Emmanuel Olisadebe przerwał testy w Lechii Gdańsk, ponieważ – jak poinformował – pojechał podpisać kontrakt z innym klubem. Przerwał więc nie dlatego, że prezentował się beznadziejnie sportowo i nie dlatego, kolano od razu odmówiło mu posłuszeństwa. Oj, nie, nie! On nie chciał tracić czasu na zajęciach z gdańskim klubem, bo gdzieś za rogiem – a może nie za rogiem, może gdzieś w sąsiednim kraju – czekała na niego lukratywna umowa do podpisania. Było to 10 lipca…
Tak się zastanawialiśmy – jak to? Przed przyjazdem do Gdańska przez pół roku nie miał klubu. W końcu trafił się naiwny, który mu zasponsorował bilet na samolot, a Olisedebe oświadczył: – Sorry, nie mam czasu dłużej z wami trenować, ponieważ czeka na mnie lepsza oferta?
11 lipca – nic.
12 lipca – nic.
13 lipca – ciągle nic.
14 lipca – cisza.
15 lipca – ciągle cisza.
16 lipca – bez zmian.
17 lipca – nic.
18 lipca – nic.
Jedzie ten Oli i jedzie i dojechać nie może. Rowerem jedzie podpisać kontrakt? Wraca do Chin koleją? Gdzież jest ten klub, który tak bardzo chciał go pozyskać, że w ostatniej chwili wyrwał z Lechii? Dlaczego aż taka cisza zapadła?
Oli, to chyba nie było kłamstwo z twojej strony, prawda?
Kiedyś dawno Emmanuel w czasie rozmowy z dziennikarzami wykazał się niespotykanym dla siebie poczuciem humoru. Było to w jakimś baraczku na Cyprze, gdzie Olisadebe sportowo dogorywał – bo tak, on już dogorywał dobre kilka lat temu. W pewnym momencie zgasło światło, na co Olisadebe wypalił: – You can’t see me now!
Był to jego pierwszy i ostatni żart, na jaki sobie pozwolił, a przynajmniej nikt nam znany żadnego innego nie pamięta.
Ale Oli, już możesz wyjść z ukrycia. Naprawdę.