Przedstawiciel PZLA z dumą poinformował, że złoci medaliści mistrzostw Europy w lekkiej atletyce otrzymają 20 tysięcy złotych premii. Chyba oczekiwał, że wszyscy zakrzykną: – Wow, 20 tysięcy? Aż tyle?! Taka fortuna?! A przecież to suma – przepraszamy ubogich – żenująca. Jak za taki sukces – jałmużna. Ł»eby kupić niezłe mieszkanie w Warszawie lekkoatleta musi zdobyć, bagatela, 40 złotych medali ME. Albo 80 brązowych. Tak czy siak, życia raczej nie starczy. A gdzie samochód, gdzie wakacje? Niby sprawa nie ma niczego wspólnego z piłką nożną, gdyby nie to, że ma… bardzo dużo.
Tak, wiemy – premia za medal, jak sama nazwa wskazuje, jest tylko premią, a nie podstawą utrzymania. Ale przecież każdy może sobie wyobrazić, że ciskanie jakąś ciężką kulą czy innym dyskiem nie jest zajęciem, które samo w sobie, bez odpowiednich wyników, przynosi jakąś wielką kasę. Wydawałoby się, że względne bogactwo związane jest z olbrzymim sukcesem. Ale nie – sukces to 20 tysięcy złotych. W sam raz na 5-letnią toyotę yaris. Swoje z pewnością dorzucają sponsorzy, ale po pierwsze – nie zawsze, a po drugie – nie wszystkim.
Generalnie fanami lekkiej atletyki nie jesteśmy (chociaż Wojtek Kowalczyk, idziemy o zakład, zna wszystkich naszych medalistów na wylot, kiedyś na weselu – nie swoim, rzecz jasna – kłócił się z innym gościem o długość podjazdu, pod który wjeżdżał kolarz Szmyd). W zasadzie to nawet uważamy, że trzeba być lekko zwichrowanym, by uznać rzucanie dyskiem – podobnym do tego, który rzucamy psu – za sposób na życie. A pchnięcie kulą niespecjalnie różni się dla nas od rzucaniem młotkiem w wiewiórki, z tą różnicą, że trafienie w wiewiórkę to jednak inna skala trudności.
No ale jeśli ktoś uznaje to za ważne, istotne, prestiżowe, i jeśli takich osób jest całkiem dużo, to jednak spodziewalibyśmy się, że gwiazdy takich dyscyplin też będą godnie zarabiać. Tymczasem mamy absurdalną sytuację, że dziennikarze, którzy piszą o medalistach często zarabiają więcej niż sami ci medaliści.
Oczywiście, przełożenie jest proste – nikt na co dzień tymi medalistami się nie interesuje, a dyskobol Małachowski jest pewnie mniej znany niż doktor Machowski z Legii, tak jak Anita Włodarczyk jest mniej znana niż Piotr Włodarczyk (a z Włodarczyków najbardziej jest znana Agnieszka, bo pokazała niezłe cycki, jak miała bodajże 15 lat, w filmie “Sara”, i potem już jakoś poszło). Gdyby to Małachowski – ten od dysku – zapełniał trybuny, gdyby stacje płaciły miliony za prawa do transmitowania jego spektakularnych rzutów, to właśnie on dzisiaj kasowałby, niczym Euzebiusz Smolarek, 400 tysięcy euro rocznie. Niestety, żeby zarobić taką sumę ten biedny Małachowski musiałby zdobyć w tym tylko roku 80 medali mistrzostw Europy, co jak wiadomo jest fizycznie niemożliwe.
Smolarek miesięcznie inkasować będzie równowartość blisko siedmiu medali (złotych, oczywiście) mistrzostw Europy, chociaż jako sportowiec nie ma szans na ani jeden. Zarobki, of course, nie są jego winą, a wynikają tylko z zarobków w tej konkretnie branży. Branży całkowicie przeinwestowanej. Ostatnio naskoczyliście na nas w komentarzach, że transfer Sobiecha do Polonii uznaliśmy za udany, zamiast obśmiać – hej, milion euro, żarty jakieś? A przecież suma ta nie wzięła się z kosmosu. Ruch Chorzów w poprzednim sezonie z Canal+ dostał około 10 milionów złotych plus to, co dostaje każdy klub, czyli kolejne 4 bańki. Razem 14, blisko 4 miliony euro. Nie opłacało się “Niebieskim” puszczać Sobiecha taniej (dostali za niego 700 tysięcy euro, bo 300 tysięcy poszło dla Grunwaldu), bo z nim w składzie można wyrwać trochę grosza od stacji TV oraz od kibiców, którzy chętniej pójdą oglądać walkę o miejsce numer trzy w tabeli, niż o miejsce numer piętnaście.
Cena była więc normalna w tym sensie, że taniej się tego piłkarza kupić nie dało, a jego zakup nie oznacza od razu straty kasy, bo przecież te same obliczenia można powtórzyć dla Polonii i do niej też ta suma – w całości w dłuższym okresie, może nawet z nawiązką, a może chociaż w części – może wrócić. W Premiership pieniądze za prawa do transmisji doszły do takich rozmiarów, że dziś jak ktoś tam jest warty mniej niż milion funtów, to z reguły nadaje się tylko na ogrodnika.
Cały problem wynika z czego innego – szalonych pieniędzy, którymi się w polskiej piłce obraca, które pompują stacje telewizyjne i które pompujecie wy, drodzy kibice, kupując niewspółmiernie drogie bilety na spektakle klasy D. A jak nie kupujecie biletów, to chociaż oglądacie ten bałagan w telewizji, w równym stopniu (jeśli nie większym) nakręcając koniunkturę, co ci naiwniacy-biedacy na trybunach.
Potem się złościcie – piłkarze zarabiają za dużo, są rozkapryszeni! Jasne. Bo im płacicie. Idźcie kiedyś na konkurs lekkoatletyczny, obejrzyjcie zawody w telewizji. Przekierujcie ten strumień forsy w kierunku sportowców odnoszących sukcesy.
Tak, zróbcie to. A my, zostaniemy tam, gdzie byliśmy (tam gdzie stało ZOMO – jak powiedziałby klasyk). Jesteśmy nieuleczalnie chorzy i chociaż źle nam z tym, chociaż widzimy bezsens sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie potrafimy przestać. Uzależniliśmy się od tych naszych fajtłap. Wolimy najgorszego piłkarza niż najlepszego rzucacza żelazkiem. I bardzo, bardzo nam z tego powodu wstyd. Ale może wy nie jesteście jeszcze na to skazani? Cała nadzieja w tych, którzy będą potrafili sobie powiedzieć: “Przerzucam się na pchnięcie kulą, może i jest bez sensu, ale nie bardziej niż polski futbol”.
NA ULICY LEŁ»Y 150 ZŁOTYCH,
SCHYLISZ SIĘ PO TAKĄ KWOTĘ?
TAK / NIE