Reklama

Skandalista, pechowiec i modniś w jednym. Historia Djibrila Cisse

redakcja

Autor:redakcja

11 stycznia 2017, 10:43 • 19 min czytania 12 komentarzy

Mówią, że nie szata zdobi człowieka. Trudno jednak traktować identycznie gościa ubranego już nawet nie w garnitur, ale choćby w zwykły t-shirt, jeansy i trampki i faceta z kolorowym irokezem, rozchełstaną bluzką, wielkim naszyjnikiem i w poszarpanych spodenkach. Djibrilowi Cisse nigdy jednak nie zależało na tym, co myśli o nim otoczenie. Mają mnie za dziwaka? Śmieją się z moich ponad 40 tatuaży? OK, fajnie, niewiele mnie to obchodzi. Francuz bowiem przez całą swoją karierę wszelkie konwenanse miał w głębokim poważaniu i choć niewykluczone, że bardziej niż ze swojej działalności boiskowej znany był z numerów wykręcanych poza boiskiem, to ciężko powiedzieć jak daleko zaszedłby gdyby nie niewyobrażalne fatum, które na nim ciążyło. Na nim, a przede wszystkim na jego zdrowiu. Kariera Cisse to bowiem bezustanna sinusoida. Przeplatanka wielkich sukcesów, ale i dramatycznych chwil; momentów spędzonych na piedestale, ale i z dala od niego; smaku uwielbienia ze strony kibiców, a jednocześnie przyjmowania na klatę rasistowskich obelg i niebezpiecznych gróźb. Po prostu kariera takiego człowieka, jakim jest Francuz – jak magnes przyciągającego afery skandalisty, który nigdy nie szedł z prądem.

Skandalista, pechowiec i modniś w jednym. Historia Djibrila Cisse

Kiedy masz kilkanaście lat, wchodzisz do dorosłej piłki i pod adresem trenera, który na futbolu zjadł zęby krzyczysz: „Kurwa, ty wielki grubasie, siadaj!”, masz prawo liczyć się z tym, że tak szybko jak do szatni wszedłeś, tak szybko zostaniesz z niej pognany. Bo to już nawet nie jest kwestia tego, co twój szkoleniowiec w życiu osiągnął – to po prostu sprawa zwykłego szacunku i klasy, której ewidentnie ci brakuje i tego, że twoim psim obowiązkiem jest go się słuchać i jego decyzje respektować. Guy Roux w swoim życiu radził sobie już jednak nie z takimi ananasami jak Cisse, bo przecież Eric Cantona zanim załatwił kibica na Wyspach ciosem kung-fu i zaczął na dobre szpanować podniesionym kołnierzem, przeszedł właśnie w Auxerre szkołę życia. Skoro więc udało się utemperować takiego faceta jak on, to i z Cisse było to możliwe.

Djibril był niepokorny od początku, pamiętam tę sytuację, bo wszyscy pobledliśmy. Roux jednak nie zareagował zupełnie na tę zaczepkę – pokierował się w stronę ławki, usiadł i dalej instruował nas, co mamy robić – wspomina feralny trening Philippe Mexes, który razem z Djibrilem grał wtedy w AJA.

528ac

Guy Roux znosił humorki młodego napastnika, bo dobrze wiedział jak wielki tkwi w nim potencjał i jak wiele korzyści dla drużyny może przynieść umiejętne wykorzystanie go. Młodziutki Cisse futbol miał bowiem we krwi – jego ojciec Mangue również grał zawodowo, przez pewien czas dumnie nosił nawet opaskę kapitańską reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej. Warunków do rozwoju zbyt dobrych jednak swojemu synowi nie udostępnił. Raz, że Djibril wychowywał się wraz z sześciorgiem rodzeństwa, a dwa – ojciec rozwiódł się dość szybko z żoną, Karidjatą, i ta praktycznie w pojedynkę musiała utrzymywać liczne potomstwo. Jak można się więc domyślić, łatwo nie było, a już zwłaszcza w Afryce. Stąd też decyzja o tym, by przenieść się do kraju możliwości nieporównywalnie większych – tak w kwestii poszukiwania pracy, jak i na płaszczyźnie edukacji – Francji.

