Reklama

Piłkarz niepowtarzalny. Dosłownie i w przenośni…

redakcja

Autor:redakcja

05 listopada 2010, 12:26 • 5 min czytania 0 komentarzy

Polski piłkarz potrafi – najłatwiej byłoby wyciagnąc taki właśnie optymistyczny wniosek. Raz na jakiś czas zdarzają nam się cuda, których na pierwszy rzut oka nie ma jak wytłumaczyć. Lech remisuje z Juventusem, a potem wygrywa z Manchesterem City. Reprezentacja Polski – kiedyś tam, trochę już dawno, ale jednak – ogrywa Portugalię u siebie i remisuje z nią na wyjeździe. Po drodze, między jednym a drugim szokującym sukcesem, oczywiście leje nas jakiś pastuch w sandałach, w związku z czym bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy stan polskiej piłki lepiej oddają porażki z pastuchami czy zwycięstwa z wielkimi?
Tekst, że polski piłkarz potrafi nie brzmi zbyt wiarygodnie. To tak jakby napisać, że polski wymiar sprawiedliwości jest wydajny, służba zdrowia doinwestowana, a kasta urzędnicza nieskorumpowana. Polski piłkarz nie potrafi. Tak normalnie. Problem w tym, że potrafi czasami.

Piłkarz niepowtarzalny. Dosłownie i w przenośni…

I tu jest pies pogrzebany.

Polski piłkarz (na potrzeby tekstu pod polskiego piłkarza podpadają też cudzoziemcy grający w polskich klubach) daje nadzieję, mami, obiecuje, stwarza pozory. A my wszyscy – no, prawie wszyscy – jesteśmy jednak ufni, mamy dobre serca. Chcemy wierzyć… A tam ufni. Jesteśmy pieprzonymi naiwniakami. Kiedy widzimy strzał w okienko, to zapominamy o tych wszystkich haniebnych pudłach i przyznajemy z ulgą: jednak potrafi! Teraz będzie już tak strzelał zawsze! Kiedy widzimy bramkarza łapiącego nawet najprostszą pilkę, to szmaty idą w odstawkę do sektorów mózgu pt. “nieistotne/nieaktualne”. I uznajemy: jednak jest pewnym punktem między słupkami. Złościmy się na tych piłkarzy, ale w gruncie rzeczy po każdej wpadce przytulamy ich, jak dzieci, które przegrały szkolny konkurs recytatorski: następnym razem będzie lepiej. Naiwnie to powtarzamy. Naiwnie w to wierzymy – naiwnie, bo dziecko się jąka, bo zapomina tekst, bo inne dzieciaki są zdolniejsze. A jak w końcu jest lepiej, jak uda mu się opowiedzieć zgrabnie wierszyk od początku do końca, to wpadamy w euforię: – No tak, to można było przewidzieć! Mój syn będzie aktorem teatralnym!

Lech wygrywa z Manchesterem City, ale przegrywa z Interem Baku. Ten sam stadion, w zasadzie ten sam skład. O co tu chodzi? Dlaczego jednego dnia mogą, a innego nie? Kiedy byliśmy bliżej prawdziwego “Kolejorza”? Wtedy czy teraz? Piłkarze oczywiście powiedzą: – Teraz! Kibice, w porywie euforii, krzykną: – Teraz! Trener nie bedzie miał wątpliwości: – Oczywiście, że teraz!

Ale jaka jest prawda?

Reklama

Gdyby tłumacz przysięgły jednego dnia przekładał na dowolny język stronę za stroną, a nastepnego nie wiedział, co to znaczy “how do you do”, to orzeklibyśmy – coś z nim nie tak, niech go neurolog przebada. Gdyby taksówkarz w sobotę pędził ulicami Warszawy niczym Robert Kubica po Monte Carlo, a dzień później nie potrafił wrzucić biegu, to wprawiłby nas w konsternację. Dlaczego piłkarze Lecha raz potrafią, a raz nie? Dlaczego ci sami ludzie mogą być zarazem nędzni i znakomici? Piłka to nie wbijanie gwoździ, to nie praca przy taśmie, ale mimo wszystko opiera się na wypracowanych przez lata umiejętnościach. Albo umiesz strzelać, albo nie. Albo umiesz dryblować, albo cię to przerasta.

A oni raz tak, raz śmak.

Czego się po nich teraz spodziewać? Wygrali z Manchesterem City, ale czy to znaczy, że wygrają z Ruchem w Chorzowie? Nie. Nawet trudno uznać, czy będą faworytem. Z nimi nigdy nie wiadomo. Jak przegrają, to kibice będa mieli pretensje: – Nie chciało im się grać! Po tym, jak ograli Manchester City, każda porażka będzie w ten sposób tłumaczona: nie chciało im się grać!

Ale to byłoby za proste. Przecież oni w takich meczach jak z Górnikiem, to też chcą, tylko okazują się bezradni. Gdyby wytłumaczenie było takie proste, że raz chcą, a raz nie, że jak chcą, to potrafią, to musielibyśmy uznać, że jesteśmy potencjalną piłkarską potęgą, której jednak nie chce się sięgać po najważniejsze trofea. Wiadomo – bzdura.

Ktoś inny nam mówi – chodzi o presję. Jak nasi piłkarze są faworytami, to się spalają, ale jak nie mają nic do stracenia, to wychodzą im najlepsze mecze. Ale tu znowu czai się fałszywe założenie, że nie w nogach problem, tylko w głowie i że przy odpowiednim podejściu psychologicznym (np. jedźcie na finały ME, nie spodziewamy się nawet jednego remisu, nie macie szans) bylibyśmy w stanie osiągać historyczne rezultaty. Tylko, że to też się kupy nie trzyma – ileż było meczów, przed którymi wszyscy mówili “przegramy” i… faktycznie gładko przegrywaliśmy? Mnóstwo. Większość.

Problem jest w nogach, które raz potrafią, a raz nie i za cholerę nie wiadomo, dlaczego.

Reklama

Piłkarze muszą jednak zrozumieć – zawodnik, które nie umie czegoś permanentnie, tylko od czasu do czasu, nie jest zawodnikiem poważnym. Piłka nie polega na krótkotrwałych zrywach, tylko na systematyczności. David Beckham jak ma wrzucić piłkę z prawej flanki, to zepsuje jedno dośrodkowanie na dziesięć, chociaż i to zepsute wyląduje gdzieś w okolicach partnera. A nasza lokalna gwiazda pięć razy kopnie w maliny, pięć razy tam gdzie trzeba. Albo – osiem razy w maliny, a dwa razy wyjdzie taka piguła, jakiej i Beckham by pozazdrościł.

To bez sensu. Nasi piłkarze są bez sensu.

Nie można teraz upajać się dobrymi chwilami i zapominać o złych, trzeba się naprawdę zastanowić, w jaki sposób wyeliminować tę huśtawkę. Dlatego zamiast klepać piłkarzy po plecach po sporadycznych dobrych meczach, należy ich ganić jeszcze bardziej. Należy wymagać. Potrafiłeś? Dawałeś radę? Mogłeś strzelić trzy gole Juventusowi, mogłeś mijać obrońców Manchesteru City, mogłeś huknąć Givenowi w samo okno? W takim razie weź się do roboty i udowodnij, że nie jesteś zwykłym, niewiele wartym farciarzem. Mecz z Anglikami to historia. Ty, jeśli masz zamiar dobrze grać tylko od święta, też jesteś już historią.

Poprzeczka idzie w górę.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...