Jeśli jakiś piłkarz wraca do naszej ligi po nieudanych podbojach zagranicznych to naturalnie liczy, że w ekstraklasie będzie mu dane częściej pojawiać się na murawie. Wiadomo – polskie boiska to nie jest przestrzeń elitarna, nie trzeba mieć specjalnie wysokich kwalifikacji by na nich regularnie bywać, nikt nie oczekuje dwóch nóg wiążących krawaty, czasem wystarczy nawet jedna znośna, potrafiąca w łagodnych warunkach wejść do tramwaju. Niby więc wszystko jest dość proste, a Michał Mak, który wrócił niedawno z Niemiec, sprostać zadaniu coś nie może.
Przypomnijmy: Mak wyjechał z Gdańska jeszcze w tym sezonie, kiedy na jego początku nie należał do ulubieńców Nowaka. Pomocnik grał mało, a może wręcz bardzo mało, bo przez siedem kolejek uzbierał 12 minut. Postawił więc na ucieczkę do przodu, przeprowadził się do Niemiec – co prawda do drugiej Bundesligi – ale jakoś trudno nie oprzeć się wrażeniu, że i tam poziom niekoniecznie musi być niższy niż u nas. W każdym razie, na zapleczu marzeń wielu piłkarzy, Mak również sobie nie poradził, do swojej puli w sezonie dorzucił 42 minuty, potem przyszła kontuzja i sprawa się rypła, bowiem nawet po jej wyleczeniu trener nie widział pomocnika w składzie.
Trzeba było wracać, bo zresztą innego wyjścia Mak nie miał. Albo zostawał w Arminii, albo wracał do Lechii, trzeci klub na jeden sezon to według przepisów stanowczo za dużo.
Kolejne podejście do Lechii nie jest usłane różami, bardziej przypomina to ścieżkę z kolcami, pożyczonymi od tychże róż. No bo tak:
– z Jagiellonią poza kadrą
– z Cracovią poza kadrą
– z Lechem poza kadrą
– z Ruchem poza kadrą
Mak zagrał tylko przeciwko Bruk-Betowi Termalice i też niespecjalnie długo, bo przez minut 14. Teraz szybka matematyka – 14+42+12= 68. Tyle minut spędził Polak na ligowych boiskach w sumie przez całe rozgrywki 16/17, a gdyby ktoś zgubił kalendarz, to mamy marzec.
Wiadomo, że jak na nasze warunki konkurencja w Lechii jest spora, ale też pamiętajmy, że w Poznaniu gdańszczanie najedli się szaleju i wyłapali trzy czerwone kartki. Logika podpowiadałaby zobaczenie Michała chociaż na ławce w miejsce Peszki albo Kuświka. Nic z tego, rezerwy biało-zielonych w spotkaniu z Ruchem stanowili Bąk, Janicki, Wojtkowiak, Chrapek, Mila, Haraslin i Marco Paixao. – Zamiast Sławka na skrzydle mogą zagrać Lukas Haraslin, który w trudnej sytuacji dał w Poznaniu dobrą zmianę oraz będący w niezłej dyspozycji Michał Mak – mówił przed tym spotkaniem Nowak. Czyli zakładając, że słowa trenera nie były kurtuazją, w Lechii do kadry meczowej potrzeba czegoś więcej niż „niezła forma”, a tego Mak na razie nie daje.
– Fizycznie czuję się bardzo dobrze, a piłkarsko jestem pewny siebie i wydaje mi się, że gdybym dostał szansę od trenera Nowaka, to bym ją wykorzystał. Teraz cieszę się, że w ogóle pojawiłem się na boisku i może trener ma na mnie taki pomysł, że małymi krokami będę tych szans dostawał coraz więcej – to z kolei cytat z samego piłkarza w wywiadzie dla Dziennika Bałtyckiego. Było to zaraz po meczu w Niecieczy, więc Mak mógł być umiarkowanym optymistą, licząc na kolejne minuty. Niestety dla niego, Nowak nie miał takiego pomysłu w jaki wierzył zawodnik i po przyzwoitej zmianie na razie go odstawił.
– Prędzej czy później wrócę do formy i w Gdańsku będą mieli ze mnie jeszcze dużo radości – mówi dalej piłkarz i cóż, wypada mu życzyć, by miał rację. Lecz trzeba też się śpieszyć, Mak ma już 25 lat, a za tydzień minie rok, kiedy po raz ostatni wytrzymał na boisku ligowym pełne 90 minut.
Fot. 400mm.pl