Reklama

Najmłodszego z rodzeństwa za bardzo jednak do książek nie ciągnęło, bo kto by przerzucał kartki podręcznika do matematyki, skoro można pograć na ulicy w piłkę, a i klub piłkarski jest pod nosem. Djibrila zapisano więc do Arles-Avignon, bo zawsze to lepsze granie w zespole pod okiem choćby dorabiającego sobie wuefisty, niż na zapaskudzonych ulicach i między trzepakami. Szybko jednak wokół młodego chłopaka zaczęło robić się zamieszanie, bo czy to rozgrywki ligowe, czy jakieś incydentalne turnieje dla młodzieży – gole walił seriami. Wysoki, silny, szybki, do tego piekielnie skuteczny – rówieśników dominował praktycznie na każdej płaszczyźnie, więc naturalna koleją rzeczy było zainteresowanie ze strony poważniejszych klubów.

1744018-36878566-2560-1440

Pamiętam ten turniej, jeszcze w barwach Arles. W zasadzie wtedy wszystko się zaczęło, grałem jako napastnik i udało mi się zdobyć masę goli. Jeszcze większym szokiem było jednak to, co działo się potem, kiedy na każdym kroku zaczepiali mnie obcy ludzie i proponowali transfer.

Francuz najpierw postawił jednak mały kroczek do przodu przenosząc się do Nimes Olympique, ale nie minęło kilka miesięcy, a do drzwi jego domu zapukał Guy Roux i zgarnął chłopaka do siebie, prosto do Ligue 1. A ten, w swoim stylu, wszedł do nowej szatni bez kompleksów. Błyskawicznie można było odnieść wrażenie, że dla niego nie stanowiło różnicy, czy z rówieśnikami jechał właśnie na turniej rozgrywany 20 kilometrów od domu, czy na wyjazd z seniorami. Przez pierwsze dwa sezony jeszcze, nazwijmy to, terminował w zespole, ale gdy w 2000 roku otrzymał szansę gry to jako 19-latek wykorzystał ją całkiem przyzwoicie – 1403 minuty na boisku i osiem bramek to rezultat napawający optymizmem.

28 lipca 2001 roku. Inauguracja sezonu 2001/2001. Auxerre jedzie do Rennes, a Djibril wychodzi w pierwszym składzie. Efekt? 5:0, cztery bramy Francuza. Co oprócz kapitalnej skuteczności pokazał tamtego popołudnia? Zamiłowanie do salt, którymi bramki celebrował w przyszłości jeszcze przez wiele długich lat.

1744005-36878306-2560-1440

Reklama

Pod okiem Rouxa Cisse sypał gola za golem i tak szybko jak złapał regularność w trafianiu do siatki, tak szybko jasne stało się też, że Auxerre stanie się dla niego niebawem za ciasne. Rok, który otworzył czterema golami w jednym meczu, zamknął łącznie z 22 trafieniami. Kolejny? Nieco gorzej, ale też przyzwoicie – z 13. A jeszcze następny był już absolutnie kompletną petardą – 38 meczów i 26 goli. Klubowy faks zaczął grzać się do granic możliwości, a Cisse raz po raz odbierał tylko telefony od menedżera – może tu, może tam, a może jeszcze gdzie indziej. Europejska czołówka zabijała się o chłopaka, który przyszedł znikąd i zawojował Ligue 1. Ostatecznie stanęło na Liverpoolu, który wyłożył na ówczesne czasy kwotę całkiem sporą za 23-latka – 20 milionów euro. Rozstanie z dotychczasowym klubem, a przede wszystkim z człowiekiem, któremu napastnik zawdzięczał wszystko – pierwszą poważną szansę, znoszenie humorków, cierpliwość i pierwsze szlify – było smutne i nie obyło się bez łez.

