Mieli pomóc odpiąć wrotki, a koniec końców byli jednymi z tych, którzy psuli zabawę. Spodziewaliśmy się, że przynajmniej po części ogarną problemy, które stały za ich sprowadzeniem, tymczasem dali ciała na całej linii. Gdyby pracowali na kolei, byliby hamulcowymi, gdyby jeździli na wózkach widłowych, co jakiś czas zrzucaliby kolegom półki na głowy. Oto siedem największych rozczarowań sezonu zasadniczego.
TOMAS NECID (LEGIA WARSZAWA)
Nie mogło go tutaj zabraknąć. Oto, co potrafił przed przyjściem do naszej ligi:
A oto, jak „pozamiatał”:
– 88 minut i asysta z Arką Gdynia, nota 6
– 45 minut z Ruchem Chorzów, nota 2
– 63 minuty z Bruk-Bet Termalicą, nota 1
– z Zagłębiem cały mecz na ławce
– z Wisłą poza kadrą
– z Lechią poza kadrą
– z Pogonią poza kadrą
– z Lechem poza kadrą
– z Koroną cały mecz na ławce
– 79 minut i gol z Cracovią, nota 7
Może Czech pozbiera się jeszcze na rundę finałową, w końcu – cholerka, gość długo grał w CSKA (grał, nie był), w Turcji w poprzednim sezonie szło mu nieźle… Ale gdyby porównywać jego wejście z wejściem i wpływem na grę zespołu znacznie niżej cenionego w Europie Cilliana Sheridana do Jagiellonii? Niebo a ziemia.
JOSIP BARISIĆ (PIAST GLIWICE/ARKA GDYNIA)
Jeden, wielki zawód. Rok temu Barisić był ważnym piłkarzem bijącego się o mistrzostwo Polski Piasta, dziś jest rezerwowym w niepotrafiącej wygrać od ośmiu meczów Arki, gdzie przegrywa rywalizację i z Rafałem Siemaszką, i z Przemysławem Trytko. Nie to jest jednak najgorsze, a fakt, że praktycznie każdy jego dłuższy występ w tym sezonie był po prostu tragiczny. Pięciokrotnie otrzymywał od nas notę 2, a tylko raz wzbił się powyżej wyjściową, czyli 5. Spośród piłkarzy z co najmniej 1/3 meczów rozegranych – najgorszy w całej lidze.
I choć wiemy, że do końca sezonu zostało jeszcze siedem kolejek, już teraz można z całą pewnością powiedzieć, że sezon 16/17 będzie najgorszym, jaki Chorwat rozegrał w Polsce:
2014/15 – 8 goli, 2 kluczowe podania, średnia not 4,88
2015/16 – 11 goli, 2 asysty, 5 kluczowych podań, średnia not 4,90
2016/17 – 2 gole, 2 asysty, średnia not 3,17
NIKA DZALAMIDZE (GÓRNIK ŁĘCZNA)
„Od kiedy go znamy, Nika Dzalamidze zawsze był jak zlepek kilku różnych zawodników. Raz świetny, zaraz słaby. Raz błyskotliwy, za chwilę do bólu chaotyczny. Piłkarz, którego liczne atuty przykrywają negatywne cechy i na odwrót.”
Tak o Dzalamidze pisaliśmy, gdy przechodził z Jagiellonii do tureckiego Rizesporu. Gdzie zderzył się z brutalną rzeczywistością i gdzie kompletnie przepadł. Wydawało się jednak, że w Górniku Łęczna ma szansę brylować. Ze swoją techniką, ze swobodą ruchów, powinien być jednym z tych, którzy łęcznian podłączą do respiratora, spróbują utrzymać przy ekstraklasowym życiu. U Franciszka Smudy zdążył już dwa razy być usadzonym w przerwie meczu, w ostatnich dwóch kolejkach w ogóle nie wybiegł na boisko. Po powrocie do ekstraklasy wróciło tak naprawdę pół Dzalamidze – gdzieś po drodze stracił się ten świetny i błyskotliwy. Został ten słaby i chaotyczny.
MICHAŁ MASŁOWSKI (PIAST GLIWICE)
Permanentne rozczarowanie. Od kiedy Legia wyłożyła za niego kupę siana, która zrobiła z „Masła” jednego z najdroższych piłkarzy w lidze, ten kompletnie się zaciął. Gra w Piaście, u Radoslava Latala, który niejeden wrak wyciągnął na powierzchnię i dał radę na tyle je odrestaurować, by znów wypłynęły na szerokie wody, w jego przypadku kompletnie poległ. Nic nie zmieniło też przyjście Dariusza Wdowczyka, który na przykład z Gerarda Badii wyciągnął wszystko to, co w Hiszpanie najlepsze. Masłowski jak grał dramatycznie przeciętnie, tak gra nadal.
