Wyobraźcie sobie, co będzie się działo w Argentynie, gdy czarodziej o imieniu Lionel skończy swoją przygodę z piłką. Sytuację będzie wtedy można porównywać z żałobą po śmierci prezydenta. Tak samo w przypadku Cristiano Ronaldo, tylko że w Portugalii, rzecz jasna. Co to ma do Zbigniewa Bońka? Tym, czym jest dla „Albicelestes” Messi, był trzy dekady temu dla polskiej reprezentacji „Zibi”. Dzisiaj mija 29. rocznica ostatniego meczu z orzełkiem na piersi obecnego prezesa PZPN-u.
Jego dorobku w reprezentacji nie sposób nie docenić. 80 meczów w biało-czerwonych barwach, 24 gole, doskonała dyspozycja i ogromny udział przy jednym z największych sukcesów polskiej piłki – trzecim miejscu na MŚ w 1982 roku. Wtedy też zresztą Boniek zajął ostatnie miejsce na podium w plebiscycie Złotej Piłki, co niejako potwierdzało poziom jego występów dla reprezentacji. Drużyna gwiazd tamtego mundialu, później Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, stałe miejsce we wszystkich zestawieniach najlepszych indywidualnych występów w zespole Polski – po 3 golach strzelonych Belgii.
Cięty język. Pewność siebie. Już od pierwszych kroków w seniorskiej piłce – bezczelność wobec starszych. Boniek był nie tylko znakomitym piłkarzem, ale też urodzonym liderem, charyzmatycznym i wyszczekanym. Mógł sobie pozwolić na dyskutowanie z każdym, nawet z bardziej doświadczonymi i utytułowanymi kolegami czy trenerami, bo klasę udowadniał na boisku. Na poważnie wpadł tak naprawdę tylko raz – po aferze na Okęciu, po której zresztą i tak wielu trzymało stronę jego, Stanisława Terleckiego i reszty “bandy czworga”. Nawet ten incydent pokazuje jednak miejsce Bońka w historii polskiej reprezentacji – wystarczyło przeprosić (zdecydowali się na to widzewiacy, Terlecki twardo odmawiał ukorzenia), a występy w biało-czerwonych barwach znów były możliwe. Czy władze byłyby tak uległe wobec postaci z drugiego czy trzeciego planu?
Ludzie często zadają sobie pytanie: Boniek czy Lewandowski? Zawsze w takich chwilach przypominamy o obowiązującym we Włoszech za kadencji Zibiego zasadzie – tylko dwóch obcokrajowców. Juventus, ekipa bogata, szanowana i walcząca o najwyższe cele mogła mieć właściwie dowolnego zawodnika z najdalszych zakątków świata. A jednak, obok Michela Platiniego, francuskiego wirtuoza, trzymała Polaka. To jest tak wyrazista definicja jego ówczesnej klasy, że stanowi bodaj najpoważniejszy argument w tej niełatwej dyskusji. Drugi? Mistrzostwa Świata, coś, co “Lewego” dopiero ma szansę spotkać w Rosji. Wspomniany hat-trick z Belgią, wykartkowanie z ZSRR, oglądany z boku przegrany półfinał z Włochami. No i wreszcie zwycięstwo nad Francją, odbiór medali i miejsce w panteonie największych gwiazd rodzimego futbolu. Jak wyglądałaby ostateczna kolejność tamtego mundialu, gdyby Boniek zagrał z Włochami? Nie dowiemy się nigdy.
Sześć lat później, „Zibi” zadecydował, że w reprezentacji już więcej nie zagra. Pozostały tylko miłe wspomnienia. Co ciekawe, z piłką w drużynie narodowej pożegnał się dokładnie dwanaście lat bez jednego dnia, po debiucie.