1744008-36878366-2560-1440

I tak jak w Auxerre szczytem jego ekstrawagancji były pofarbowane włosy i serie salt po strzelonych golach, tak w mieście o wiele większych możliwości zaczął się bawić na całego. Nie zdążył jeszcze dobrze wprowadzić się do szatni „The Reds”, poznać wszystkich kolegów, a już zainwestował pierwsze premie i oszczędności w potężną ziemię o powierzchni dziewięciu akrów, co automatycznie uprawniało go do przyjęcia tytułu Lord of the Manor of Frodsham. No więc skoro stał się oficjalnie Lordem, to przecież nie będzie też dojeżdżał na treningi jakimś starym, rozlatującym się rupieciem. Niebawem w garażu Cisse zagościł więc duży, sportowy Chrysler 300 wykonany na zamówienie. Nie wszystkie jego decyzje miały jednak związek z wydawaniem kasy – lokalnej społeczności zaimponował choćby tym, że ograniczył jedną z najstarszych tradycji nie pozwalając miejscowym myśliwym na rytualne polowania.

Kocham zwierzęta i nie dam ich zabijać na terenach, które należą do mnie – komentował sprawę, a niejaka pani Wanda Wyporska, która walczyła od lat o prawa zwierząt w tej okolicy, nie kryła zachwytu. – Gdy tylko zorientowaliśmy się, że pan Cisse zakupił tereny wykorzystywane przez myśliwych, napisaliśmy do niego list z prośbą o to, by powstrzymał szerzące się okrucieństwo. Byliśmy zachwyceni, gdy kilka dni później otrzymaliśmy telefon od jego przedstawicieli, którzy obiecali, że nasz nowy mieszkaniec przychyli się do naszej inicjatywy. – wspomina. Niepocieszeni byli tylko ci, którzy od lat biegali z dubeltówką między drzewami i z radością częstowali ołowiem lisy, ale pożywkę mieli za to dziennikarze szybko zauważając, że z Djibrilem nie będą się nudzić.

Efektownie napastnik zaczął też swojej popisy boiskowe, bo już w debiucie ligowym przeciwko Tottenhamowi zdążył rąbnąć gola. Szybko jednak spuścił z tonu – koniec końców po 11 meczach miał ledwo dwie bramki na koncie, a jakby mało było mu problemów ze skutecznością, to jeszcze doznał zdecydowanie najpoważniejszej kontuzji w trakcie swojej dotychczasowej kariery. Była końcówka pierwszej połowy, mecz z Blackburn – Cisse i Jay McEveley gonią za piłką, aż w pewnym momencie ten drugi niefortunnie przetrąca od tyłu nogę Francuza. Koszmar. Uwaga, wideo tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

Efekt? Połamane kości piszczelowa i strzałkowa. W prostym rozumieniu wyglądało to ni mniej, ni więcej, tylko tak…

_40477579_cisse_break_203

– Dziewięciu na dziesięciu graczy wraca po takiej kontuzji normalnie do sportu, ale oczywiście rekonwalescencja będzie musiała trochę potrwać. Najważniejsze, że zawodnik otrzymał od razu odpowiednie środki i pomoc, bo w przeciwnym razie nie wyklucza się nawet amputacji nogi. Myślę jednak, że za jakiś czas będzie mógł poruszać się ze stuprocentową sprawnością – komentował lekarz, który zajmował się Francuzem.

Ten gość to cudotówrca, uratował mi nogę! Będzie głównym gościem na moim weselu!

Ostatecznie Cisse pauzował nieco ponad pięć miesięcy i zdołał jeszcze powrócić do gry na sam koniec sezonu, a w ostatnim meczu ligowym wpisał się nawet na dwukrotnie na listę strzelców dając zwycięstwo nad Aston Villą. Tak czy owak, pierwszy rok na Anfield miał kompletnie z bani – najpierw kilka tygodni aklimatyzacji, potem przewlekły uraz i dopiero późną wiosną mozolny powrót na boisko. Najważniejsze jednak, że udało mu się wrócić na sam koniec maja, kiedy w Stambule Liverpool w sensacyjnych okolicznościach pokonał AC Milan, a on sam wykorzystał rzut karny w serii jedenastek. Gdzie kryła się tajemnica tego comeback’u zdaniem Francuza? – W przerwie Steven Gerrard wpadł wściekły do szatni i poprosił Rafę Beniteza, by ten wyszedł. Przemowa, którą nam wtedy zaserwował, tchnęła we wszystkich wiarę, że możemy jeszcze wygrać. To niesamowity kapitan, niesamowity charakter, jeden z najwspanialszych ludzi, jakich spotkałem na swojej drodze.

