać się na pojedynek główkowy, trzeba raczej uważać, żeby nie dostać w jaja.
A Ruch, jak to Ruch, czyli po męsku i na maksa. Jak można coś zrobić mocno – oni robią dwa razy mocniej. Nieprzyjemna obrona (w sensie: można oberwać) i nieprzyjemna pomoc (w sensie: można oberwać) plus ruchliwy Piech z przodu. Dzisiaj strzelił nawet gola, co mu się nie zdarza zbyt często, po bardzo ładnym podaniu nieśmiertelnego Wojciecha Grzyba. 37-letni Grzyb mógłby wytłumaczyć Rafałowi Grzelakowi, na czym polega podejście do zawodu.
Aha, jeszcze jedna uwaga – Rafał Grodziski ma obniżoną notę o dwa punkty za bezsensowne starcie z Pawłowskim w pierwszej połowie. Ciekawe, jak by się wytłumaczył, gdyby sędzia podyktował rzut karny? Biegnie Pawłowski, wyjeżdża już poza boisko, widać, że nic z tego nie będzie, a nagle podbiega Grodzicki i jeb go o ziemię. Głupi czy co?
PS Wiecie, w czym polska liga jest najlepsza na świecie? W liczbie skurczów. Naprawdę – jesteśmy światową potęgą w skurczach. Kto zliczy wszystkich piłkarzy, których dzisiaj naciągano?
Lech Poznań – Wisła Kraków 0:1 (oceniał Wojciech Kowalczyk)
Lech: Krzysztof Kotorowski 8 – Marciano Bruma 4, Hubert Wołąkiewicz 3, Ivan ÄurÄ‘ević 5 (30 Marcin Kamiński 4), Grzegorz Wojtkowiak 4 – Jakub Wilk 4 (56 Rafał Murawski 6), Dimitrije Injac 4, Siergiej Kriwiec 4, Semir Ł tilić 4, Bartosz Ślusarski 2 (74 Aleksandyr Tonew 6) – Artjoms Rudنevs 3.
Wisła: Sergei Pareiko 6 – Marko Jovanović 6, Kew Jaliens 7, Osman Chávez 6, Dragan Paljić 6 – Ivica Iliev 8 (75 Łukasz Garguła 2), Radosław Sobolewski 7, Gervasio Núñez 6, Maor Melikson 8, Andraپ Kirm 5 (85 Cezary Wilk) – Cwetan Genkow (10 Dudu Biton 6).
Ruch Chorzów – Zagłębie Lubin 2:1 (oceniał Grzegorz Król)
Ruch: Matko Perdijić 3 – Igor Lewczuk 6, Rafał Grodzicki 5, Piotr Stawarczyk 7, Marek Szyndrowski 6 – Wojciech Grzyb 7 (85 Jakub Smektała), Marcin Malinowski 6, Gábor Straka 6, Maciej Jankowski 6 (78 Paweł Abbott), Łukasz Janoszka 5 – Arkadiusz Piech 7(8. Sebastian Olszar).
Zagłębie: Bojan Isailović 5 – Bartosz Rymaniak 2, Michal Hanek 2, Sergio Reina 4, Błażej Telichowski 4 – Janusz Gancarczyk 2, Łukasz Hanzel 3 (67 Patryk Rachwał 3), Kamil Wilczek 3 (46 Darvydas Ł ernas 2), Szymon Pawłowski 5, Maciej Małkowski 2 (46 David Abwo 3) – Arkadiusz Woźniak 4.