Gdyby kazać wam ułożyć listę najlepszych szkoleniowców XXI wieku, wielu pominęłoby go nawet w pierwszej dziesiątce. Mimo że w przeciągu dwóch lat zdobył tytuły mistrza Europy, poprzedzone tym najważniejszym w futbolu, dla najlepszej drużyny globu, a przełom wieków uczcił sprowadzając dwukrotnie do Madrytu Puchar Mistrzów, rzadko wymienia się Vicente del Bosque wśród najlepszych trenerów na świecie.
Taktowny, wyważony, równie królewski, co Real Madryt, który doprowadził do ostatniego w XX i pierwszego w XXI wieku Pucharu Mistrzów. Nie szukający poklasku dla siebie, nie grzejący się w blasku fleszy. Można było wręcz czasami powiedzieć, że mający w sobie zbyt mało z sukinsyna, by dowodzić tak znakomitej grupie, jaką powierzono mu w spadku po Luisie Aragonesie.
Miał w tym jednak doświadczenie, które pokazywało, że jego usposobienie dobrze działa na gwiazdy wielkiego formatu. Gdy w Madrycie na dobre zapanowała era Galacticos, misję ulepienia z nich drużyny będącej postrachem każdego zespołu świata powierzono właśnie „Sfinksowi”. Podołał, dwukrotnie wygrywając Champions League. Znamienne, że od kiedy pożegnano się z nim w połowie 2003 roku, żaden inny trener nie wytrwał tak długo na pozostawionym przez del Bosque stanowisku. Nikt w XXI wieku nie przekroczył magicznej bariery 200 meczów w roli menedżera Królewskich. On zaliczył 232. Wygrał 126 z nich.
To również on zrobił kilka lat później z Hiszpanów maszynkę do wygrywania. Wygrywania na chorym procencie (około 80% zwycięstw aż do feralnego mundialu w Brazylii), wygrywania dzięki zamęczaniu rywala reprezentacyjną odmianą tiki taki, którą potrafił zaszczepić nie tylko w zawodnikach Barcelony (pestka!), ale również w piłkarzach Realu Madryt.
– Nie chcę być trenerem, który wygrywa. Chcę być takim, który szkoli – tak przedstawił się na powitalnej konferencji, zaraz po objęciu reprezentacji Hiszpanii. I trzeba przyznać, że sprawienie, by pierwsza część zdania stała się rzeczywistością, wyszła mu chyba najgorzej spośród celów, jakie mógł sobie stawiać w – do dziś – ostatnim swoim miejscu pracy.