1118179

Tuż po zakończeniu rozgrywek piłkarz postanowił poszukać stabilizacji i ożenił się z Jude Litter, fryzjerką z którą od jakiegoś czasu tworzył szczęśliwy związek. Na weselu pojawiło się całkiem zacne grono gości, bo wpadli choćby koledzy z reprezentacji w osobach Louisa Sahy, Thierry’ego Henry’ego czy Sylvaina Wiltorda, byli też Steven Gerrard oraz Shaun Wright-Phillips. Oczywiście Cisse nie byłby sobą, gdyby w pewien sposób nie zaszokował – do ołtarza poszedł więc ubrany w szytym rzecz jasna na zamówienie garniturze, którego barwy były identyczne co barwy koszulek Liverpoolu.

Djibril-Cisse-and-Jude-Littler

To nie przeszkadzało jednak babci Jude, która z miejsca stała się fanką męża wnuczki. – To bardzo przystojny młody człowiek, a w dodatku dżentelmen. To nic, że ma takie kolorowe włosy, skoro jest tak bardzo uroczy i w ogóle nie zachowuje się jak gwiazda. Bardzo chętnie powitam go w rodzinie i pójdę na stadion, by móc go pooglądać.

No właśnie, a jak już zahaczyliśmy o temat reprezentacji – Djibril do drużyny narodowej trafił jeszcze za czasów Auxerre i było to prawdopodobnie jedno z nielicznych wydarzeń, które wywarło na nim większe wrażenie. Ligue 1 zawojował jak gdyby była to codzienność, przenosiny na Wyspy i gra u boku Stevena Gerrarda też wydawały mu się raczej normalną sprawą, ale to dopiero towarzystwo gości, którym dotychczas kibicował jedynie sprzed ekranu telewizora sprawiło, że zaczął doceniać położenie w jakim się znalazł.

– Trzy miesiące wcześniej oglądałem ich w telewizji. Nagle wychodzę na trening, a tam Zidane, Henry, Sagnol. Pierwsze co zrobiłem, to podszedł do tego ostatniego i zapytałem: „Ej, stary, co ja tutaj robię?”. Muszę jednak przyznać, że nie spodziewałem się takiego przyjęcia. Przede wszystkim bardzo pomógł mi Sylvain Wiltord, który stał się w szatni moim opiekunem. Jak gdyby nigdy nic podszedł do mnie, młodego chłopaka i powiedział, że mogę do niego przyjść z każdym problemem. Miał swoją karierę, swoje problemy, a potrafił poświęcić mi tyle czasu. Podobnie było zresztą z Zizou, który już wtedy należał do najlepszych piłkarzy na świecie, a na treningu zupełnie nie czuło się tej różnicy.

1744007-36878346-2560-1440
Tych panów raczej nie trzeba przedstawiać

Niestety, ale z reprezentacją wiąże się też jeden z największych koszmarów w karierze Cisse – po tym jak wrócił do zdrowia w kwietniu 2005 roku i sumiennie przepracował kolejne kilkanaście miesięcy, jego szanse na to, by pojechać na mistrzostwa świata do Niemiec były bardzo duże. Turniej życia zbliżał się wielkimi krokami, a „Trójkolorowi” mieli jeszcze tylko do rozegrania ostatni sparing – z Chinami na Stade de France. Potem już tylko droga do hotelu, na lotnisko i oczekiwanie na inauguracyjny mecz ze Szwajcarią. Mecz, który jak się miało wkrótce okazać, Djibril zobaczy jedynie sprzed telewizora.

