Reklama

Najgorszy mecz sezonu już znamy

redakcja

Autor:redakcja

03 kwietnia 2017, 20:59 • 3 min czytania 22 komentarzy

Bywają w Ekstraklasie mecze, które – cytując klasyka – są jak truskawka na torcie. Bywają mecze lekko przypalone, bywają zakalce – przekrój jest pełen. Ale jednak coś tak zalatującego zeszłoroczną pasztetową na pazurach i dziobach jak Ruch – Piast nie zdarza się każdego dnia. Biegać przez dziewięćdziesiąt minut po boisku i nie oddać żadnego celnego strzału to heroiczny wysiłek. 

Najgorszy mecz sezonu już znamy

Na początku rozstrzygnijmy wątpliwości. Niektórzy twierdzą, że w tym meczu padł jeden celny strzał. Wskazują żenującą główkę Papadopoulosa z czternastego metra. Po drodze futbolówka odbiła się od obrońcy, a zanim doleciała do Hrdlicki, ten miał tyle czasu, że mógłby zagrać sam ze sobą w Eurobiznes. Nie wpadłoby nawet, gdyby na bramce ustawić paprotkę, w dodatku uschniętą. Uderzenie z gatunku takich, przy których statystyk powinien dla przyzwoitości odwrócić wzrok. Co też czynimy.

Najbardziej zawiódł dzisiaj Niezgoda. Powiedzieć, że miewał lepsze mecze, to jak powiedzieć, że Ferrari Testarossa jest trochę szybsze od załadowanego po dach żeliwem Trabanta. Ten chłopak ze zmysłem do ustawiania się w polu karnym, z naprawdę dobrym wykończeniem, dzisiaj psuł co się dało. Podejmował złe decyzje. Podawał w bandę. Najlepszą sytuację dla Ruchu też spartaczył, choć zwyczajnie nie miał prawa: sam na sam, dziewiąty metr, miejsca tyle, że można zaparkować Żuka. Niezgoda jednak fatalnie kiksuje, a potem do końca meczu nie potrafi się już odnaleźć. Ruch może momentami potrafił przyspieszyć, ale jego akcji nie miał kto skończyć. Przyzwoicie wyglądali maksymalnie do szesnastki, potem zawsze czegoś brakowało. Taki strzał Monety, piekielnie mocna bomba prosto w słupek, bodaj najlepsza sytuacja Niebieskich w drugiej połowie. Nieźle to wyglądało, ale prawda jest taka, że uciekał doskonale Lipski i trzeba było mu w kontrze trzech na dwóch podać – Moneta zaliczył wyjątkowo efektowną, ale stratę.

W Piaście najlepiej wyglądał Sedlar, który kilka razy wyciągnął piłkę w ostatniej chwili, ratując tyłek kolegom. Kompletnie zagubiony był Badia, cień siebie z ostatnich tygodni. Vranjes grał czysty sabotaż – wszędzie go było pełno, kontaktów z  piłką pewnie najwięcej, ale ile z tych zagrań przyniosło jakikolwiek skutek? Ile było efektywnych, dało drużynie korzyść? Mało które. To Vranjes zmarnował zresztą dwie dogodne okazje Piasta – spudłował sam na sam z Hrdlicką, a wkrótce z bliska przestrzelił głową. Mógł dać zwycięstwo, choć po prawdzie, to te okazje i tak były z niczego. Gdyby potraktować Piasta uczciwie, to kreatywność, jaką dzisiaj “czarowali”, nie powinna dać choćby autu na połowie rywala.

Mecz dla skrajnych masochistów. Takich, którzy potrafią rozkoszować się tylko upiornie słabymi meczami, ale jeszcze docenią, że zostały okraszone surrealistycznym komentarzem Macieja Terleckiego (“Masłowski w Legii szykowany był na następcę Leszka Pisza”, monolog o wchodzeniu po schodach na czwarte piętro). Tak jak Ruch i Piast ostatnio specjalizowały się w udowadnianiu, że słaba pozycja w tabeli nie musi być odzwierciedleniem ich bieżącej formy, tak po takim remisie aż wstyd za regulamin piłki nożnej, że należy im się po punkcie.

Reklama

7HwUP5F

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

22 komentarzy

Loading...