Kiedy kibic piłki nożnej słyszy zwrot „więcej niż mecz”, myśli o starciu Barcelony z Realem Madryt. Kiedy to samo określenie pada w kierunku polskiego fana handballa, do głowy przychodzi mu tylko jedno spotkanie: Wisła Płock – Vive Kielce. Za nami kolejna Święta Wojna. Po jej zakończeniu mistrzowie kraju schodzili z parkietu poobijani, ale uśmiechnięci. Bo przecież nie ma dla nich nic piękniejszego niż wygrana z odwiecznym przeciwnikiem (23:18) na jego parkiecie.
Zanim Wisła przeniosła się do nowoczesnej Orlen Areny, grała swoje mecze w Chemiku. To mała hala, mieszcząca nieco ponad 1000 widzów. Kibice z Kielc nazywali ją pogardliwie kurnikiem. To właśnie w niej dochodziło do legendarnych Świętych Wojen, wspominanych przez fanów piłki ręcznej do dziś.
– Zawodnicy Vive przed tymi meczami zawsze chcieli podburzyć płocką publiczność. Dlatego nie wchodzili do hali wejściem dla drużyn. Wybierali inne. Żeby dostać się do szatni, musieli przejść wzdłuż całego parkietu. Szli powoli śląc uśmieszki kibicom, którzy oczywiście na nich gwizdali – wspomina w rozmowie z Weszło Adam Wiśniewski, kapitan nafciarzy.
W Chemiku dystans między placem gry a trybunami wynosił około metra. Doping w tej małej, zbitej hali niósł się wyjątkowo mocno. To sprawiało, że niektórzy nie wytrzymywali presji. Pamiętamy jak kiedyś bramkarz kielczan Rafał Bernacki był lżony przez kibiców tak bardzo, że w końcu pokazał im „fucka”. Sędziowie to dostrzegli i wysłali go na ławkę kar.
W największej zadymie podczas Świętej Wojny brał jednak udział inny golkiper, mianowicie Andrzej Marszałek. W 1995 roku, podczas meczów o złoty medal, zawodnicy ówczesnej Iskry jechali po nim tak bardzo, że dostał szału. Podszedł do najagresywniejszego z nich – Dariusza Wcisły – i wymierzył mu siarczysty policzek. Purpurowy od ciosu i nerwów zawodnik z Kielc marzył o rewanżu – chciał rzucić się na rywala. Nie dał rady, koledzy go powstrzymali. Co ciekawe, potrzeba było aż pięciu chłopa, żeby poskromić wściekłego szczypiornistę!
Wcisło nie dał jednak za wygraną – tuż po zakończeniu pierwszej połowy podszedł do Marszałka i chciał go powalić bokserskim ciosem. Płocki bramkarz wykazał się refleksem godnym Floyda Mayweathera i zdołał się uchylić. Pech chciał, że za nim stała małżonka, która otrzymała od Wcisły cios…
Współczesne Święte Wojny wzbudzają podobne emocje. Kiedy w 2014 w Orlen Arenie doszło do ogólnej zadymy na parkiecie, trener gości Tałant Dujszebajew podbiegł do szkoleniowca Wisły Manolo Cadenasa i… sprzedał mu cios w okolice brzucha. Kirgiz kompletnie stracił panowanie nad sobą, więc wyczuł w swoim vis a vis wielkiego wroga, mimo że przecież na co dzień panowie… są dobrymi kolegami.
Dziś do tak drastycznych sytuacji nie dochodziło, chociaż Dujszebajew robił siedzącym na ławce rezerwowych zawodnikom (głównie Piotrowi Chrapkowskiemu) „suszarkę”, której nie powstydziłby się sir Alex Ferguson z najlepszych lat w Manchesterze United. Większość kielczan zasłużyła jednak nie na nagany, a pochwały. Nam najbardziej podobał się Sławomir Szmal, który obronił m.in. dwa karne i zakończył ten mecz z 42% wyłapanych rzutów! „Kasa” w tym roku skończy 39 lat, ale wiek nie przeszkadza mu w grze na wysokim poziomie. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, żeby poszedł w ślady najlepszego bramkarza w historii piłki ręcznej, czyli Thierry’ego Omeyera, i utrzymał taką dyspozycję w kolejnych sezonach – Francuz urodził się w 1976 roku, a nadal zadziwia formą.
Skoro chwalimy starych, warto napisać słówko o młodych. A właściwie o jednym „dzieciaku” – Adamie Morawskim. Bramkarz Nafciarzy absolutnie grał dziś na poziomie Szmala (41%), kilka razy ratował swój zespół w totalnie beznadziejnych sytuacjach. Coś nam się zdaje, że gdy Sławek patrzył na jego interwencje, mógł czuć… radość, bo przecież płocczanin to jego następca w kadrze. Chłopak ma dopiero 23 lata, jak nadal będzie się tak rozwijał, to może być pierwszym bramkarzem reprezentacji przez następną dekadę albo i półtorej.
Niestety dla Morawskiego jego koledzy mieli problem z zamienieniem tych spektakularnych interwencji na skuteczne rzuty. W efekcie ostatni remis w tym meczu – 6:6 – mieliśmy w 15. minucie. Potem prowadzili już tylko kielczanie, którzy owszem, odpadli z Ligi Mistrzów, ale na krajowym podwórku nadal wydają się być bezkonkurencyjni. Są faworytem do obrony tytułu i wygrania Pucharu Polski, chociaż potrafimy sobie wyobrazić, że czyniąca regularne postępy pod okiem Piotra Przybeckiego Wisła w decydujących meczach tego sezonu postawi się Vive mocniej niż dziś…
KG
Fot. 400mm.pl