Niemal identyczny uraz, co przed dwoma laty, choć nieco mniej groźny, bo tym razem obie kości nie zostały połamane, a jedna z nich po prostu mocno pękła. – Operacja przebiegła w bardzo sprawny sposób, zawodnik powinien powrócić do zdrowia o wiele szybciej niż po ostatniej kontuzji – tyle wiedzieliśmy na gorąco i choć rzeczywiście, tym razem pauza nie była tak długa i tak uciążliwa, to jednak oba te wypadki odcisnęły swoje piętno na psychice piłkarza.

Te odbijały się zresztą nie tylko na formie sportowej, ale i poza boiskiem. Głośno było choćby o jego akcji z młodym chłopakiem, który chodził z kamerą po parku i nagrywał coś, co dziś zyskuje sporą popularność – tzw. „pranki”. Ofiarą jednego z nich stał się właśnie Cisse, który spacerując po Londynie najwyraźniej nie miał poczucia humoru nastolatka i poczęstował go strzałem z otwartej dłoni. A poszło o to, że chłopak wyśmiewał ostatnią porażkę reprezentacji Francji, co mocno rozsierdziło piłkarza. Ostatecznie jednak sprawa rozeszła się po kościach i skończyło się jedynie na przeprosinach i grzywnie.

cisse-skirt
Cisse od zawsze lubił szokować stylem. Tutaj na przykład połączył szykowną marynarkę, sukienkę i glany

Po sezonie 2005/2006 Francuz postanowił, że odbuduje się po traumatycznych kontuzjach w ojczyźnie, więc trafił na wypożyczenie do Marsylii. Kontuzję z meczu z Chinami wyleczył pod koniec listopada, a do gry wrócił w grudniu i zrobił to z przytupem – praktycznie co mecz wpisywał się w protokole meczowym, jak nie golem, to asystą. Szybko zaczął przekonywać do siebie kibiców, choć ci byli wobec niego wyjątkowo krytyczny – gdy wiosną nie trafił do siatki przez kilka kolejnych spotkań, na Velodrome żegnały go gwizdy.

Apeluję o to, byśmy nie zapominali, że ten chłopak ma za sobą pół roku przerwy od piłki. Normalnie, gdy pacjent cierpi na tak poważny uraz, do gry wraca nawet i rok. Jasne, brakuje mu nieco pewności siebie, to proste, że nie gra na 100 procent, a na jakieś 70, ale nie mogę zgodzić się na to, by tak go traktowano – wstawiał się za zawodnikiem Jean-Pierre Papin, legenda OM.

Pomogło. Cisse na finiszu sezonu złapał niewiarygodną formę, a włodarze klubu postanowili dołożyć wszelkich starań, by wyciągnąć go z Liverpoolu na stałe. Dziewięć milionów euro przekonało władze „The Reds”, a Djibril odwdzięczył się w kolejnym sezonie 16 golami i 4 asystami. Wciąż ciągnęło go jednak do nieco poważniejszej piłki, bo Ligue 1, choć powszechnie poważana, to jednak nie na takim samym poziomie, jak Premier League. Trafił więc na wypożyczenie do Sunderlandu.

Mam za sobą długą karierę. Miałem dwa poważne obrażenia. Z natury jestem bardzo śmiałym człowiek, a piłka to całe moje życie i staram się nie sprawiać nikomu problemów. Chcę tylko jeszcze raz spróbować swoich sił w Anglii, bo myślę, że stać mnie na to, by być tu gwiazdą. Bardzo dobrze współpracuje mi się od początku z Kenwynem Jonesem. On pochodzi z Trynidadu i Tobago, ale łączy nas wiele – lubimy po treningu spotkać się i wspólnie posłuchać reggae. Dzięki temu lepiej rozumiemy się na boisku – zapowiadał po przenosinach na Stadium of Light.