Ofensywny pomocnik wart nie tak dawno dla Legii 800 tysięcy euro, z 1 golem i 1 asystą na przestrzeni całego sezonu. Tragedia.
ARKADIUSZ RECA (WISŁA PŁOCK)
Gdybyśmy nie zajrzeli do skarbu kibica, zapomnielibyśmy, że ten chłopak w ogóle istnieje. „Recowy” miał być gwiazdą Wisły Płock, nieprzypadkowo latem klub odrzucał bardzo wysokie (z dzisiejszej perspektywy – horrendalnie wysokie) oferty m.in. Cracovii. „Nafciarze” mieli z nim być dużo mocniejsi, skrzydłowy miał błyszczeć, by docelowo odejść za jeszcze większe pieniądze. Minął niecały rok i z jego rynkowej wartości zostało naprawdę niewiele. Ekstraklasa go zweryfikowała i póki co rezultat jest zdecydowanie negatywny. 2 gole w 30 kolejek, ani jednej asysty, ani jednego kluczowego podania. W wewnątrzdrużynowej klasyfikacji kanadyjskiej – 9. miejsce, ex aequo z Kamilem Sylwestrzakiem, a o dwa punkty za innym obrońcą, Przemysławem Szymińskim.
ERIK JENDRISEK (CRACOVIA)
Liczba sezonu – 1395. Napastnikowi z przeszłością w Bundeslidze, który był jednym z najważniejszych żądeł Cracovii w poprzedniej, bardzo udanej kampanii, zwyczajnie nie wypada czekać na gola od 1395 minut. Nie, gdy jego zespołowi się nie wiedzie, nie, gdy w oczy zagląda widmo spadku. Jendrisek jednak kompletnie zniknął nam z radarów, nie dba o to, by przypominać się kibicom, jest w swoich występach bardzo dyskretny – co u napastnika mogącego także grać na skrzydle raczej nie jest pożądaną cechą. Już w marcu typowaliśmy go zresztą do miana największego zjazdu sezonu:
„Więcej okazji niż były gracz Schalke i 33-krotny reprezentant Słowacji dostają młodzi gracze z tego kraju: Jaroslav Mihalik (już zrobił więcej niż Jendrisek jesienią) i Tomas Vestenicky (jego bilans jest jeszcze gorszy od starszego kolegi). Kontrakt Jendriska wygasa wraz końcem sezonu, a sam piłkarz nie krył rozczarowania tym, że jesienią dostawał mniej szans niż nowi gracze.
Wracając: nie można zapominać, że mówimy o zawodniku, który z 13 bramkami zajął 6. miejsce w klasyfikacji strzelców w poprzednim sezonie (do tego dorzucił dwie asysty). Gwiazdą ligi nie był, ale status lokalnego wymiatacza mu się należał. Również za rundę zaraz po przeprowadzce, w której wypracował 6 goli. Trochę szkoda chłopa, by gnił na ławce, bo po takiej jesieni można to w pełni zrozumieć. I szkoda Cracovii, która bez jego wkładu w grę cierpi.
ŁUKASZ ZWOLIŃSKI (POGOŃ SZCZECIN)
W jednym klubie się zablokowałeś i przestałeś grać, więc idziesz do drugiego. Mającego ogromny problem z napastnikami, dającego szansę, by grać nawet jeśli jeden czy drugi mecz nie wyjdzie. Ale tobie nie wychodzi pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty i siódmy.
To w pigułce historia sezonu Łukasza Zwolińskiego. Napastnika, który czeka na gola już od 787 minut. Krócej jedynie od Pawła Abbotta (925 minut), Tomasa Vestenicky’ego (1191 minut) i wspomnianego wcześniej Jendriska (1320 minut).
Jeszcze dwa lata temu dla napastnika – wtedy Pogoni – pojawiła się oferta Bursasporu, gdzie miał podobno zarabiać dziesięć razy tyle, co w Szczecinie. Dziś trudno uwierzyć w to, by z obecną formą był w stanie zapracować sobie na kontrakt choćby o złotówkę wyższy niż ten obowiązujący go teraz.
fot. FotoPyK