No to było tak… Franciszkowi Smudzie wypadł Łukasz Piszczek, wypadł też Jakub Rzeźniczak, ponieważ niespodziewanie stracił miejsce w podstawowym składzie Legii. Kogo tu brać na prawą obronę? Ratunku, kogo brać? „Franz” myśli: – Lewczuka! No i ogląda Lewczuka w meczu Lech – Ruch, a on – jak na złość – akurat zawala gola. Niech się goni. Szukamy dalej, szukamy… Brozia! Sruuuu!
Przyjeżdża Łukasz Broź na zgrupowanie, ale chodzić nie może – kwalifikuje się nie do grania, raczej do operacji.
Drużyna mówi: – Trenerze, Wasilewskiego, prosimy, Wasilewskiego!
Ale „Wasyla” Franek akurat nigdy nie lubił, z wzajemnością zresztą. Mówił o tym zawodniku, że to „siła razy gwałt”. Do Belgii na jego mecze nie jeździł. Jakoś tak głupio nagle chłopa powołać. Ale jeśli nie jego, to kogo? Kusia czy Sznaucnera też głupio, bo do nich też nie jeździł. To już lepiej Wasilewskiego – brzmi poważniej. Nikt się nie przypieprzy.
Przyjeżdża Wasilewski, żeby usiąść na ławce. A tu niespodzianka – kontuzji doznaje Polanski, potem jeszcze (chociaż mniej poważnej) Murawski. Na prawej obronie miał grać Dudka, ale skoro zaistniały nowe okoliczności… Dawać tę narodową zapchajdziurę do pomocy, a na prawą obronę Wasilewskiego!
Czyli – nie Piszczek, nie Rzeźniczak, nie Lewczuk, nie Broź, nie Dudka i nie Łukasz Mierzejewski (pamiętajmy o zapomnianym pupilku). Dobra, trudno, Wasilewski.
I tak wyglądał łańcuch zdarzeń, który jeszcze się nie skończył, a może dopiero zaczął. Teraz „GW” donosi, że Wasilewski w meczu z Koreą wskoczy na środek obrony, za Głowackiego. W sumie jak już ten „Wasyl” jest na boisku, to go można o piętnaście metrów przesunąć, czemu nie?
Pytanie – czy to koniec splotu nieszczęśliwych okoliczności, na podstawie których powstaje drużyna na Euro 2012?