Cisse jednak jak to on – weekendam błyszczał i na stadionach, i w nocnych klubach. 1 kwietnia 2009 roku głośno było o tym, że ówczesny 27-latek pobił około trzeciej nad ranem jedną z tancerek w klubie go-go w Newcastle. Jeszcze nad ranem piłkarz został więc aresztowany, a według relacji „Daily Mirror” miał chwycić ją z gardło i wymierzyć cios w twarz. Los znów go jednak oszczędził, bo – podobnie co przy akcji z młodych chłopakiem trafionym w parku – za piłkarza została wpłacona kaucja, a sprawa rozpłynęła się w powietrzu.

Minęło jednak kilka miesięcy, a Djibril znów zaczął wymachiwać łapami – tym razem zgłoszenie o pobiciu policjanci otrzymali od żony piłkarza, Jude. Ta telefonem alarmowym ratowała się prosto z pięknej posiadłości pary, nota bene wyposażonej w 22 pokoje i każdą możliwą odmianę wypasu. Cisse otrzymał jednak słowne upomnienie od funkcjonariuszy i wszystko wróciło do normy.

Okres spędzony przez Francuza na Wyspach, to więc gorący temat dla dzienników plotkarskich, ale i modowych. Te pierwsze szeroko opisywały jeszcze problemy Cisse z anonimowym szantażystą, który twierdził, że jest w posiadaniu seks-taśm zawodnika i jeśli ten nie przekaże mu określonej sumy pieniędzy, to wideo trafi do sieci. Ostatecznie Francuz dał sobie wyłudzić 150 tysięcy euro i miał święty spokój. Poza tym komentowano jego styl, bo nie dość, że sam zainteresowany szokował przebraniami, to jeszcze afiszował się ze swoimi tatuażami, których – jak policzył – było ponad 40.

Ciężko to wszystko zapamiętać, ale mam wytatuowane motywy z kwiatów, chińskie symbole, pajęczynę, skrzydła, imiona swoich dzieci i wiele, wiele innych – streszczał tak beztrosko jak gdyby chodziło nie o zapełnienie powierzchni ciała, a zwykłe mazaje w zeszycie.

Italy Soccer Europa League

Po tym, jak wrócił z wypożyczenia do Marsylii (35 meczów, 10 goli, 2 asysty – niezły bilans w Sunderlandzie), rozpoczął tułaczkę po świecie. Najpierw był Panathinaikos, potem QPR, katarska Al-Gharafa, rosyjski Kuban Krasnodar i w końcu francuska Bastia. Wszędzie jednak, jak to bywało w jego przypadku, towarzyszyły mu ciekawe perypetie.

Dajcie spokój, tam nie dało się żyć. Upał jak cholera, cały czas siedziałem w klimatyzowanym pokoju, a gdy musiałem wyjść na trening, to biegaliśmy w 45-stopniowym upale. Poza tym niski poziom, słabi piłkarze, kiepskie warunki do gry. Mecze ligowe? Przy 200-osobowej publiczności. Plus taki, że w pół roku zarobiłem tam tyle, ile normalnie zarobiłbym w dwa lata. No ale jak ja miałem wytrzymać tam więcej niż dziewięć meczów? – pytał retorycznie dziennikarzy, gdy właśnie powrócił z krótkiego i niezbyt udanego pod kątem sportowym pobytu w Katarze.

article-2265374-170E20B9000005DC-464_634x388

Z kibicami Lazio za to publicznie obrzucał się gównem nie zważając na słowa. Gdy z Rzymu powrócił do Londynu, do Queens Park Rangers, a w internecie przetoczyła się pod jego adresem fala rasistowskiej krytyki, odpierał ją w tylko sobie znany sposób: „Wy pierdoleni idioci! Nazywacie mnie małpą i jebanym czarnuchem, który zasługuje na śmierć tylko dlatego, że opuściłem Lazio? Wow! Jesteście pierdolonymi bezmózgami powinniście się, kurwa, wstydzić!” – grzmiał na portalach społecznościowych, co było jak woda na młyn dla anonimowych czytelników.

Z klawiaturą w dłoni potrafił jednak poszaleć również jako zawodnik Kubana Krasnodar. Gdy w meczu Ligi Europy strzelił gola Swansea, a Anglicy zwyzywali go na Twitterze, zripostował w swoim stylu: „Banda idiotów obraża mnie, bo ich drużyna osiągnęła zły wynik. Nie moja wina, że jesteście głupi”. A jak skontrował kibica QPR, który zarzucał mu nieskuteczność? „Chodź i porozmawiamy u mnie w domu, cwaniaczku. Odezwij się, a podam ci adres”. Potencjalny przeciwnik z propozycji jednak nie skorzystał.

Bezgranicznie kochali go za to kibice Panathinaikosu, którym dał mistrzostwo Grecji i masę radości, bo w ciągu dwóch lat spędzonych w Atenach nasiekał aż 47 goli.

W kategorii ludzi, to zdecydowanie najlepsze miasto w którym przyszło mi grać. Liverpool jest OK, ale nigdzie nie spotkałem się z takim uwielbieniem, jak w Grecji. Ostatnio przyjechałem tam na wakacje, a oni wciąż mnie pamiętali i nie mogłem spokojnie przejść ulicą! Idę, a tu nagle 1500 osób przede mną staje i śpiewa moje nazwisko – czułem się jak na koncercie rockowym.

1744021-36878626-2560-1440

Po okresie spędzonym w Grecji została mu zresztą jeszcze inna pamiątka – po paru latach okazało się, że jest winny greckiemu fiskusowi 300 tysięcy euro, więc Francuz owszem, zobowiązał się zapłacić, ale kwotę postanowił rozbić na parę rat. Konkretniej – na sto. I co z tego, że gdyby od razu zapłacił całość, to nie naliczonoby mu odsetek – postanowił, że oddawać kasę będzie po trochu i już.

Karierę kończył w październiku 2015 roku, a kiedy ogłaszał tę decyzję na antenie, z oczu poleciały mu łzy.

To oczywiste, że chciałbym jeszcze grać, ale zdrowie mi na to nie pozwala. Codziennie odczuwam ból, bolą mnie nogi, boli mnie też biodro. Muszę zacząć realizować się na zupełnie innej płaszczyźnie – opowiadał ze smutkiem w głosie dziennikarzom.

Taką płaszczyzną okazała się wkrótce francuska edycja „Tańca z gwiazdami”, w której wziął udział. Było to jednak o tyle dziwne, że jeszcze nie tak dawno, gdy w sile i zdrowiu szalał na boiskach Premier League, kpił z ludzi, którzy wywijają na parkiecie.

„Hahaha! To są właśnie ludzie, którym nie udało się w piłce. Taniec nie ma nic wspólnego ze sportem” – dziennikarze szybko wyciągnęli jego archiwalne wypowiedzi, ale niewiele to zmieniło. Djibril dla atrakcyjnej gaży postanowił nawet skalać się tak feralną dyscypliną jak taniec.

Bez tytułu

Czym jeszcze zajął się po zakończeniu kariery? Przede wszystkim rozkręcił swoją markę „Mr. Lenoir”, którą stworzył jeszcze jako piłkarz. Do dziś wypuszcza w świat perfumy i ubrania, a w spotach reklamowych sam jest głównym bohaterem.

article-2259073-16CF9E0A000005DC-358_634x402

Coraz głośniej jest też o Djibrilu-didżeju, który z buta wszedł w branżę muzyczną. Już w trakcie przygody z piłką nie stanowiło problemu zrobić mu zdjęcie, kiedy ze słuchawkami na uszach szaleje w St. Tropez, a tej zabawie poświęcił się jeszcze mocniej, gdy zawiesił już buty na kołku. Najpierw zaczynał od mniejszych imprez, jak choćby ta na Cyprze, kiedy odwiedziło go szerokie grono fanów Panathinaikosu…

…aż w końcu kilka miesięcy temu wystąpił w Paryżu przed koncertem Mariah Carey. – To dla mnie ogromny zaszczyt i przyjemność – komentował. Tym samym dołączył choćby do Gaizki Mendiety, który również na emeryturze zajął się muzyką. A przecież, nie zapominajmy, ma też za sobą debiut aktorski!

Oczywiście jego dzisiejsza rzeczywistość to nie tylko zabawa za konsoletą, własna firma i wydana niedawno książka „Lew nigdy nie umiera”, w który opisuje swoje perypetie i śmieje się z tych, którzy autobiografie piszą w wieku choćby 24 lat. – Co taki chłopak może wiedzieć o świecie? Moje życie jest klejone plastrami, przeżyłem wiele trudnych chwil – wierzę, że właśnie takie historie potrafią dotrzeć do człowieka. – komentował tuż po premierze. Poza tym o Cisse głośno było, kiedy zatrzymano go za rzekome szantażowanie niedawnego kolegi z reprezentacji, Mathieu Valbueny. Djibril miał bowiem próbować wyłudzić od piłkarza sporą kasę za to, że nie udostępni w sieci seks-taśm z jego udziałem. Ostatecznie został uniewinniony ze stawianych mu zarzutów.

Jego nazwisko pojawiło sie znów w mediach, kiedy zaatakował ponoć matkę swoich dzieci, choć miało to już miejsce po tym jak para się rozwiodła. Cisse wpadł we wściekłość, gdy zobaczył, że Jude pojawiła się w telewizji wraz z trójką jego synów, których prywatność tak bardzo chronił. – Jestem matką jego dzieci, czy mu się to podoba, czy nie. – komentowała Jude wspominając, że Djibril pokazał już swoje pociechy w edycji MTV Cribs z 2008 roku. Francuz nie dawał jednak za wygraną i założył nawet w sądzie sprawę o to, by drastycznie zmniejszyć alimenty, które musi płacić byłej partnerce.

Ciekawa jest też kwestia religii Cisse. Francuz urodził się w muzułmańskiej rodzinie, wkrótce okazał się również, że jego brat jest imamem w Belgii. W 2007 roku sam piłkarz przeszedł jednak na chrześcijaństwo i nie był pierwszym zawodnikiem, który pokonał taką drogą – identycznej transformacji dokonali bowiem wcześniej choćby George Weah czy Samuel Kuffour.

Ostatnie miesiące były dla Djibrila wyjątkowo ciężkie – całkiem poważnie rozważał amputację nóg, bo ból który mu czasami doskwiera jest ponoć nie do zniesienia. Poza tym miał też sporo szczęścia przed ponad rokiem, gdy doszło do zamachów w okolicach Stade de France. Miejsce, w którym wysadzali się terroryści, Cisse normalnie widziałby z okna swojego mieszkania. – Dziękuję Bogu, że żyję, bo nie wiem jak mogłoby to się potoczyć. Mogłem przecież wtedy nie być na meczu, a na przykład wyjść do sklepu. Być może już bym nie żył.

Djibrila w poważnej piłce już nie ma, ale to nie oznacza, że stracił kontakt z futbolem. Trenuje dla utrzymania formy z drugim zespołem Auxerre, a tak poza tym to można wątpić, że kiedykolwiek zejdzie z czołówek gazet. To bowiem taki człowiek, który nawet jak nie chce, to i tak na nie trafia – a to znajdzie się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, a to kogoś porządnie trzepnie, a to wpadnie na kolejny szalony pomysł promowania własnej marki. Dla nas, kibiców, pozostaje tylko jeden wielki niedosyt. Bo Cisse mógł naprawdę stać się czołowym napastnikiem na świecie i zajść o wiele wyżej niż na Anfield Road. Ale cóż z tego skoro tak bardzo jak skandale, ściągał na siebie również dramatyczne kontuzje.

MARCIN BORZĘCKI

Najnowsze

Anglia

Kontuzja za kontuzją. Kolejny zawodnik Manchesteru City z urazem

Bartosz Lodko
0
Kontuzja za kontuzją. Kolejny zawodnik Manchesteru City z urazem

Weszło

Ekstraklasa

Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

Jakub Radomski
13
Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”
Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
100
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Komentarze

12 komentarzy

Loading...